
Historia amerykańskich żołnierzy, którzy przez blisko pięć miesięcy, w trakcie arktycznej zimy, walczyli o przetrwanie i zachowanie zdrowych zmysłów w jednym z najbardziej wrogich dla człowieka środowisk na ziemi – stanowi kanwę książki „Lodowe piekło. Katastrofa na Grenlandii” amerykańskiego dziennikarza Mitchella Zuckoffa.
Na przełomie 1942/1943 roku trzy amerykańskie samoloty wojskowe rozbiły się na Grenlandii – duńskiej wyspie w ponad osiemdziesięciu procentach pokrytej grubą na trzy kilometry warstwą lodu.
Jako pierwszy roztrzaskał się dwusilnikowy samolot C-53 Skytrooper, pilotowany przez kapitana Homera McDowella juniora. Co prawda pięciu członków wyprawy przeżyło lądowanie, a nadane przez nich sygnały SOS doprowadziły do szybkiego rozpoczęcia akcji poszukiwawczej, jednak nie udało się ich zlokalizować.
„Od chwili awaryjnego lądowania ludzie McDowella musieli się zmierzyć z dwoma zagrożeniami: zimnem i głodem. Gdyby przewozili pocztę, mogliby się dobrać do paczek z różnymi przysmakami wysyłanymi żołnierzom przez krewnych, A gdyby lecieli z ładunkiem, mogliby w nim znaleźć racje żywnościowe przeznaczone dla baz wojskowych. Ale ładownia C-53 była pusta, a mając w perspektywie zaledwie sześciogodzinny lot z Reykjaviku do Bluie West One, załoga zabrała ze sobą tylko niewielkie ilości pożywienia. Ratownicy szacowali, że zapasy rozbitków C-53 wystarczą im najwyżej na dwa dni” – zwraca uwagę autor.
Trudną sytuację załogi pogarszał fakt, że samolot nie posiadał żadnego wyposażenia umożliwiającego dłuższe przetrwanie w tak ciężkich warunkach – „nie było w nim ciepłych ubrań ani śpiworów, ani tez kuchenek polowych i latarni. A bez działającego zasilania rozbitkowie w żadne sposób nie mogli się ogrzać. Temperatura wewnątrz skytroopera wahała się od mniej więcej minus dziesięciu do minus dwudziestu trzech stopni Celsjusza” – pisze Zuckoff.
Zaledwie 4 dni po katastrofie - 9 listopada 1942 roku – robił się bombowiec B-17 PN9E, z dziewięcioma osobami na pokładzie, który leciał na pomoc załodze C-53. Również w tym przypadku największym zmartwieniem rozbitków było zimno. „Nie mieli żadnego ogrzewania, światła ani piecyka. Nie mieli też śpiworów, ciepłych ubrań ani sprzętu potrzebnego do przetrwania w Arktyce. W tych warunkach wystarczyłoby kilka sekund na mrozie, a twarz człowieka pokryłaby się szronem. W ciągu kilku minut ustałoby krążenie krwi w kończynach. Wystawiona na działanie zimna skóra obumarłaby” – tłumaczy Zuckoff.
Mężczyźni ukrywali się w tylnej części rozbitego B-17, a potem w wydrążonej jaskini śnieżnej. Podczas gdy na świecie trwała wojna, amerykańskie wojsko – drogą powietrzną, morską i lądową - próbowało uratować rozbitków, jednak z nienajlepszym skutkiem. Dopiero plan legendarnego pilota Bernta Balchena ,zakładający wylądowanie hydroplanem na powierzchni lodowca, doprowadził do uratowania lotników. Cało z katastrofy wyszło siedmiu z nich. Niektórzy wydostali się z wyspy dopiero po blisko pięciu miesiącach walki o przetrwanie (148 dni).
Ostatnią ofiarą krainy lodu był zwiadowczy samolot amerykańskiej Straży Wybrzeża zwany Grumman Duck („Kaczka”) z trzema osobami na pokładzie, który w czasie próby ratowania rozbitków z B-17, prawdopodobnie roztrzaskał się o pokrywę lodowca.
Zuckoff równolegle opowiada też współczesną historię grupy zapaleńców, którzy po 70 latach wyruszają na Grenlandię, aby odnaleźć wrak zaginionej „Kaczki” oraz ciała trzech członków załogi.
„Latem 2012 roku na odległym grenlandzkim lodowcu dołączyłem do Lou, Jima oraz ich połączonych ekip cywilno-wojskowych i na własne oczy zobaczyłem, jak wygląda to opustoszałe poddasze świata. Tam – za pomocą nowatorskich technologii, starych raportów wojskowych oraz pożółkłej mapy z zaznaczonym na niej krzyżykiem miejscem katastrofy – staraliśmy się rozwiązać wspólnie jedną z ostatnich zagadek drugiej wojny światowej” – wyjaśnia Zuckoff.
Mitchell Zuckoff jest autorem m.in. „Uwięzionych w raju”. Publikuje zarówno w ogólnokrajowych jak i lokalnych czasopismach. Jest byłym reporterem i dziennikarzem śledczym „Boston Globe”. Za swoje artykuły znalazł się w gronie finalistów nagrody Pulitzera.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Katarzyna Krzykowska (PAP)
ls/