„Przeszłam przez piekło, ale widziałam rzeczy piękne” – powiedziała Kazia, jedna z bohaterek książki. W swoim nowym reportażu Wojciech Lada opisuje losy najmłodszych polskich uchodźców podczas II wojny światowej.
„Zanim dorosły, zdążyły pokonać odległość większą niż długość równika. Niektóre ruszyły w drogę, mając kilka lat, inne rodziły się już w jej trakcie” – zaznaczył autor książki. „Przez kolejnych dziesięć lat nie poznały innego życia. Do celu dotarły już dorosłe, choć pierwotnie żadnego celu nie mały” – czytamy.
Dzieciństwo małych uchodźców naznaczone było tragedią. Dzieci dziesiątkowały głód, epidemie czy nawet dzikie zwierzęta. „Po drodze traciły rodziców i rodzeństwo. Czasem tak wcześnie, że nie zdążyły poznać nawet swojego imienia i nazwiska. Nie wiedziały, gdzie i kiedy się urodziły. Niektóre nigdy nie poznały swojej prawdziwej tożsamości” – podkreślił Wojciech Lada.
Nie jest znana liczba dzieci, które w 1940 roku zostały wywiezione w głąb Związku Sowieckiego. Wiadomo natomiast, że wraz z armią gen. Władysława Andersa Rosję opuściło około dwudziestu tysięcy dzieci. Jak jednak zauważył autor, „w większości czekała je znacznie dłuższa, a czasem też bardziej niebezpieczna droga niż żołnierzy”.
Mali tułacze – po opuszczeniu zmrożonej Syberii – przeszli niemal wszystkie strefy klimatyczne i znane kultury. „Małych polskich uchodźców przyjęły takie kraje jak: Iran, Palestyna, Liban, Indie, Meksyk, Kanada, ówczesne kolonie brytyjskie w Afryce: Rodezja Północna i Południowa, Kenia, Uganda, Tanganika i Związek Południowej Afryki – a nawet odległa Nowa Zelandia” – czytamy w książce.
Dzieci stosunkowo szybko mogły zapomnieć o dotychczasowej poniewierce. „Prawie dwa miesiące mieszkaliśmy na plaży w Pahlewi. Mimo drucianego płotu odgradzającego nas od świata nareszcie czuliśmy się wolni (…), życie było beztroskie, leniwe, niemal nadmorski obóz wakacyjny” – wspominał cytowany w książce Stefan. Ponownie spotkał Dankę – dziewczynę, którą poznał jeszcze w Jangi-julu. „Znowu mogliśmy się cieszyć młodością. Biegaliśmy po piasku, pływaliśmy w morzu, płataliśmy figle i śmialiśmy się do rozpuku, nie myśląc już o zsyłce, o głodzie, o straconych latach” – wspominała z kolei Danka.
Tylko niewiele z małych uchodźców zdecydowało się na powrót do Polski – niemal wszystkie z nich chciały zamieszkać tam, gdzie spędziły lata wojny. Większość z nich, a na pewno już dorośli i rodzice, zdawali sobie sprawę, jak wyglądała powojenna Polska i do jakiej rzeczywistości politycznej przyjdzie im wrócić. Stosunkowo niewielu zdecydowało się jednak na powrót, a swoje decyzje tłumaczono różnie. „Wiedzieliśmy, że jest komuna, rodzice się tej komuny bali, ale jeszcze bardziej się bali tej niepewności, która może nas czekać za granicą. (…) Przyjechaliśmy. Jak przekroczyliśmy granicę, to poczułem się bardzo źle. Miałem wrażenie, że zamknęła się za mną jakaś brama i trafiłem w coś paskudnego. Tak dosłownie. Tam wszystko było ładniejsze, ciekawsze, a tu takie szare” – opowiadał Artur Woźniakowski.
„Muszę przyznać, że nie czułam jakiejś radości, że wracam do Polski. (…) W Polsce czułam takie rozdwojenie. Rozmawiałam z chłopakiem, który był w Indiach, i spytałam go, jak się czuje w kraju. A on na to, że też cię chciałem spytać. Bo jakoś tak czuję, że to nie jest moje miejsce, że jeszcze gdzieś powinienem pojechać. Ja odwrotnie – już miałam swoje miejsce, Nową Zelandię, i mnie z niego wyrwano” – powiedziała Aleksandra Kulak.
Ci, którzy jednak nie zdecydowali się na powrót do Polski - czyli przytłaczająca większość – zaludnili niemal wszystkie kontynenty.
Jak bowiem wyjaśnił Wojciech Lada, „dla dzieci cała ta tułaczka była czymś zupełnie innym niż dla dorosłych”. „Była jednocześnie podróżą w świat magicznej dziecięcej wyobraźni, dla której doskonałą wręcz pożywką były perskie baśnie pełne latających dywanów i wyskakujących z lamp dżinów, widoki zorzy polarnej i fatamorgany, transowy pomruk bębnów afrykańskich szamanów” – napisał autor.
Jak zaznaczył Wojciech Lada, najlepiej chyba targające przez całe późniejsze życie uczucia ujął Artur Woźniakowski. „Bardzo długo przeżywałem wyjazd z Afryki. Ona dla mnie była rajem. Śniła mi się często i jak się budziłem, to płakałem. I powiedziałem sobie, że bez portek mogę chodzić, ale do Afryki jeszcze pojadę” – powiedział Woźniakowski. I pojechał.
Książka „Mali tułacze” Wojciecha Lady ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Anna Kruszyńska (PAP)