Dokumentowanie i opisywanie ośrodków internowania z okresu stanu wojennego ma sens nie tylko ze względu na pamięć i sentymentalno-kombatanckie wspomnienia dla żyjących i lekcję dla młodzieży, ale także wart jest wiele ze względów porównawczych.
Nie było bowiem jednolitości w traktowaniu zatrzymanych opozycjonistów i członków NSZZ „Solidarność” nawet w obrębie tych samych ośrodków odosobnienia, nie mówiąc już o różnicach pomiędzy poszczególnymi obozami.
Ostatnio IPN wydał książkę o internowanych w Potulicach. Szczególnie interesujące opisy zaczynają się już we wstępie, bowiem wprowadza on w historię Potulic zamienianych systematycznie z malowniczej wsi nieopodal Nakła z romantycznym neogotyckim zamkiem hrabiów Potulickich, posiadłości przekazanej przez ostatnich spadkobierców prymasowi Augustowi kardynałowi Hlondowi na rzecz Towarzystwa Chrystusowego dla Wychodźców.
Ośrodek już jesienią 1939 r. został przejęty przez Niemców i przekształcony w szkołę dla podoficerów SS. Systematycznie zaś w budynkach gospodarczych i przyległych do pałacu tworzono obóz zbiorczy dla Polaków wywożonych z terenów włączanych do Rzeszy, których transportowano później do Generalnej Gubernii. Więźniowie stłoczeni w nieogrzewanych pomieszczeniach bez urządzeń higienicznych o suchym chlebie z czarną kawą, zwłaszcza z dziećmi i osobami starszymi przeżywali trudne chwile przed długą podróżą w nieznane.
Latem 1941 r dostawiono do obozu trzydzieści drewnianych baraków. Łącznie przez obóz w Potulicach przeszło ok. 25 tys. Polaków. Część zmarła z głodu i wycieńczenia, część wywieziono, najsłabszych i chorych wywożono poza teren i uśmiercano. Nie udało się wywieźć ostatniego transportu przed wkroczeniem Sowietów w styczniu 1945 r. Komuniści rychło przekształcili obóz w Potulicach w Obóz Pracy, głównie dla wysiedlanych Niemców. Tu znowu wyżywienie i traktowanie było fatalne. Dorośli przymuszani do pracy. Do 1950 r. przeszło przez Obóz ok. 35 tys.
Kiedy ubywało Niemców, już od 1948 r. zaczęto umieszczać w nim Polaków skazanych przez Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Społecznym. Później zaś w 1951 r. powstał w tym miejscu Zakład Karny. Baraki przebudowano na jednopiętrowe, murowane budynki. Dalej już w latach siedemdziesiątych obudowano więziennym murem.
Od 13 grudnia 1981 r. więzienie w Potulicach stało się jednym z 52 obozów internowanych (dla działaczy „Solidarności” i opozycji).
Samo wprowadzenie „stanu wojennego” i przetrzymywanie łącznie w obozach blisko 10 tys. osób rozmijało się nawet z Konstytucją PRL i jej systemem prawnym. To, co działo się w obozach, od pierwszej do ostatniej chwili podlegało wyłącznie politycznym decyzjom. Często po reakcjach funkcjonariuszy, przy braku ciągłego i bezpośredniego dostępu do informacji, osoby osadzone mogły orientować się w zmianach sytuacji na zewnątrz. Historie pojedynczych osób, choć zewnętrznie podobne, skrywały też wiele tajemnic indywidualnych, nie tylko postaw i zachowań.
Przygotowania Służby Bezpieczeństwa do izolacji tej dużej grupy obywateli trwały długo. Sama pierwsza noc „łapanki” z 12 na 13 grudnia była logistycznie bardzo dobrze przygotowana i trzeba przyznać sprawnie przeprowadzona. Po poszczególnych działaczy przyjeżdżały kilkuosobowe grupy – jednym lub dwoma samochodami tak milicyjnymi, jak i prywatnymi, a każdą grupą kierował jeden oficer MO lub SB. Wiele osób zabierano z domu pod różnymi pretekstami i pilną koniecznością wyjaśnień. Rzadko od razu informowano o internowaniu. Najczęściej przewożono ich na komendy MO i dopiero po jakimś czasie padała informacja o internowaniu. Wielu osobom próbowano podsunąć do podpisu tzw. lojalki lub bezpośrednio nakłonić do współpracy w zamian za niezwłoczne uwolnienie. Wiele osób wykorzystało jednak tę okazję.
Już nad ranem internowanych z komend z Torunia i Bydgoszczy zwieziono milicyjnymi „sukami” lub więźniarskimi „budami” na lotnisko. Mężczyźni byli skuci kajdankami, kobiety nie. Tam usiłowano wywołać wrażenie, że mogą zaraz wystartować na Wschód. Doczekali do przemówienia Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Dopiero później ruszyli w dalszą drogę. Kiedy znaleźli się w więzieniu w Potulicach większość z nich, mimo zmarznięcia, odczuła ulgę. To jednak było polskie więzienie.
W celach brudno, zimno, w niektórych powybijane okna, pluskwy, robactwo. Wieloosobowe cele, toaleta za dykcianą częściową zasłoną. Zimna woda, którą czasem w ramach szykan zakręcano. Inny model uciążliwych złośliwości to gaszenie światła. Na skargi czy objawy niezadowolenia – przenosiny do gorszej celi itd.
Wyżywienie tragiczne i na ogół z przeterminowanych produktów. Mimo tego wielu strażników, po pierwszych dniach dezorientacji zaczęło reagować bardziej ludzko, podpowiadać, przekazywać informacje. Nie dotyczyło to funkcjonariuszy SB. W ich obecności straż więzienna popisywała się opryskliwością.
Książka opracowana przez dwoje autorów: Sylwię Galij-Skibińską i Wojciecha Polaka obrazuje także ogromny wpływ Kościoła nie tylko na praktyki religijne, ale też na poziom bytowy i wsparcie moralne internowanych. Ukazuje, w miarę przedłużania się izolacji ich manifestacje, protesty, głodówki. Prezentuje także grupy operacyjne SB, które miły trudne zadanie rozmiękczenia postaw internowanych i ich zneutralizowanie.
Bardzo rzetelne opracowanie na podstawie dokumentów, wspomnień, zapisków.
Sylwia Galij-Skarbińska, Wojciech Polak – „Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi” Obóz internowania w Potulicach 1981-1982 Bydgoscz-Gdańsk 2015
Małgorzata Bartyzel
_____________________