„Widmo tego miasta zjawia się wciąż jako puste miejsce powietrza. Miasta, do którego nie można wrócić, miasta bez adresów. […] Miasto, nad którym zamknęły się dzieje – jedno z wielu umarłych miast historii” – zanotowała Zofia Nałkowska w swoim dzienniku 17 października 1944 r.
Po kapitulacji Powstania Warszawskiego i ewakuacji ludności miasto-widmo zostało skazane na zagładę. Ludwik Fischer, gubernator Dystryktu Warszawa, 11 października 1944 r. zapisał: „Warszawę należy spacyfikować, to znaczy w ciągu wojny zrównać z ziemią, o ile konieczności wojskowe, związane z umocnieniami, nie stoją temu na przeszkodzie. Przed zburzeniem należy usunąć wszystkie surowce, tekstylia i meble. Główne zadanie spoczywa na administracji cywilnej. Powyższe poddaję do wiadomości, ponieważ ten nowy rozkaz Führera o zburzeniu Warszawy ma olbrzymie znaczenie dla dalszej nowej polityki w sprawie Polski”.
Książka Ludwickiego opowiada o dramatycznych miesiącach w dziejach Warszawy od kapitulacji Powstania Warszawskiego do momentu wkroczenia Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. To dramatyczny obraz miasta rabowanego i doszczętnie niszczonego, zarówno pod względem zabudowy, jak i dóbr kultury.
Marcin Ludwicki zebrał relacje tych, którzy pozostali po upadku Powstania w mieście. Czytelnik zapozna się z relacjami pielęgniarek opiekującymi się rannymi w szpitalach, żołnierzy batalionu „Kiliński”, którzy osłaniali ewakuację ludności cywilnej i szpitali, bibliotekarzy i muzealników starających się w ramach tzw. akcji pruszkowskiej ratować dobra kultury z niszczonej przez Niemców Warszawy, warszawskich Robinsonów ukrywających się w ruinach pustego miasta oraz młodych mieszkańców Warszawy wcielonych siłą przez Niemców do komand sortujących i pakujących ocalały dobytek przed wysyłką do Rzeszy.
„Groby są wszędzie. Po bokach ulic, gdzie kiedyś były chodniki, wznoszą się pagórki, pagórek przy pagórku. Są ich setki, setki, setki. W niektóre mogiły wetknięta deska, kawałek listwy, na niej trudne do odczytania nazwiska, nazwiska mężczyzn, nazwiska kobiet. Tu i ówdzie zbite gwoździami albo związane na krzyż dwie listewki. Ktoś postawił puszkę po konserwie, z której zwisają dwie zasuszone rośliny pokojowe. Ale to wyjątki. Większość grobów jest bezimienna. Tylko ziemia, potłuczona kamienna płyta, gruz. To są ulice Warszawy. Podwórka Warszawy, na które wchodzimy przez rumowiska i mury przeciwpożarowe, są cmentarzami. Tutaj też grób przy grobie. Tam jeszcze stoi pogięty dziecinny rowerek na trzech kółkach, tu jest okno z porządną zasłoną, przy ścianie trzepak. Przed nim trzy groby z opisanymi krzyżami; prawdopodobnie jeszcze z początku powstania. Takie porządne. Inne groby pośpiesznie wykopane, pośpiesznie zasypane, to bezimienne pagórki wzdłuż domu” – zanotował w 1945 r. Joe J. Heydecker, służący w stacjonującym w Konstancinie 337. Oddziale Niszczycieli Czołgów.
17 stycznia 1945 r. do zniszczonej niemal doszczętnie Warszawy wkroczyli żołnierze 1 Armii Wojska Polskiego. Walki o opanowanie miasta trwały zaledwie kilka godzin, ponieważ dowództwo niemieckie obawiając się okrążenia, wycofało większość swoich sił ze stolicy.
Książka „Płonące pustkowie. Warszawa od upadku Powstania do stycznia 1945. Relacje świadków” Marcina Ludwickiego ukazała się nakładem wydawnictwa Zona Zero.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/