Historia zadrwiła z Rudolfa Weigla okrutnie. Pierwszy raz stracił szansę na Nobla, bo chciał być Polakiem, a nie Niemcem, drugi, bo znaleźli się Polacy, którzy uznali, że był złym Polakiem - pisze Mariusz Urbanek w książce "Profesor Weigl i karmiciele wszy".
"Uzyskać takie lukratywne zajęcie nie było łatwo" - wspominał czasy, gdy podczas okupacji pracował w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym Rudolfa Weigla we Lwowie Marek Zakrzewski, ówczesny student Politechniki Lwowskiej. Zarobki, dodatkowe przydziały chleba i marmolady z buraków, jakie dostawali pracownicy były nie do pogardzenia, ale naprawdę liczyło się to, że ausweis Instytutu gwarantował bezpieczeństwo. Instytut stał się bezpieczną przystanią dla około 5 tys. ludzi m.in. poety Zbigniewa Herberta, matematyka Stefana Banacha, kompozytora Stanisława Skrowaczewskiego, pisarza Mirosława Żuławskiego, rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza Stanisława Kulczyńskiego, światowej sławy geografa Alfreda Jahna, aktora Andrzeja Szczepkowskiego, filozofa Mieczysława Kreutza, historyk literatury Stefanii Skwarczyńskiej - wszyscy oni byli karmicielami wszy.
Owady umieszczano w maleńkich klateczkach, z których jedna ścianka zbudowana była z drobnej siateczki, przez którą wszy mogły wyciągnąć ssawki. Pudełeczka, każde zawierające około 500 owadów, przypinało się elastycznymi paskami do skóry na nogach, mężczyźni na łydkach, kobiety - na udach, żeby móc ukryć krwawe ślady po ukąszeniach pod ubraniem. Pogryziona, czerwona skóra piekła i bolała, ale drapanie się było zakazane. Powodowało strupy, przez które wszy nie były w stanie się przebić. Karmiciele mimo wcześniejszego zaszczepienia często zapadali na łagodniejszą odmianę tyfusu, nazywaną w Instytucie "chorobą zakładową", która mogła przebiegać bardzo ciężko, ale nie była śmiertelna. Po wyzdrowieniu karmili dalej. Rekordziści karmili dziennie 8-10 tysięcy wszy, w ciągu miesiąca byli w stanie wykarmić w pełnym cyklu rozwoju do 32 tysięcy owadów, tracąc około litra krwi. Kierownicy hodowli musieli pilnować, żeby hodowane w laboratorium wszy nie były karmione dłużej niż 45 minut, bo same nie potrafiły przerwać ssania i pękały.
Człowiek, który patronował temu przedsięwzięciu, prof. Rudolf Weigl, urodził się w 1883 roku w rodzinie austriackiej w niewielkim miasteczku na Morawach. Jego ojciec zginął w wypadku w 1887 roku, matka wyszła za mąż za Polaka, nauczyciela, z którym cała rodzina przeniosła się do Galicji. To ojczym sprawił, że jego pasierbowie czuli się Polakami. Rudolf Weigl, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego, podczas I wojny światowej, zmobilizowany do armii austriackiej, służbę pełnił w szpitalu wojskowym twierdzy Przemyśl. Miał zajmować się cholerą, ale najbardziej intrygowały go zarazki tyfusu plamistego, choroby, przeciwko której nie wynaleziono dotąd skutecznego lekarstwa.
Tyfus był zawsze tam, gdzie panowały bieda i brud, na szlakach przemarszu wojsk, tam, gdzie wcześniej osłabiły ludzi inne choroby. W epoce przedantybiotykowej śmiertelność przy tej chorobie dochodziła w najuboższych, podatnych na nią środowiskach do 50 proc. zakażonych. Podczas I wojny światowej na tyfus zachorowały miliony ludzi, setki tysięcy umarły. Ponieważ w warunkach wojny i biedy nie sposób było skutecznie walczyć z wszami - wektorem przenoszenia choroby, jedynym zabezpieczeniem wydawała się szczepionka. Jednak do jej wytworzenia potrzebne były zarażone wszy, a te można było zdobyć wyłącznie od chorych na tyfus, bo owady nie zarażały się od siebie wzajemnie. Problemem była więc nie tylko hodowla owadów, ale także zarażanie ich tyfusem. Sposób na rozwiązanie tych problemów znalazł Rudolf Weigl, który opracował metodę laboratoryjnej hodowli insektów, a także wszczepiania bakterii do ich przewodu pokarmowego.
Do jelit wszy niewiele grubszymi od włosa kapilarami wstrzykiwano zarazki tyfusu, potem trzeba było karmić insekty ludzką krwią. Następnie z chorych owadów wydobywano pod mikroskopem jelita, które rozcierano w szklanych moździerzach i zalewano fenolem. Stąd prosta już była droga do uzyskania szczepionki, która zabezpieczała przez chorobą. Prace Weigla dawały nadzieję na uratowanie milionów ludzi. Jego prace śledzili uczeni na całym świecie. W 1937 r. król Belgii za uratowanie życia kilkudziesięciu belgijskim misjonarzom w Chinach przyznał mu najwyższe belgijskie odznaczenie – Order Leopolda, a papież Pius XI mianował go komandorem Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego, najwyższego odznaczenia nadawanego świeckim. W 1930 roku Weigl został po raz pierwszy nominowany do Nagrody Nobla, co powtarzało się co roku. Do wybuchu II wojny światowej zebrał aż 75 nominacji.
Po zajęciu Lwowa przez Sowietów Wydział Lekarski UJK stał się Państwowym Instytutem Medycznym we Lwowie. Nikita Chruszczow zaproponował Weiglowi rozbudowę Instytutu Tyfusowego, którego produkcję przejmowała Armia Czerwona. Po wkroczeniu do Lwowa Niemców, dowódca policji w Dystrykcie Galicja Generalnego Gubernatorstwa SS-gruppenfuehrer Fritz Katzmann zaproponował Weiglowi wpis na Reichslistę, ale uczony - choć z pochodzenia Austriak - odmówił. Czuł się Polakiem, powiedział, że ojczyznę wybiera się tylko raz, a on już wybrał. Niemcom zależało na kontynuowaniu prac nad szczepionką, więc uczony odmawiając mógł czuć się bezpieczny, ale nie uległ pokusie skorzystania z poparcia Niemców dla swojej kandydatury do nagrody Nobla, co Katzmann obiecywał mu za podpisanie reichslisty. Kiedy odmówił, Niemcy nie widzieli powodu, by wspierać jego kandydaturę w Akademii Szwedzkiej. Uważali, że mógłby nagrodę dostać, ale tylko jako Niemiec.
Weigl miał świadomość, że jest Niemcom potrzebny i potrafił to wykorzystać, aby pomagać innym. Produkcja szczepionki po kolejnej rozbudowie Instytutu wzrosła wielokrotnie, a naukowiec zastrzegł sobie możliwość swobodnego zatrudniania personelu. W Instytucie Weigla pracowało ok. 5 tysięcy karmicieli wszy - dla bardzo wielu z nich ta praca była jedyną szansą na przeżycie okupacji. Uczony sam wybierał pracowników - przede wszystkim naukowców, artystów, studentów, ukrywających się po ucieczce z getta Żydów. Uważał, że powinni dostać szansę przeżycia wojny, bo po jej zakończeniu będą potrzebni Polsce. Nadwyżki szczepionki potajemnie przekazywane były do polskiego podziemia, do partyzantów i do gett we Lwowie, Krakowie i w Warszawie. Instytut Weigla był ważnym ośrodkiem konspiracji we Lwowie, co było możliwe, ponieważ Niemcy panicznie bali się tyfusu i bardzo rzadko przekraczali bramę tej instytucji.
W 1945 roku Weigl odrzucił kolejne kuszące propozycje władz radzieckich i wyjechał do Polski, gdzie objął Katedrę Biologii Ogólnej na UJ. Znów zaczęto mówić o Noblu dla niego, ale wtedy kilku krakowskich naukowców oskarżyło Weigla o kolaborację, ponieważ szczepionka produkowana w lwowskim Instytucie służyła także żołnierzom Wehrmachtu. Przeciwko atakom na Weigla protestowali ci, których ocalił, ale w atmosferze, którą powstała, zabrakło oficjalnego wsparcia Polski dla jego kandydatury. Nie było też już dla niego miejsca w utworzonej w PRL Polskiej Akademii Nauk, choć przed wojną należał do Polskiej Akademii Umiejętności.
Rudolf Weigl zmarł w Zakopanem 11 sierpnia 1957 r. po udarze mózgu. W 2003 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie nadał mu tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Książka "Profesor Weigl i karmiciele wszy" ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ par/