„+Polowanie bogów+ - tryptyk Zofii Stryjeńskiej jest dziełem genialnym. Z polowania bogów zrobiły się zajadłe, rozszalałe łowy, gdzie przed fanfarą barw, jak przed nagonką uciekające, wszystkie dziwy ziemi i morza chwyciły się w twardy potrzask ram obrazu. Wściekłymi rzutami pędzla, jak pękiem strzał, kładzie Stryjeńska broczące karminem bestie, liryzmem muślinowych siatek ściąga z firmamentu wszystkie cuda Zodiaku i ptaki rajskie o ogonach dzwoniących jak liry, linią jędrną, jak sznury skręcone, pęta opasłe cielska antycznych potworów” – pisał na łamach „Skamandra” Antoni Słonimski, po tym jak obejrzał dzieła malarki na Salonie Dorocznym zorganizowanym w warszawskiej Zachęcie w 1921 r.
Tak jak niezwykła i oryginalna była twórczość artystki, tak ciekawe było jej życie. Opisuje je szczegółowo Angelika Kuźniak w drugim, rozszerzonym wydaniu książki „Stryjeńska. Diabli nadali”.
Autorka szuka korzeni twórczości Stryjeńskiej w jej dzieciństwie spędzonym w Krakowie. Już jako dziewczynka chodziła z ojcem na Rynek, gdzie mogła oglądać okolicznych chłopów i wiejskie baby sprzedające płody rolne, a także wyroby rzemiosła artystycznego. Zachwycał ją ten barwny, ludowy świat, który opanował jej obrazy, kiedy przestała amatorsko szkicować na zapleczu sklepu z wyrobami skórzanymi ojca i zaczęła rozwijać swój talent malarski. Najpierw jednak musiała choć trochę podszkolić warsztat. Nie było to łatwe na przełomie XIX i XX wieku w konserwatywnym Krakowie. Na Akademię Sztuk Pięknych nie wpuszczano studentek, które mogły kształcić się jedynie na kursach prywatnych, takich jak Szkoła Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, dokąd trafiła przyszła malarka.
Jednak wyniesiona stamtąd wiedza i umiejętności młodziutkiej Zofii nie wystarczały. Postanowiła studiować w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, choć tam również nie przyjmowano kobiet. Dlatego na uczelni pojawiła się w męskim przebraniu. Nikt początkowo nie miał pojęcia, że przybyły z Polski, krótko obcięty chłopak, przedstawiający się jako Tadeusz Grzymała Lubański, jest tak naprawdę dziewczyną. To jednak umożliwiło Zofii zgłębianie tajników sztuki i rozwijanie warsztatu malarskiego. Poza tym w Monachium mogła chodzić po galeriach i poznawać dzieła Rembrandta, Velázqueza… Tu także po raz pierwszy zetknęła się z ekspresjonizmem i twórczością grupy Der Blaue Reiter i Wassilija Kandinsky’ego. Jednak przyszedł taki moment, kiedy zaczęto się Zofii podejrzliwie przyglądać. Groziła jej demaskacja, od której wybawiła dziewczynę matka, przyjeżdżając do Niemiec i przywożąc córce prawdziwe dokumenty i kobiece ubrania. Dzięki temu mogła wrócić do kraju, nie narażając się na wiszący w powietrzu skandal.
Na szczęście w Krakowie pomogli jej najbliżsi i dalej mogła malować. Szybko została dostrzeżona przez dziennikarza „Czasu”, który po obejrzeniu cyklu prac „Polskie bajdy na tle opowieści ludowych” w krakowskim Pałacu Sztuki, ogłosił narodziny nowego talentu. Dzięki temu, że zachwycił się nimi także hrabia Henryk Tyszkiewicz i kupił kilka obrazów, malarkę było stać na farby i dalszą twórczość. Przyniosła ona takie zachwycające dzieła jak: tryptyk „Pochody bogów słowiańskich”, „Pory roku”, „Kolędy”, „Cztery sakramenty” oraz „Tańce polskie”. Wielkim sukcesem Zofii Stryjeńskiej była dekoracja polskiego pawilonu na Wystawie Światowej w Paryżu 1925 r., która składała się z cyklu pt. „Dwanaście miesięcy”, ukazującego prace sezonowe polskich chłopów.
„Krytycy w ekstazie” – pisze autorka biografii i dalej cytuje Jana Kleczyńskiego, który na łamach „Świata” tak zachwycał się Stryjeńską: „Cóż to za stroje ich! Co za pomysł postaci! Na przykład Styczeń i Luty – niby pióra mają na głowie – ale nie! To kwiaty mrozu, zmarzłego na szybach – a czapki ich to jakieś kryształy ogromne! Sierpień – to przecudna anielska postać z legendy, bohater – poeta – kochanek – artysta – bożek. Postacie są otoczone scenami z życia, obyczaju i pieśni ludowej […] Niechże tej genialnej artystki strzeże anioł, który czuwa nad wielkością sztuki polskiej narodowej”.
Te peany nad twórczością Zofii Stryjeńskiej kontrastują z nieudanym życiem prywatnym malarki, o którym możemy przeczytać w tomie Angeliki Kuźniak. Choć z wielkiej miłości wyszła za projektanta wnętrz i sztuki użytkowej, Karola Stryjeńskiego, ich małżeństwo okazało się porażką. Mąż nie tylko ją zdradzał, ale zamknął też dwukrotnie w zakładzie psychiatrycznym, odbierając jej prawo do wychowywania trójki ich wspólnych dzieci. Artystka popadła w depresję i biedę, ratując się zleceniami, które odrywały ją od prawdziwej twórczości. Nigdy się jednak nie poddała i walczyła o swoją sztukę, zostawiając po sobie testament, który możemy poznać, sięgając po omawianą tu książkę: „Co do mej spuścizny artystycznej, jest ona ogromna i gdzieś po ludziach na świecie całym zagubiona. Byłby wór złota i Chwała Narodu, gdyby się tym kto kiedy zajął. Zofia Stryjeńska. Amen”.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP