Patrol likwidacyjny „Orzeł” wchodził w skład Pierwszego Pułku Strzelców Podhalańskich AK działającego na Sądecczyźnie. Patrolem dowodził kapral Jan Wąchała, pseudonim „Łazik” – dwudziestokilkulatek pochodzący z krakowskich Łagiewnik, z ubogiej, wielodzietnej rodziny.
W 39 roku jako siedemnastolatek próbował zaciągnąć się do Armii: w punkcie mobilizacyjnym dodawał sobie lat, w końcu trafił do jednostek chroniących tabory kolejowe. Po wrześniu na chwilę wrócił do domu, potem rozpoczął służbę w partyzantce, dowodząc tytułowym oddziałem likwidacyjnym (na terenie Beskidu i Gorców). Po „wyzwoleniu”, które nadeszło ze wschodu nie złożył broni.
Oto w kilku zdaniach historia opisana przez Jerzego Wójcika.
Ale „Oddział” to przede wszystkim gorzka opowieść o brutalnej, bezlitosnej rzeczywistości lat okupacji i czasu tuż powojennego. Oddział „Łazika” walczył z Niemcami, Sowietami, w końcu z oddziałami UB. Sam dowódca obrastał legendą: wielokrotnie wyciągał swoich żołnierzy z beznadziejnych sytuacji, otaczał go nimb dowódcy „szczęśliwego”. Czasem wpadał na pomysły tak karkołomne, że podwładni myśleli, że ich dowódca postradał zmysły.
Pseudonim „Łazik” (wszędzie było go pełno, „łaził” od wsi do wsi) budził podziw i strach wśród mieszkańców okolic operowania patrolu: AKowcy bezlitośnie wymierzali sprawiedliwość zdrajcom, konfidentom, kolaborantom. Niestety, zdarzały się również przypadki wykonywania wyroków wątpliwych, wydawanych pod pretekstem „prewencji” – na wszelki wypadek - w oparciu o bardzo nikłe przesłanki, czasem… bez żadnych istotnych powodów. Wraz z upływem wojennych lat żołnierze "Łazika" coraz łatwiej, szybciej, z coraz mniejszymi wątpliwościami rozstrzeliwują - „palec na spuście chodzi im łatwo”.
Po wojnie część z nich, uciekając przed tropiącymi ich Sowietami i UB trafia na tzw. Ziemie Odzyskane, które przyciągały jak magnes obietnicą „nowego początku”. Jednak i tam – jak pokazuje Jerzy Wójcik – tworzyła się sytuacja tragicznego paradoksu: AKowcy często wstępowali do tworzącej się milicji, czasem również do UB. Po prostu nie potrafili wyobrazić sobie życia bez broni, strzelania, walki. A że po „drugiej stronie” – stronie szabrowników, gangów rabujących „przesiedleńców” i niemieckich cywilów bywali również żołnierze podziemia – chaos relacji i wartości się dopełniał.
Książka zakotwiczona w osobistym, rodzinnym doświadczeniu autora, zawiera różne plany czasowe: lata wojny i czas tuż powojenny oraz współczesną pamięć o „Łaziku”. Jan Wąchała ginie w maju 1946 roku zastrzelony z rozkazu legendarnego „Ognia” pod zarzutem rabunku i zabójstwa. Dopełnia się jakiś rodzaj nieostrej, dramatycznej „sprawiedliwości”, tym bardziej jednak tragicznej, że towarzyszy jej straszliwa zbrodnia dokonana przez żołnierzy „Ognia” (bez przesądzania, czy za wiedzą, czy bez wiedzy dowódcy): zamordowanie jedenastu Żydów, którzy chcąc wyjechać do Palestyny „wynajęli” Jana Wąchałę - „Łazika” jako przewodnika i „opiekuna”.
Książkę Jerzego Wójcika można nazwać reportażem historycznym. Jest jednak przede wszystkim w mistrzowskim stylu napisaną literacką opowieścią o wojennej hiper-tragedii, o tym, że wojna, wyposażona w ornamenty pojęć takich jak odwaga, honor, niezłomność i sprawiedliwość, zawsze jest jednak złem, żywiołem potrafiącym niszczyć wszelkie wartości, również te wymienione, przynależne ich obrońcom.
Jerzy Wójcik "Oddział. Między AK i UB – historia żołnierzy Łazika”, Wielka Litera, Warszawa 2016
PS
Źródło: Muzeum Historii Polski