Dawna kraina bagien i moczarów, sceneria dzieciństwa Kapuścińskiego, ludzie, którzy próbują wypracowywać własną tożsamość - taki obraz Polesia wyłania się z książki Małgorzaty Szejnert "Usypać góry".
PAP: Mam wrażenie, że Polesie jest najmniej obecne w świadomości Polaków ze wszystkich "kresowych" krain. Bardzo silny jest mit Wileńszczyzny, Ukraina ze Lwowem też jest hołubiona w polskiej pamięci zbiorowej. A pomiędzy nimi rozciąga się przestrzeń słabo opisana. Jak głoszą słowa przedwojennego tanga "Polesia czar" to "dzikie knieje, moczary" gdzie "żyje posępny lud".
Małgorzata Szejnert: Rzeczywiście Polesie nie zaistniało tak mocno w polskiej literaturze jak Wilno czy Lwów. Tango "Polesia czar" nie do końca mija się z prawdą. To obszar lasów i bagien, wspaniała przyroda, ale żyło się tam bardzo ciężko. Może dlatego lud Polesia odbierany był jako "posępny". A jednak nie uważam, żeby Polesie było w polskiej świadomości nieobecne. Może to kwestia doboru lektur w dzieciństwie. U mnie, a pochodzę z Białej Podlaskiej, skąd już było niedaleko na Polesie, czytało się "Lato leśnych ludzi" Rodziewiczówny, które rozgrywa się właśnie tam.
W polskiej literaturze XIX-wiecznej istnieje wiele opisów Polesia, na przykład reportaż z podróży Ignacego Kraszewskiego po tej krainie, obraz dość ponury. Niezwykle ciekawy jest też wcześniejszy opis pióra urzędnika Banku Polskiego, Kazimierza Kontryma, który badał stan gospodarki Polesia.
PAP: Co przyciągało na Polesie takie postaci jak opisywana przez Panią pogromczyni białych niedźwiedzi Louise Arner Boyd nazywana przez amerykańskich reporterów "Królową Lodu", czy żołnierz i zabijaka sir Adrian Carton de Wiart?
Małgorzata Szejnert: Polesie było niezwykle ciekawą krainą etnograficzną i przyrodniczą. Louise Boyd wydała w 1937 roku w Nowym Jorku książkę ze zdjęciami i opisami Polesia. Na fotografiach widać bosych ludzi, chleb pieczony na liściach kapusty, prymitywne chałupy. Boyd pisała, że to najbiedniejsze osady, jakie w życiu widziała. Dla de Wiarta Polesie było cudowną krainą łowów, zamieszkał w myśliwskim domu ofiarowanym mu przez Karola Radziwiłła na bagnach Olmańskich.
De Wiart był maniakiem polowań, ale trzeba mu przyznać, że miewał ciekawe spostrzeżenia. Zanim pojechał na Polesie był szefem brytyjskiej misji wojskowej w Polsce w okresie wojny polsko-bolszewickiej. Zauważył, że Polacy, ludzie dzielni i bitni „karmili się kryzysami, produkowali je z niezawodną gotowością i bez prowokacji”.
PAP: Louise Boyd przedstawiała Polesie tak, jakby Poleszucy byli jednymi z ostatnich dzikich plemion w Europie.
Małgorzata Szejnert: W słowie "dziki" jest groźna nuta, a Poleszucy są ludźmi raczej łagodnymi, spokojnymi. Żeby przetrwać na poleskich rozlewiskach trzeba było wiele pokory i cierpliwej, codziennej pracy.
Małgorzata Szejnert: Utrzymywanie języka białoruskiego jako jedynego języka państwowego wymagałoby determinacji, konsekwentnych decyzji politycznych, za którymi musiałyby iść wielka praca edukacyjna. Większość ludności Białorusi nie zna białoruskiego języka literackiego, mówi po rosyjsku, a wieś posługuje się dialektami języka zachodniopoleskiego.
PAP: Pisze Pani o wielkiej potrzebie adoptowania przez Białorusinów ważnych postaci z kultury pogranicza. Przykładem może być wielki rysownik i akwarelista Napoleon Orda. Na Białorusi wydaje się bardziej popularny niż w Polsce.
Małgorzata Szejnert: Mam do Ordy osobisty stosunek, ale zupełnie mi nie przeszkadza, że Białoruś przejmuje go do swojego panteonu, jako tytana białoruskiej kultury. Zrobił wiele dla kultury polskiej, białoruskiej, ukraińskiej, litewskiej. Powiedzmy krócej – europejskiej. Rysował dwory, pałace, kościoły, cerkwie, ruiny dawnych zamków.
Białorusini są Ordzie wdzięczni, wystawili mu pomnik, jego wizerunek figuruje na banknotach, wyszła wielka księga, w której udokumentowano jego dzieło. Odbudowuje się dwór w Worocewiczach, ten sam, który Ordzie został skonfiskowany za udział w powstaniu listopadowym. Białoruś została wyjałowiona z dawnych dóbr kultury przez historyczne nieszczęścia, które się przez nią przewaliły, dzieło Ordy mówi o dawnej różnorodności, za którą ludzie dziś tęsknią.
PAP: A zwłaszcza wyjałowiona przez II wojnę światową.
Małgorzata Szejnert: Timothy Snyder w "Skrwawionych ziemiach" pisze, że podczas II wojny światowej to właśnie tereny dzisiejszej Białorusi zostały najbardziej zniszczone. Szacuje się, że połowa ludności zginęła na frontach, została wymordowana albo deportowana.
PAP: Bardzo ciekawa, jak wynika z pani książki, jest obecna sytuacja języka białoruskiego, który wyłonił się z języka ruskiego, oficjalnego języka Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Małgorzata Szejnert: Gdy Białoruś przestała być republiką radziecką wydawało się przez pewien czas, że język białoruski wybije się na niepodległość; uznano go wówczas za język państwowy. Jednak, gdy rządy objął Łukaszenka, ustanowiono jako drugi, równorzędny język państwowy – rosyjski. A to oznaczało, że białoruski musi mu ustąpić nie tylko ze względów politycznych, ale i praktycznych.
Utrzymywanie języka białoruskiego jako jedynego języka państwowego wymagałoby determinacji, konsekwentnych decyzji politycznych, za którymi musiałyby iść wielka praca edukacyjna. Większość ludności Białorusi nie zna białoruskiego języka literackiego, mówi po rosyjsku, a wieś posługuje się dialektami języka zachodniopoleskiego.
PAP: Białoruski staje się językiem współczesnej poezji, językiem opozycji politycznej.
Małgorzata Szejnert: Białoruska inteligencja posługiwała się i nadal posługuje się na ogół językiem rosyjskim. Literatury w języku białoruskim prawie nie było. To zresztą jest jakoś zrozumiałe - rosyjski to lingua franca ogromnych obszarów. Ale na naszych oczach sytuacja się zmienia, inteligencja uczy się języka białoruskiego, ma taka ambicję i potrzebę.
Jest cała grupa młodych poetów, jak Wiera Burłak, którzy piszą po białorusku, cieszą się jego słownictwem i melodią. Ci młodzi poeci to także grupa kontestująca obecną sytuację polityczną na Białorusi. Ich wiersze są publikowane w malutkich nakładach, legalnie, lub półlegalnie, w niszowych wydawnictwach, czasami w Polsce.
PAP: Z czego wynika duża popularność ruchów neoprotestanckich na Polesiu?
Małgorzata Szejnert: Uważa się, że to w ubiegłym wieku reemigranci z Ameryki przywieźli na te tereny nowe, ruchy religijne, które bardzo się ożywiły, gdy upadł Związek Radziecki ze swą ideologią ateistyczną i powstała wielka przestrzeń dla duchowego zagospodarowania. To, co neoprotestanci, zwłaszcza zielonoświątkowcy proponują, na pierwszy rzut oka wydaje się trudne: odstawienie alkoholu i papierosów, życie w przyzwoitym stadle domowym, posiadanie dzieci, solidna praca.
Wydawałoby się, że to nie może mieć wzięcia w kraju, gdzie tak długo panowała rabunkowa gospodarka materialna i duchowa, ale okazuje się, że zdrowy instynkt skłania ludzi do tego, żeby się wyłamać z tego przyzwalającego trybu życia. Protestantyzm oznacza też konkretne zyski gospodarcze, bo taka postawa życiowa może im sprzyjać. Osady i wioski zielonoświątkowców uderzają zamożnością na tle białoruskiego pejzażu.
Małgorzata Szejnert: Kapuściński będzie miał w Pińsku swoją ulicę, obok ulicy jednego z największych twórców białoruskiej kultury, Franciszka Skaryny, szesnastowiecznego pisarza, filozofa, lekarza, drukarza. Zgoda władz na nadanie ulicy imienia Kapuścińskiego, i w takim sąsiedztwie, oznacza, że dopuszczono go do oficjalnego panteonu twórców, którymi Białoruś powinna się szczycić.
PAP: Na Ukrainie wrze, kraje bałtyckie są już w UE, w jakim punkcie historii jest Białoruś?
Małgorzata Szejnert: Kiedy powstawała Białoruś jako wolne państwo, był okres silnego odrodzenia kultury i tradycji, przywracania dawnych symboli. To był bardzo silny zryw, który został przez Łukaszenkę przytłumiony, ale to nie znaczy, że przestał istnieć. Gdzieś to w ludziach tkwi i bardzo wiele osób próbuje do niego wracać, korzystając z różnych na pół jawnych możliwości. Trudno ocenić, jaką to ma perspektywę, bo żyjemy w bardzo niespokojnym czasie.
Jeżeli względny spokój jeszcze potrwa, to istnieje nadzieja, że tendencja do odbudowy kulturalnej będzie się rozwijać. Łukaszenka prowadzi z Rosją nieustanną grę. Nie powinno się go lekceważyć, w moim przekonaniu to bardzo bystry polityk. Wydaje się, że represyjność systemu Łukaszenki zelżała w ostatnich latach.
PAP: Ryszard Kapuściński przeżył na Polesiu, w Pińsku, pierwszą dekadę życia i z dumą mówił o sobie, że jest Poleszukiem. Deklarował, że chce być po stronie słabszych, przegranych. Czy dlatego współczuł z Poleszukami, bo widział ich brak zakorzenienia w jakiejś silnej kulturze, słabość, biedę?
Małgorzata Szejnert: Polesie było dla niego przede wszystkim krainą dzieciństwa i pierwszych dramatycznych przeżyć związanych z wojną. To, czego się potem dowiadywał o dramatycznej historii tego regionu, powodowało, że odczuwał lojalność wobec Polesia i nigdy o nim nie zapominał.
Kapuściński będzie miał w Pińsku swoją ulicę, obok ulicy jednego z największych twórców białoruskiej kultury, Franciszka Skaryny, szesnastowiecznego pisarza, filozofa, lekarza, drukarza. Zgoda władz na nadanie ulicy imienia Kapuścińskiego, i w takim sąsiedztwie, oznacza, że dopuszczono go do oficjalnego panteonu twórców, którymi Białoruś powinna się szczycić.
Książka "Usypać góry. Historie z Polesia" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ dym/ malk/