100 lat temu, 18 listopada 1922 r., zmarł Marcel Proust, autor cyklu powieściowego „W poszukiwaniu straconego czasu”. Jego dzieło bywa uważane za trudne w lekturze, ale wynagradzające wysiłek czytelnika.
Prousta nie można nie zauważyć, ale jego dzieło ma opinię wyzwania dla ambitnych czytelników. Już sama długość zdań potrafi zniechęcić - krytyk Christopher Prendergast policzył, że najdłuższe liczy sobie nie mniej niż 958 słów. Roland Barthes odważnie pytał: czy kiedykolwiek przeczytano Prousta słowo w słowo? André Gide odrzucił rękopis pierwszego tomu, dziwiąc się, jak można napisać kilkadziesiąt stron o chłopcu, który nie może zasnąć. Maria Dąbrowska w "Dzienniku" przyznaje, że nie może przebrnąć przez "kilkunastostronicowe opisy sukien pani Swann, małostkowe analizy bródki i stylu pisarza Bergotte i oglądanie przez mikroskop mocno podśmierdzającego świata, który aby opisać, trzeba mieć nieco dynamitu w duszy". Wielu czytelników poległo na próbie lektury "W poszukiwaniu straconego czasu", ale wiedzą o magdalence i naparze lipowym, ukochanej Albertynie i nieszczęśliwej miłości Swanna. "Przez długi czas kładłem się spać wcześnie…" - zdanie rozpoczynające "W poszukiwaniu straconego czasu" znane jest na całym świecie.
Marcel Proust urodził się 10 lipca 1871 r. Pochodził z zamożnej rodziny. Ojciec Prousta, Achille Adrien Proust, był lekarzem i epidemiologiem, zajmującym się m.in. badaniami nad cholerą w Europie i Azji, autorem około 20 książek o medycynie i higienie. Wywodząca się z bogatej rodziny żydowskiej Jeanne Clemence Weil, matka Prousta, niezwykle inteligentna i oczytana, była jedną z najważniejszych postaci w życiu pisarza. Proust spędzał w dzieciństwie długie wakacje w Illiers, które stało się modelem fikcyjnego miasteczka Combray z "W poszukiwaniu straconego czasu" (nazwa Illiers została zmieniona na Illiers-Combray z okazji obchodów setnej rocznicy urodzin pisarza).
W wieku dziewięciu lat Proust miał pierwszy poważny atak astmy - ta choroba miała naznaczyć całe jego życie, po okresach względnego zdrowia i aktywnosci nieuchronnie następowały długie miesiące spędzane przez pisarza w łóżku. W młodości Proust był jednak bardzo towarzyską osobą, doskonale radził sobie na paryskich salonach, a obserwacje poczynione podczas oficjalnych kolacji stały się inspiracją jego twórczości. Pragnął być pisarzem, ale jego wczesne próby nie były oceniane zbyt wysoko. Mimo choroby służył przez rok (1889–1890) w armii francuskiej, co było nieudaną próbą ojca Prousta, aby wprowadzić w jego życie nieco dyscypliny. Chcąc uspokoić ojca, który nalegał, aby syn znalazł jakiś zawód, Proust w lecie 1896 r. został wolontariuszem w Bibliotece Mazarine. Bardzo szybko otrzymał zwolnienie lekarskie, które było przedłużane przez następne lata, aż uznano, że zrezygnował z pracy. Nie pracował nigdy i nie wyprowadził się z mieszkania rodziców aż do ich śmierci.
Proust był homoseksualistą, przez długi czas był związany z pianistą i kompozytorem Reynaldo Hahnem. Było to tajemnicą poliszynela, jednak sam pisarz za życia nie dokonał oficjalnego coming-outu. Dopiero w 2019 r. we Francji ukazało się dziewięć opowiadań, w których pisarz skupia się na doświadczeniu homoseksualnej miłości.
We wrześniu 1903 r. zmarł ojciec pisarza, dwa lata później - jego matka, co dla Prousta było ogromnym ciosem i spowodowało załamanie jego zdrowia. Spędził ostatnie lata swojego życia, przez większość czasu pozostając w swojej sypialni, śpiąc w dzień, a w nocy pracując nad swoją powieścią - dziełem życia. Gdy pierwsza część "W poszukiwaniu straconego czasu" była gotowa, zaczął szukać wydawcy. Po kilku odmowach postanowił, że powieść wyda własnym sumptem z pomocą małego wydawnictwa Grasset. André Gide, znajomy Marcela, edytor w oficynie NFR (potem stało się wydawnictwem Gallimard), był wśród tych, którzy nie poznali się na dziele Prousta. "Odrzucenie tej książki było największym błędem NRF i pozostaje jednym z najbardziej gorzkich żalów mojego życia" - napisał w liście do Prousta. Jednak już drugi tom - "W cieniu zakwitających dziewcząt" - wyszedł w Gallimardzie i otrzymał nagrodę Goncourtów w 1919 r.
Proust nie tylko wydał pierwszy tom swego dzieła własnym sumptem, ale zadbał też o pozytywne recenzje. W 2017 r. "The Guardian" poinformował o odkrytych po latach listach Marcela Prousta, z których wynika, że pisarz zapłacił równowartość dzisiejszych 900 funtów, aby w "Le Figaro" ukazał się tekst napisany według wskazówek Prousta, oczywiście pochlebny. Ponaddwukrotnie więcej kosztowała Prousta publikacja streszczenia we francuskiej gazecie "Journal des débats". Oba teksty były zredagowanymi wersjami pozytywnej recenzji przyjaciela Prousta, malarza Jacques'a-Émile'a Blanche'a. Z listów wynika, że redaktor Louis Brun opisywał powieść Prousta jako "małe arcydzieło", które "jak powiew wiatru wywiewają senne opary", a wszystko, co Proust widział i czuł, uznawał za "w pełni oryginalne".
Proust odciął się od ludzi i podczas pisania swojego dzieła większość czasu spędzał w domu. Astma znów dała o sobie znać i ostatnie trzy lata życia pisarz spędził w łóżku. Zmarł na zapalenie płuc w wieku 51 lat, 18 listopada 1922 r., i został pochowany na paryskim cmentarzu Pere-Lachaise, dokąd obecnie pielgrzymują miłośnicy jego prozy. Dwóch ostatnich tomów ("Nie ma Albertyny" i "Czas odnaleziony") nie udało mu się skończyć - zostały opublikowane po śmierci po naniesieniu korekt przez jego brata.
Od kilku lat ukazuje się nowy przekład "W poszukiwaniu straconego czasu" na polski. Jego tłumaczka - Krystyna Rodowska - zmieniła osadzony w polskiej kulturze za sprawą klasycznego przekładu Tadeusza Boya-Żeleńskiego tytuł "W poszukiwaniu straconego czasu". "Trzeba tu mówić o czasie +utraconym+, a nie +straconym+, czyli przehulanym" - wyjaśniła Rodowska. Jej zdaniem Proust nie +stracił+ czasu, który jest głównym bohaterem jego dzieła, choć w niektórych okresach życia mógł tak myśleć. Przez wiele lat gorąco marzył o zostaniu pisarzem, ale spotykały go same niepowodzenia. Proust uważał, że nie ma daru obserwacji świata, dopiero przypadkowe zdarzenie - odnalezienie smaku magdalenki maczanej w herbacie lipowej - odblokowało jego wspomnienia, uruchomiło w nim pisarza i pozwoliło dotrzeć do "czasu odnalezionego" w ostatnim tomie. "Zdecydowałam się na zmianę słowa +stracony+ na +utracony+, bo wydaje mi się lepiej oddawać ducha powieści".
Boy podkreślał wprawdzie nowatorstwo Prousta w tworzeniu narracji, pozbawionej tradycyjnej fabuły, ale, jak mówiła Rodowska, cenił sobie najwyżej w tym dziele "nową komedię ludzką", obraz rzeczywistości, społeczeństwa. Boy postanowił przy przekładzie zmodyfikować zapis powieści, po to, aby, jak pisał, "osiągnąć większą przejrzystość" i ułatwić czytelnikowi wymagającą cierpliwości lekturę. Pisał, że Proustowskiego zdania "nie zniósłby często język polski", przerabiał więc utwór na "normalną" powieść, wyodrębniając akapity i dialogi.
"Tylko że dzieło Prousta nie jest +normalną+ powieścią. Autor chciał zbudować katedrę ze słów, dlatego zastosował potężne bloki narracji, pozbawionych akapitów, z dialogami zanurzonymi w tekście" - uważa Rodowska. Jej zdaniem Boyowi przy przekładzie przytrafiały się też przypadki zbyt dosłownego tłumaczenia francuskich fraz, gubienia sensu opowieści. Wydawnictwo Officyna publikuje kolejne części cyklu w przekładzie Rodowskiej. Wyjątkiem będzie tom szósty ("Utracona", znany także pod tytułem "Nie ma Albertyny"), który zostanie wznowiony w tłumaczeniu Magdaleny Tulli.(PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ skp/