Zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do ekranizacji jego utworów – mówi PAP aktor i reżyser Marek Bukowski. 20 września 1939 r. w Kutach nad rumuńską granicą poległ Tadeusz Dołęga-Mostowicz, pisarz, autor „Kariery Nikodema Dyzmy".
„Cechowało go niezwykłe wyczucie wymogów filmu i scenariusza. Zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do ekranizacji jego utworów - przypomniał Bukowski, współautor spektaklu Teatru Telewizji "Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy"(maj 2019). „Życiorys pisarza jest pełen niejasności i zagadek. Niezmiernie chronił życie prywatne, jednak w prozie przetwarzał epizody ze swego życia – i w jakimś stopniu jest to literatura +z kluczem+” – dodał.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz pochodził z Wileńszczyzny (obecna Białoruś). Urodził się 10 sierpnia 1898 r. w folwarku Okuniewo, położonym 10 km od Głębokiego (gubernia witebska).
Prof. Anna Martuszewska, autorka hasła „Tadeusz Dołęga-Mostowicz” w Bibliotece Literatury Polskiej podała, że ojciec Mostowicza był zamożnym prawnikiem. Inni biografowie twierdzą, że rodzice byli właścicielami (lub dzierżawcami) wzorcowego gospodarstwa rolnego, którym zajmowała się matka. Tadeusz miał siostrę Janinę i brata Władysława.
Swoje dzieciństwo Mostowicz wspominał na łamach „Kuriera Czerwonego”: „Fatalną właściwością moich dziecinnych marzeń i pragnień było to, że wszystkie bardzo szybko… urzeczywistniały się. Jakże można było długo cieszyć się nadzieją, że człowiek zostanie stangretem, gdy już w ósmym roku życia umie się nieźle powozić parą koni, a nawet tandemem. Cóż zostanie z marzeń o szoferce, gdy już w jedenastym roku, z trudem sięgając nogami do pedałów, kieruje się autem. Cóż zostanie z rojeń o przygodach Old Shaterhanda chłopcu, który ma dość wyobraźni, by uwierzyć, że strzelając do wron lub zajęcy, wytępia całe masy podstępnych Komanczów”.
W 1915 r. zdał maturę w rosyjskim gimnazjum w Wilnie i rozpoczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Kijowskiego. Jako student należał do Polskiej Organizacji Wojskowej tj. siatki Piłsudskiego, wyspecjalizowanej w wywiadzie i dywersji. W 1917 lub 1918 r. Mostowicz przerwał studia, i przez Finlandię i Szwecję przedostał się do Warszawy, aby zaciągnąć się jako ochotnik do Wojska Polskiego. Potem wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. Nie zachowała się nazwa jego pułku, ale prawdopodobnie był kawalerzystą. „Zachwycony trylogią Sienkiewicza, widziałem siebie z szablą w dłoni w brawurowej szarży kawaleryjskiej. Byłem jeszcze gołowąsem, gdy i to marzenie się ziściło” - napisał po latach o tym epizodzie.
Wojna zdruzgotała świat rodziny Mostowiczów. Postanowieniem traktatu pokojowego w Rydze w 1921 r. Okuniewo przypadło bolszewickiej Rosji. Doszczętnie spauperyzowani, przeżywając niebezpieczne przygody, ewakuowali się do Polski.
Mostowicz wystąpił z wojska w 1922 r. Dzięki wsparciu rodziny dostał posadę zecera. Potem awansował na korektora i reportera. „Skromna pensja nie wystarczyła mu na lepsze zakwaterowanie niż łóżko w wieloosobowym pokoju, wynajętym gdzieś na Pradze. Doświadczenia z tych lat z pewnością później wykorzystał, pisząc powieść o doktorze Murku, w której detalicznie odmalował warunki bytowe stołecznej biedoty” - ocenił Wojciech Rodak w „Naszej historii”.
W 1925 r. otrzymał etat w redakcji "Rzeczpospolitej", dziennika prorządowego, związanego z Chrześcijańską Demokracją. Za jego pisarski debiut jest uznawana humoreska „Sen pani Tuńci”.
Podczas przewrotu majowego, opowiedział się przeciwko sanacji. Z pozycji weterana i ziemianina, bronił „honoru munduru”, oskarżał sanację o tolerancję dla lewicowego terroryzmu, upadku kultury, ogłupiania Polaków, szerzenia pornografii, przestępczości kryminalnej, o „chuligaństwo, nocne napady, masakry, morderstwa, denuncjacje i rugi, protekcje”. Jego zdaniem „sanacja wyobraża sobie państwo jako szereg agend do opanowania i kierowani, i to nie w myśl woli czy pragnień narodu (…) a według mafijnego szablony zakonspirowanej hierarchii”.
Janusz Minkiewicz wspominał: „Gdy kamaryla Piłsudskiego porwała i ukryła w zamknięciu wrogiego sanacji generała Malczewskiego, Mostowicz wiedziony detektywistycznym węchem dziennikarza wytropił, gdzie więziono generała (…). Przez wiele następnych miesięcy, korzystając z nie dość jeszcze wtedy zacieśnionego kagańca prasowego, nie szczędzi najostrzejszych słów prawdy, ironii i potępienia skierowanych przeciw uczestnikom przewrotu majowego, a przede wszystkim przeciw głównemu jego autorowi. Zjadliwe artykuły i felietony Mostowicza zaczynają stawać się groźne i niebezpieczne dla nie czujących oparcia w społeczeństwie ludzi sanacji” (Dziennik Łódzki 351/1947).
Dołęga-Mostowicz zajął się też sprawą brutalnego pobicia, przez nieznanych sprawców w mundurach, działacza Związku Ludowo-Narodowego oraz Stronnictwa Narodowego, posła Jerzego Zdziechowskiego. W felietonie „Rozluźnione fundamenty armii” przypomniał podobne sytuacje: „Ile to mieliśmy napadów uzbrojonych oficerów na publicystów i polityków? Ile razy oficer na trzeźwo lub po pijanemu użył szabli czy rewolweru wobec bezbronnego obywatela? Ile aktów terroru, hańbiących mundur oficerski burd po knajpach i kabaretach zanotowały kroniki? (...) Między kapłanów honoru i rycerskości po cichu wszedł, wślizgnął się cham. Wulgarny cham z cepem w pięści, co się w bandy zbiera, ludzi po nocach napada i bije bezbronnych do krwi, do utraty przytomności, a zemdlonych butem kopie”.
Poruszał też sprawę zaginięcia gen. Włodzimierza Zagórskiego. Sprawa była skomplikowana, obfitowała w zwroty akcji i do dzisiaj nie jest wyjaśniona. Mostowicz napisał o tym felieton, który wzburzył piłsudczyków: „Nowa gra towarzyska”: „Generałowie w Polsce mają to do siebie, że umieją znikać. Ta kamforyczna właściwość może oddać podczas wojny wielkie usługi naszej armii. Podczas pokoju zaś daje miłą rozrywkę społeczeństwu. Cóż milszego, jak siedząc przy czarnej kawie, emocjonować się pytaniem: Gdzie on może być?”.
Kilkanaście dni później, 8 września 1927 r. sam został skatowany przez nieznanych sprawców. Szczegółowo zrelacjonowała to „Rzeczpospolita” z 10 września: „o godz. 11.30 wieczorem współpracownik naszego pisma redaktor T. Dołęga-Mostowicz, powracając do domu przy ul. Grójeckiej nr 44 (Mostowicz mieszkał wtedy u swojego wuja Zygmunta Rytla, profesora Politechniki Warszawskiej - PAP), w pobliżu tegoż został napadnięty przez siedmiu zbirów uzbrojonych w pałki. Grad uderzeń padł tak niespodziewanie, że red. Mostowicz, który nawet laski nie miał przy sobie, nie mógł wcale myśleć o obronie. (…) Toteż w niespełna minutę red. Mostowicz ogłuszony ciosami padł na bruk. Napastnicy (…) wrzucili go do samochodu osobowego, torpedo którego marki nie udało się ustalić. Nadmienić należy, że samochód był luksusowy (...). Red. Mostowicz odzyskał przytomność wówczas już, kiedy auto było wśród pól. Leżał na spodzie samochodu, przygniatany kolanami napastników, którzy wykręcali mu ręce, kopali nogami i ogólnie znęcali się nad nim. W usta poniewieranemu wtłoczono knebel z chustki do nosa. Niebawem auto stanęło na skraju lasu (…) i wszyscy (…), po wypchnięciu swojej ofiary do pobliskiego rowu, poczęli bezlitośnie go bić kijami, jednocześnie krzycząc: +A nie będzie tak pisał o Marszałku! Dziś ty dostałeś, jutro inni!+".
Incydent wywołał ostrą reakcję społeczną - jej echa można odnaleźć w podziękowaniach, jakie opublikował Dołęga-Mostowicz 13 września: „Napaść dokonana na mnie, jako akt terroru wobec publicysty, wywołała żywy odruch w społeczeństwie. który się wyraził w jednomyślnem potępieniu ze strony prasy, oraz w wielkiej ilości listów, depesz i biletów złożonych przez osobistości polityczne różnych obozów, nie wyłączając rządowego. Wszystkim tym, którzy przesłali wyrazy współczucia i ubolewania, na tem miejscu serdecznie dziękuję”.
Nawet prosanacyjne Wiadomości Literackie określiły zajście „jednym z najwstrętniejszych wydarzeń w dziejach obyczajowości odrodzonej Polski”. I pytały o standardy: „Cóż wspólnego z uczciwością i honorem posiada postępek ludzi w siedmiu podstępnie napadających bezbronnego człowieka?”. „Polska Zbrojna” zakwalifikowała zajście jako „samosąd”. Zarząd Syndykatu Dziennikarzy Warszawskich wyraził „głębokie współczucie Koledze T. Mostowiczowi, który stał się ofiarą wstrętnego napadu zbirów podszywających się pod hasła ideowe”.
Oficjalnie śledztwo zakończyło się umorzeniem, pomimo poszlak i dowodów, że kidnaperami byli funkcjonariusze policji, pod wodzą por. Bolesława Kusińskiego, którzy posłużyli się buickiem płk. Janusza Jagryma-Maleszewskiego, komendanta głównego Policji Państwowej.
Rekonwalescencja 29-letniego Mostowicza zajęła kwartał. Były też trwałe konsekwencje „lekcji pisania” w sękocińskim lesie: pisarz stracił słuch w jednym uchu, rozchorował się na serce. Doznał psychicznego urazu, który sprawił, że złagodził krytykę rządów pomajowych, a w listopadzie 1928 r. wziął rozbrat z dziennikarstwem.
Odtąd publikował popularne powieści w odcinkach, które następnie wydawano w postaci książkowej. W 1929 r. debiutował na łamach katowickiej gazety „Polonia” powieścią „Ostatnia brygada”, a w 1931 r. na łamach „ABC” zaczęła się ukazywać jego najbardziej znana powieść, satyryczna „Kariera Nikodema Dyzmy”.
Władze dokonały konfiskaty niektórych odcinków „Kariery…” - w efekcie książka, wydana w Oficynie Rój, została bestselerem. „Sposób, w jaki Mostowicz przedstawił ówczesną elitę był swego rodzaju zemstą na grupie sanacyjnej za wcześniejsze pobicie” – ocenił prof. Józef Rurawski w monografii „Tadeusz Dołęga-Mostowicz”.
Napad, który zagroził jego życiu, pisarz wykorzystał także w powieści „Znachor”, gdzie tytułowy bohater, pobity przez bandytów, stracił pamięć. Ale Mostowicza nie dotknęła amnezja. Michał Choromański, świadek wydarzeń i dobry znajomy Dołęgi-Mostowicza, opisał go w „Memuarach” „był to przemiły kompan i później kiedyś w Bristolu pokazywał mi ludzi, którzy go bili”.
Marek Sołtysik, autor licznych biografii, który pracuje nad opracowaniem o Choromańskim, potwierdził na portalu pisarze.pl fakt, który umknął uwagi pamiętnikarzy i jeszcze nie wszedł do historii: „przedziwnym zrządzeniem losu Mostowicz zetknął się później i wcale jakoby zaprzyjaźnił się z jednym z aktywnych uczestników tej afery. Może los miał w tym wypadku na sobie białą kurtkę barmana z tymże nocnym dansingu +Adria+, a przedziwne zrządzenie polegało na wspólnie wypitym winie przy ladzie barowej? Dość, że bijący i bity byli już z sobą po imieniu. Takie rzeczy zdarzały się niekiedy w latach trzydziestych”.
Mostowicz pisał po dwie powieści rocznie (łącznie wydał ich 17), uzyskiwał gigantyczne honoraria i tantiemy. Jego dochody miesięczne szacowano na 15 tys. zł miesięcznie – jak podaje prof. Rurawski, dolar kosztował wtedy 5 zł. średnia pensja wynosiła 350 zł, wojewody - 950 zł, premiera RP - 1850 zł.
Osiem powieści Dołęgi-Mostowicza sfilmowano przed wojną; grały w nich gwiazdy: Jadwiga Smosarska, Kazimierz Junosza-Stępowski, Józef Węgrzyn, Adolf Dymsza, Ina Benita, Nora Ney, Aleksander Żabczyński. Większość wyreżyserował Michał Waszyński.
„Tadeusz Dołęga-Mostowicz pisał o kwestiach, zjawiskach i zachowaniach ponadczasowych. Romansowo-sensacyjne intrygi stanowiły dla niego przede wszystkim sztafaż - ocenił Marek Bukowski, który, pracując nad spektaklem, przeczytał cały dorobek pisarza. „Pracował codziennie i regularnie, ale w życiu prywatnym był bon vivantem. Otaczał go wianuszek pięknych pań, traktował je szarmancko, lecz się romansami nie afiszował. Mieszkał w luksusowym pałacyku w centrum miasta, miał dwunastocylindrowego buicka i tak samo jak Piłsudski wysyłał szofera do cukierni Zagoździńskiego na Wolską po łakocie, za którymi przepadał, uchodził za arbitra elegantiarum - na wzór angielskich dandysów nosił meloniki i ubrania w stylu wiktoriańskim, bywał na torach wyścigowych” – wyjaśnił. Przypomniał o rozległych kontaktach z literackimi luminarzami epoki: skamandrytami, Makuszyńskim, Goetlem, Ossendowskim, Nowaczyńskim, Gombrowiczem. „Nierzadko mu zazdrościli bajońskich zarobków: sum za sprzedaż praw do ekranizacji kolejnych książek” – przypomniał Bukowski.
Witold Gombrowicz należał do nielicznych, którzy bardzo wysoko oceniali jego umiejętność konstruowania powieści – przy okazji zaznaczył w „Dziennikach” swój podziw dla samodyscypliny i praktycznego podejścia Mostowicza do życia.
„To +self made man+, człowiek, który sam siebie stworzył” – skwitował prof. Rurawski karierę Mostowicza „od zecera do milionera”. I podał szereg przykładów, że Mostowicz umiał się dzielić swym bogactwem. Chętnie obdarowywał przyjaciół, był filantropem, fundował stypendia. Szanował swoich czytelników: odpisywał na każdy list, a otrzymywał ich setki.
Miał trzeźwą opinię o własnej twórczości. „Ja nie piszę, tylko zarabiam – tłumaczył Mostowicz w wywiadach. „Gdy zarobię wystarczająco dużo i zbiję majątek, wezmę się do pisania czegoś wielkiego i prawdziwego. Myślę, że nastąpi to, gdy skończę pięćdziesiątkę”.
W 1939 r. Mostowicz napisał powieść o pierwszych Piastach, aby wejść do ligi „prawdziwych twórców”. Nie zdążył jej wydać. Maszynopis utworu zaginął podczas wojny.
We wrześniu 1939 r. miał 41 lat i był niepełnosprawny - nie wiadomo, czy został zmobilizowany, czy znów poszedł do wojska na ochotnika. Nieznany jest jego szlak bojowy.
Wśród historyków przeważa opinia, że zginął 20 września. Okoliczności śmierci mają kilkanaście sprzecznych wersji; a większość z nich ma… naocznych świadków. Poza dyskusją jest fakt, że padł ofiarą Sowietów. I nie podważa się oceny Jana Karskiego, którą zanotował Waldemar Piasecki: „Pisarz, który naśmiewał się, że w II RP brak honoru i zasad, zginął w ich obronie”.
„Okoliczności śmierci pisarza przedstawił mi jej świadek, Stanisław Szuwart” – Bukowski zrelacjonował mit, że Dołęga-Mostowicz został zastrzelony przez czerwonoarmistę, któremu odmówił oddania swoich oficerek. „Wydaje mi się to mało prawdopodobne. On już 20 lat wcześniej przekonał się, do czego zdolni są bolszewicy” – dodał.
Janusz Minkiewicz napisał w 1947 r., że po ucieczce dygnitarzy i wojska za granicę Dołęga-Mostowicz pozostał w miasteczku. Zorganizował w nim samoobronę walczącą z grasującymi w okolicy bandami ukraińskimi i maruderami. Wtedy trafiła go kula wystrzelona przez nieznanego sprawcę.
Kuty były nazywane Rzeczpospolitą Ormiańską. Warto więc zapoznać się z relacją naocznego świadka, Mirosława J. Wiechowskiego, którą podał w swoim blogu ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski: „Sowieci: najpierw czołgi, później piechota. Przywitali ich kwiatami żydowscy i ukraińscy +milicjanci+, czyli lokalne szumowiny, które uzyskały broń z grabieży na uchodzących do Rumunii Polakach. Żydzi mieli na rękawach opaski ma się rozumieć czerwone, a Ukraińcy niebiesko-żółte. Niektórzy +milicjanci+ powłazili na czołgi i ściskali się z czołgistami. Natychmiast też oznajmili Sowietom, że przed chwilą, w kierunku granicy z Rumunią, odjechał polski ciężarowy samochód wojskowy. Jeden z czołgów ruszył w pościg - a nie mogąc dogonić samochodu ostrzelał go z broni maszynowej. Zabity został kwatermistrz polskiej jednostki wojskowej, stacjonującej już w Rumunii, której wiózł on zakupione w Kutach produkty żywnościowe. Owym kwatermistrzem był Tadeusz Dołęga-Mostowicz, chluba polskiej literatury”.
Literacki opis dalszych zdarzeń zawarł w powieści „Ukraiński kochanek” Stanisław Srokowski, który także korzystał z relacji naocznych świadków: „Ciało pisarza zabrał na wóz jeden z mieszkańców, zwany Tondelem, i zawiózł je do kaplicy cmentarnej. Natomiast właścicielka posesji, p. Mojzesowicz, pozbierała dokumenty pisarza i inne drobiazgi, i oddała je pełniącemu wtedy obowiązki burmistrza Kut, księdzu wyznania ormiańsko-katolickiego, Samuelowi Manugiewiczowi. Sowieci pozwolili duchownemu zająć się pogrzebem. Trzy dni później przygotowania do pochówku powierzono zakładowi pogrzebowemu państwa Antoszewskich. Ciało pisarza włożono do metalowej trumny zalutowanej w taki sposób, by umożliwić najbliższej rodzinie we właściwym czasie przewiezienie zwłok w inne miejsce. I trumna została umieszczona w nowo zbudowanym i pustym jeszcze grobowcu należącym do znanej w okolicy ormiańskiej rodziny Ohanowiczów, w pobliżu cmentarnej kaplicy. Pogrzeb przerodził się w wielką manifestację patriotyczną, w której brali udział głównie Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Ormianie, ale także przedstawiciele innych nacji zamieszkujących Pokucie. Ceremonię przy trumnie odprawiali dwaj księża, jeden wyznania ormiańsko-katolickiego, wspomniany już ksiądz proboszcz, Samuel Manugiewicz oraz kapłan wyznania rzymsko-katolickiego, ksiądz proboszcz, Wincenty Smal”.
Historyk, prof. Stanisław Sławomir Nicieja, który w 2010 r. dokonał wizji lokalnej w Kutach, napisał w „Kresowej Atlantydzie”: „Mostowicz leżał w otwartej trumnie w kaplicy cmentarnej. Zachowało się takie zdjęcie, które wykonał Ukrainiec Dutkowski. Licząca wówczas 14 lat, mieszkająca obecnie w Bystrzycy Oławskiej Bronisława Broszkiewicz-Drozdowska zapamiętała, że ludzie całowali buty Mostowicza i że na jego czole była krwawa plama”.
Władze PRL przez lata nie zgadzały się na sprowadzenie zwłok pisarza do Polski. Pozwolenie wydano dopiero podczas gierkowskiej odwilży, dzięki poparciu kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Jarosława Iwaszkiewicza. 24 listopada 1978 r. szczątki zostały złożone w katakumbach na warszawskich Powązkach.
Iwona L. Konieczna (PAP)
ilk/ pat/