„Jeszcze dzień życia” to bardzo filmowa książka o przemianie reportera w pisarza. Chcieliśmy opowiedzieć o tym, co sprawiło, że w pewnym momencie Ryszard Kapuściński zaczął inaczej pisać - mówi PAP Damian Nenow. Film Nenowa i Raula de la Fuente na podstawie reportażu o wojnie w Angoli można już oglądać w kinach.
Polska Agencja Prasowa: Jak to się stało, że ty, reżyser filmów animowanych, zrobiłeś film z dokumentalistą Raulem de la Fuente?
Damian Nenow: Raul zobaczył mój krótkometrażowy film "Paths of Hate" i przyszedł do mnie z pomysłem. Od początku mówił o filmie hybrydowym, łączącym animację i dokument. Był już po wstępnej dokumentacji w Angoli, miejscu akcji książki "Jeszcze dzień życia", i wiedział, którzy z bohaterów przedstawionych przez Kapuścińskiego wydarzeń mogą o nich opowiedzieć najwięcej. Początkowo chcieliśmy zrobić ilustrowany dokument, potem to się zmieniało. Ostatecznie powstała pełnometrażowa fabularna animacja z elementami dokumentu.
Z perspektywy czasu, po dziewięciu latach prac, decyzja, dlaczego zrobiliśmy film akurat na podstawie akurat tej książki, wydaje mi się oczywista. Nie pamiętam nawet, czy z Raulem dyskutowaliśmy na ten temat. "Jeszcze dzień życia" to bardzo filmowa książka. Może nie jest gotowym scenariuszem, ale z pewnością była dla nas silną inspiracją i bodźcem. Opowiada o przygotowanej w Portugalii "ustawce", zgodnie z którą w określonym momencie różne siły w Angoli, wtedy wewnętrznie skonfliktowanej, miały zacząć się wyrzynać. Ta data pokrywa się zresztą z dniem odzyskania przez Polskę niepodległości - 11 listopada.
PAP: O książce "Jeszcze dzień życia" mówi się, że to po niej Kapuściński przestał być reporterem, a stał się pisarzem.
Damian Nenow: To pierwsza książka, w której wyraźnie widać styl Kapuścińskiego. Na pierwszy rzut oka ten reportaż jest opisem wydarzeń, ale w istocie stanowi świadectwo przemiany, która zaszła w Kapuścińskim w 1975 roku. W tamtym czasie reporter po kilku wojnach miał przerwę i pracował na Uniwersytecie Warszawskim. W pewnym momencie wyruszył do Angoli, gdzie dogorywał kolonializm. To, czego wtedy doświadczył, pozwala nam zrozumieć, jak się zmienił. Po tej wojnie Kapuściński przestał koncentrować się na doniesieniach z frontu. Zamiast na wydarzeniach skupił się na człowieku, na bohaterze, a wkrótce stał się pisarzem, jednym z najwybitniejszych w naszym stuleciu. Interesowało nas z Raulem, co sprawiło, że zwykły reporter zaczął inaczej pisać.
PAP: Z jakich źródeł korzystaliście podczas prac nad filmem? Czy to, co przeczytaliście choćby u Kapuścińskiego, poddaliście jeszcze dodatkowej weryfikacji?
Damian Nenow: "Jeszcze dzień życia" to film o tyle szczególny, że animowany. Animacje są odbierane przez widzów jako czysta fikcja, kreacja, dlatego wprowadziliśmy do filmu świadków przedstawionych wydarzeń, zamieściliśmy fragmenty wywiadów z nimi. Ludzie, których Kapuściński poznał w Angoli w 1975 roku, na naszą prośbę przywołali wspomnienia o wydarzeniach sprzed lat i opowiedzieli o swoich emocjach z tamtego czasu.
W filmie chcieliśmy pokazać naszą wizję tego, co wydarzyło się w Angoli w 1975 r. i kim był wtedy Kapuściński. Wszystko, co przedstawiliśmy w części animowanej, to wynik dokumentacji, lektur, rozmów ze świadkami. Artur Queiroz, dziennikarz, który podróżował z Kapuścińskim, opowiadał nam o swojej rozmowie z polskim reporterem tuż przed wysłaniem depeszy, od której mogło zależeć, jak dalej potoczy się historia Angoli. Nie wiemy, gdzie toczyła się ta rozmowa, nie znamy jej przebiegu. Nasz obraz tej dyskusji pochodzi z zebranych informacji. Nie wymyślaliśmy nowej historii ani nowych faktów, tylko zainscenizowaliśmy rzeczy powszechnie znane albo te, do których sami dotarliśmy.
PAP: Animacja została narysowana w estetyce komiksowej. Skąd ten wybór?
Damian Nenow: Komiks jest dziś jednym z najbardziej powszechnych języków popkultury. Z tej estetyki skorzystałem już przy poprzednim filmie, krótkometrażowym "Paths of Hate". Wtedy ilustracja komiksowa się sprawdziła. Tamta animacja także opowiadała o wojnie, więc nie miała w sobie niczego, przez co można by ją sklasyfikować jako kreskówkę. Jednym z największych sukcesów mojego krótkiego filmu było dobre odebranie przez dorosłą publiczność, która niekoniecznie lubi filmy animowane, bo szufladkuje je jako dziecięce. Okazało się, że uproszczona stylizacja nawet trudnej historii nie odziera z powagi.
Krótki metraż jest zapowiedzią tego, co twórca zrobi potem. Często realizuje się go jako "wprawkę" przed zrobieniem długiego filmu. Krótki metraż jest świetnym impulsem do wejścia na rynek. Promując go, można pozyskać partnerów i koproducentów. Z pełną premedytacją to wykorzystałem, krótki film to zawsze więcej niż teaser czy trailer.
PAP: Na ile "Jeszcze dzień życia" jest filmem biograficznym?
Damian Nenow: Zrobiliśmy film o Kapuścińskim, bo interesuje nas jego sposób postrzegania świata i twórcza metoda. Kapuściński nie zapisywał chronologicznie przebiegu wydarzeń, ale szeroko portretował miejsca, ludzi, konflikty. Dzięki temu perspektywicznemu opisowi można dowiedzieć się dużo więcej. Szedł przez emocje, wydarzenia, sytuacje, ale wyłapywał z nich sprawy uniwersalne. Dopiero potem tworzył układankę przystępną dla każdego czytelnika, nawet z drugiego końca świata. Właśnie dlatego nazywamy Kapuścińskiego tłumaczem kultur, bo nawet gdy opowiadał o ludziach pogrążonych w chaosie wojny, korzystał z języka zrozumiałego dla wszystkich. Dzięki niemu jesteśmy w stanie utożsamić się z jego bohaterami.
PAP: "Jeszcze dzień życia" wchodzi na ekrany tydzień po "53 wojnach" Ewy Bukowskiej na podstawie książki "Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym" Grażyny Jagielskiej. Reportaż jest też obecny w teatrze - wymieńmy choćby ubiegłoroczną adaptację "Żeby nie było śladów" Cezarego Łazarewicza w reż. Piotra Ratajczaka w warszawskim Teatrze Polonia. Można mówić o modzie na reportaż?
Damian Nenow: Rynek odpowiada na potrzeby i trendy. Współcześnie jesteśmy bombardowani niezliczoną ilością informacji. Im coś jest bardziej dosadne, tym więcej osób w to kliknie. Przy natłoku niefiltrowanych treści ludzie mają potrzebę znalezienia czegoś, co przedstawi pełniejszy obraz rzeczywistości. Myślę, że reportaż odpowiada na tę potrzebę - daje nam i informacje i interpretację, bowiem obraz świata zostaje przefiltrowany przez wrażliwość i subiektywne wybory autora. Stąd może wynikać jego popularność.
Dzięki rozmowom z przyjaciółmi i kolegami Kapuścińskiego wraz z Raulem zrozumieliśmy, że Ryszard nie potrafił nie angażować się w świat. Nie umiał tylko się przyglądać, świat go fascynował. Był całkowicie oddany sprawie. Zresztą sam mówił, że angażowanie się to nie była jego metoda pracy, ale cecha charakteru.
PAP: Dużą uwagę poświęcacie w filmie decyzji Kapuścińskiego, czy nadać depeszę o zaangażowaniu kolejnych sił w konflikt w Angoli.
Damian Nenow: Od tamtej decyzji zależał rozwój konfliktu, a więc i historia polityczna kraju. Całą tę sytuację i dylemat Kapuścińskiego pokazaliśmy w dużym uproszczeniu. Tamta sytuacja była bez wyjścia. Nie sposób było z niej wybrnąć, każdy ruch mógł Kapuścińskiego pogrążyć. Moim zdaniem on sobie w tamtym momencie zdał sprawę, że skompromitował się jako reporter, bo złamał zbyt wiele zasad i zakazów. To było ciężkie brzemię. Zwłaszcza że problemem było też to, jak dalej żyć po takim wyborze. Jak funkcjonować, gdy niezależnie od jego decyzji przeleje się krew? Jak dalej być reporterem z taką odpowiedzialnością?
Do Farrusco, dowódcy jednego z angolskich oddziałów, gnał przez cały front. To była samobójcza misja, do której nie pchało go zlecenie agencji, ale prywatna potrzeba. Celem mogła być ucieczka albo konfrontacja z demonami, z którymi Kapuściński chciał się rozprawić. Mógł też po prostu być uzależniony od adrenaliny. Trudno oceniać jego gesty i motywacje jako jednoznacznie dobre i złe.
PAP: Jak bohaterowie waszego filmu mówili o samym Kapuścińskim?
Damian Nenow: Wydaje mi się, że Kapuściński miał w sobie taką właściwość, że z miejsca stawał się kimś bliskim. Podchodził do innych bez uprzedzeń, przyjaźnił się ze wszystkimi. Nikt nie mówił o nim per "Kapuściński", zawsze "Ricardo". Queiroz, z którym Kapuściński spędził najwięcej czasu, opowiadał nam, gdzie wspólnie chodzili, o czym rozmawiali, jakiej muzyki słuchali, jakie były ich ulubione miejsca w Luandzie, jak spędzali razem czas. Nie wspominał o tym, co pisali i co myśleli o polityce, ale gdzie chodzili się bawić jako przyjaciele.
PAP: Czy niefikcyjni bohaterowie mieli wpływ na ostateczny kształt filmu?
Damian Nenow: Nie mieli nawet wglądu do scenariusza. Jedynym wyjątkiem, który zrobiliśmy, dopuszczając kogoś do prac, było pokazanie komendantowi Farrusco szkiców jego animowanej postaci. Nasze rysunki go oburzyły, bo miał na nich za krótką brodę. Wściekł się strasznie i powiedział, że to nie przejdzie może dlatego, że broda była znakiem rozpoznawczym członków jego ugrupowania. Nie pasowało nam to do wizji tej postaci, bo zależało mi, żeby podkreślić wiek Farrusco. Angolski Che Guevara z plakatu, do którego Kapuściński brnął narażając swoje życie przez ogarnięty wojną kraj, był tak naprawdę chłystkiem, 24-letnim watażką. Z niewielką grupką podobnych sobie chłopców bronił miejsca, które nie było nawet frontem. Farrusco oburzał się na tę brodę, ale ostatecznie, gdy dwa tygodnie przed premierą na festiwalu w Cannes zrobiliśmy pokaz dla Queiroza, Luisa Alberto i Farrusco, ten ostatni, dość wybuchowy, popłakał się ze wzruszenia. Sporo było przedtem stresu, bo w filmie przynajmniej trzy razy nazwany został przeklętym zdrajcą albo dużo gorzej, więc nie wiedzieliśmy, jak zareaguje, ale spodobało mu się.
PAP: Mieliście jakąś etyczną lub estetyczną zasadę, żeby czegoś przy tworzeniu tego filmu nie robić?
Damian Nenow: Narzuciliśmy sobie jedno ograniczenie: nie oceniać Ryszarda Kapuścińskiego, nie ubarwiać, nie zmieniać i nie komentować. Taka jest też konstrukcja filmu: nasz bohater zmienia się wręcz podręcznikowo. Rewiduje sam siebie i swój sposób postrzegania świata. Nie musieliśmy go oceniać, bo jego przemiana wskazuje, że sam podchodził do siebie krytycznie. Chcieliśmy pokazać świat takim, jakim mógł go widzieć Ryszard Kapuściński.
Damian Nenow - twórca filmów animowanych. Reżyser, grafik komputerowy. Absolwent łódzkiej Filmówki. Twórca m.in. "Miasta ruin", animowanego dokumentu o zburzonej Warszawie, i wielokrotnie nagradzanego "Paths of Hate" o lotniczym pojedynku myśliwców.
Film "Jeszcze dzień życia" był pokazywany m.in. w Cannes, San Sebastian (Nagroda Publiczności) i na 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Powstał w studio Platige Image. Głosu głównemu bohaterowi użyczył Marcin Dorociński. Prócz niego w filmie usłyszymy m.in. Arkadiusza Jakubika, Tomasza Ziętka i Olgę Bołądź. (PAP)
Rozmawiała Martyna Olasz (PAP)
oma/ wj/