Pracowitą i zaangażowaną; wyzwoloną i nowoczesną, a także prywatną, pełną miłości, pasji i emocji Marię Skłodowską Curie gra Ewa Wencel w Teatrze Mazowieckim w Warszawie. Autorem monodramu "Promieniowanie" jest scenarzysta Jarosław Sokół.
PAP: Jaką Marię Skłodowską-Curie możemy zobaczyć w "Promieniowaniu"?
Ewa Wencel: Maria zawsze kojarzy nam się tylko z radem i polonem. Mam nadzieję, że to skojarzenie udało się złamać. Chciałam zajrzeć z drugiej strony, od kuchni, w jej życie, uczucia i emocje. Chciałam, aby to było przedstawienie o żywym człowieku, żywej kobiecie, o której tak naprawdę niewiele wiadomo. Na to zwróciłam uwagę. To była prostolinijna, prawa kobieta. Nie musiała kłamać. Albert Einstein powiedział o niej, że to jedyna sławna osoba, której nie zepsuła popularność. Bardzo zapadło mi w pamięć to zdanie. O takiej kobiecie chciałam opowiedzieć.
To pierwszy mój monodram od bardzo dawna. Nad poprzednim pracowałam trzydzieści lat temu, było mi dużo łatwiej. Pokonanie samotności na scenie to duża trudność. Pracuje się zupełnie inaczej niż przy zwykłym przedstawieniu. Nie ma ratunku, pomocy z boku. Trzeba zachować sens i przesłanie spektaklu. W monodramie poza tym nie gra się nigdy tylko jednej postaci. Potrzebne jest silne skupienie, nie można się nawet na chwilę wyłączyć. Nie ma rozmowy z partnerem, relacji. Trzeba zbudować rzeczywistość, której nie ma. Prócz samej Skłodowskiej-Curie musiałam wywołać świat, w którym żyła.
Ewa Wencel: Albert Einstein powiedział o niej, że to jedyna sławna osoba, której nie zepsuła popularność. Bardzo zapadło mi w pamięć to zdanie. O takiej kobiecie chciałam opowiedzieć.
PAP: Skłodowska-Curie była jak na swoje czasy dość nowoczesna. Przestrzegała jednak reguł, dbała konwenanse. W jakim stopniu?
E.W.: Żyła w zgodzie z francuskim stylem życia tamtych czasów, ale buntowała się i była bardzo postępowa jak na swoje czasy. Moim zdaniem cechowała ją odwaga i niepokorność. Nie do końca przestrzegała zasad, które panowały w środowisku. Skończyła studia, została naukowcem, jeździła na rowerze. We Francji, która była dość zacofana w sprawach wolności kobiet, utrzymywała wierność swoim poglądom.
Jej postawa była jednak dość tradycyjna. Dokładnie potrafiła rozróżnić dobro od zła. Zdecydowanie starała się czynić dobro, nie chciała nikomu zaszkodzić, walczyła o swoje idee. Pomagała ludziom, chociażby w trakcie wojny robiła prześwietlenia. Jej postawą było to, co wyniosła z domu - patriotyzm, dzisiaj odrobinę niepopularny. To była dla niej zwykła, naturalna postawa. Myślę, że pomimo nowoczesnego życia zachowała i silnie walczyła o swoje wartości. Udowodniła, walcząc o instytut w Polsce, że jest patriotką oraz świetnym naukowcem i dobrą kobietą.
PAP: Ile znaczył dla niej Piotr Curie? Czy bez niego jej życie potoczyłoby się inaczej?
E.W.: Skłodowska-Curie trafiła na człowieka, który miał otwarty umysł. Piotr był skupiony na swoich zadaniach i nauce. Szanował Marię i traktował jako autorytet. Był też troskliwy, pilnował jej interesów. Pracowali razem, funkcjonowali w partnerskiej relacji. Mimo to Maria była ciągle pomijana i przedstawiana jako "Madame Curie". Omal nie dostała pierwszej nagrody Nobla. Piotr się uparł, że to ich wspólny wynalazek. W pierwszym momencie nie była w ogóle brana pod uwagę, chciano ją kompletnie pominąć.
Była w niej ogromna pasja, więc to było oczywiste, że dorwie się do chemii. Na pewno Piotr miał wpływ na jej życie, to w nim znalazła dom, wspólnie stworzyli rodzinę. Z nikim innym we Francji prawdopodobnie by się nie połączyła. Zderzenie ich osobowości było fantastyczne również dla niego. Wydaje mi się, że gdyby nie Maria, to Piotr żyłby sam. Oni się uzupełniali. Skłodowska mówiła, że z Piotrem połączył ją magnetyzm. Wspólna była dla nich pasja poszukiwania, pasja nauki. A ich dziećmi były rad i polon.
PAP: W jaki sposób Skłodowska-Curie zachowała w sobie kobiecość i ją okazywała?
E.W.: Była wychowana w domu, w którym wykształcono w niej pogląd, że kobieta powinna być samodzielna. Jej mama szybko zmarła, więc Maria wcześnie zaczęła pracować. Sama przyjechała do Paryża. Dla mnie to kobieta wyzwolona. Do nikogo nie przyczepiła, nie żyła w niczyim blasku. Sama wytworzyła swój świat. Osiągnęła w swoich czasach coś naprawdę dużego, żadna kobieta w tamtych czasach nie osiągnęła takiego sukcesu. Była konkretna, trochę surowa, na przykład dla swoich uczennic. Czuła się kobietą w pełni. Znalazła partnera, z którym zdołała się porozumieć.
Ewa wencel: Osiągnęła w swoich czasach coś naprawdę dużego, żadna kobieta w tamtych czasach nie osiągnęła takiego sukcesu. Była konkretna, trochę surowa, na przykład dla swoich uczennic. Czuła się kobietą w pełni. Znalazła partnera, z którym zdołała się porozumieć.
PAP: A czy była samotna?
E.W.: Bardzo. Zwłaszcza po śmierci Piotra. Nawet kiedy pojawił się Paul Langevine, ona ciągle myślała o mężu. Pomógł jej sobie poradzić, ale nie sądzę, że kiedykolwiek by się z nim połączyła, gdyby nie śmierć Piotra. Nie wybrałaby tamtego człowieka. Paul wypełnił pewną pustkę, przypominał jej. Ona nigdy nie kochała go tak, jak Piotra. Luka, która powstała po śmierci Curie, nigdy się nie wypełniła.
PAP: Czego możemy się dzisiaj od niej nauczyć?
E.W.: Szacunku do pracy, do samych siebie. Takiego uporu, dzięki któremu pójdziemy swoją drogą. Żyjemy w zupełnie innych czasach niż ona, wszystko się odwróciło. Potrzebujemy więcej siły niż mężczyźni. U naszego boku rzadko stoją partnerzy, którzy zapewniają nam bezpieczeństwo. Myślę, że postawa Marii, sprawdziłaby się także teraz. Byłaby dziś takim samym człowiekiem, naukowcem. Sądzę, że zrobiłaby coś niezwykłego. Z tym talentem i możliwościami, które miałaby dzisiaj, odniosłaby równie ogromny sukces.
„Promieniowanie. Sceny z życia Marii Skłodowskiej-Curie” to spektakl twórców „Czasu honoru” - Jarosława Sokoła i Ewy Wencel - oraz producentki spektaklu „Grace i Gloria” Joanny Cywińskiej. Kolejne przedstawienie 15 grudnia.
Rozmawiała Martyna Olasz (PAP)
oma/ par/