Ludzie pogranicza, mieszkańcy wsi, nieodnajdujący się w narodowych podziałach, +tutejsi+ to bohaterowie nowej powieści Ignacego Karpowicza pt. "Sońka". "Jeszcze pokolenie moich dziadków żyło właśnie tak jak Sońka" - powiedział Karpowicz w rozmowie z PAP.
PAP: Czy spotkał Pan Sońkę, tytułową bohaterkę swojej najnowszej powieści?
Ignacy Karpowicz: Byłem bliski takiego spotkania. Wiele lat temu usłyszałem od Leona Tarasewicza, że była u nich we wsi taka jedna, co to miała romans z Niemcem. To zdanie głęboko we mnie zapadło. Gdy dowiedziałem się, że ta pani żyje, rozmyślałem, czy nie pojechać i nie porozmawiać z nią. Uznałem jednak, że to byłoby jakoś niestosowne - rozmawiać o wielkiej miłości, ale też wielkim nieszczęściu, jakie Sońkę spotkało. Biłem się z myślami, aż dotarła do mnie wiadomość, że Sońka, pierwowzór mojej postaci - zmarła. To chyba we mnie coś odblokowało i postanowiłem napisać historię spotkania, do którego nie doszło.
PAP: Powieściowa Sońka na swoim własnym polu spotyka modnego reżysera teatralnego z Warszawy, któremu dał Pan swoje imię. Można jego postać z Panem identyfikować?
Ignacy Karpowicz: Wybrałem to imię z premedytacją, trochę w ramach gry literackiej, ale dopiero w kolejnej wersji książki. A pisałem ją bardzo długo, osiem lat. W zasadzie w okresach zniechęcenia i zwątpienia pracą nad +Sońką+ napisałem +Gesty+, +Balladyny i romanse+ oraz +ości+. Czy Ignacy, używający też imienia Igor, to ja? Każdy z moich bohaterów, nawet jeżeli jest kobietą, nawet jeżeli za nim nie przepadam, ma coś ze mnie. Staram się wobec wszystkich postaci z moich powieści wykazywać empatię. Igor jak ja +pracuje w sztuce+, urodził się i wychował na podlaskiej wsi, tak jak ja. Był też dwujęzyczny - mówił po białorusku. Ja też z rodzicami mówiłem po polsku, ale z dziadkami +pa prostu+.
Ignacy Karpowicz: Pojęcia religii i narodu nie budzą we mnie ufności. Pewnie historycznie były one niezbędne w rozwoju cywilizacji, ale w XX wieku skompromitowały się, doprowadziły do niewiarygodnych nieszczęść. Sońka, chłopi z białoruskiego pogranicza, pokolenie moich dziadków nie mieli narodowej identyfikacji w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Nie uważali się ani za Rosjan, ani za Polaków, ani za Białorusinów, oni byli +tutejsi+, +swoi+.
PAP: Czy tak jak Ignacy, aby zrobić karierę musiał się Pan odciąć od korzeni, zmienić imię, zapomnieć język dzieciństwa?
Ignacy Karpowicz: Nie, ale to dlatego, że urodziłem się później niż mój bohater. Za moich czasów białoruskie korzenie, akcent, nie były już powodem do wstydu, nie były czymś co się ukrywało, tak jak jeszcze pół wieku temu. A na studiach w Warszawie te korzenie, ta pewnego rodzaju egzotyka, dwujęzyczność, związek z prawosławiem, choć jestem ateistą, dawały mi wręcz pewną przewagę, to był kapitał, atut. Poczucie gorszości, które zaszczepiłem w swoim bohaterze, nie było więc moim udziałem, ale znam osoby, którym było ciężko. Ta wiejskość, chłopskość, dziwny akcent, prawosławność w oczach generacji moich rodziców były obciążeniem, oni to ukrywali, chcieli się tego pozbyć.
PAP: W swojej poprzedniej powieści +ości+ pisze Pan o społeczeństwie bez religii i instytucji rodziny, w +Sońce+ przedstawia Pan ludzi, których trudno wtłoczyć w kategorie narodowe.
Ignacy Karpowicz: Pojęcia religii i narodu nie budzą we mnie ufności. Pewnie historycznie były one niezbędne w rozwoju cywilizacji, ale w XX wieku skompromitowały się, doprowadziły do niewiarygodnych nieszczęść. Sońka, chłopi z białoruskiego pogranicza, pokolenie moich dziadków nie mieli narodowej identyfikacji w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Nie uważali się ani za Rosjan, ani za Polaków, ani za Białorusinów, oni byli +tutejsi+, +swoi+. Ich identyfikacja miała zasięg kilku wsi i miasta, do którego można dojechać wozem. I to mnie zawsze urzekało: identyfikacja z tym, co blisko. +Tutejsi+ nie wywołują wojen, bo jest ich za mało, ale też trzeba zauważyć, że są takimi modelowymi ofiarami konfliktów historycznych prowadzonych w interesach ludzi, których oni nie znają, państw, których obywatelami się nie czują, pojęć, których nie rozumieją. Powieściowa Sońka mówi o II wojnie światowej, że to nie była ich wojna. Polacy, Niemcy i Ruscy bili się między sobą, ale wieś nie widziała powodu, aby się w ten konflikt angażować. Ta wojna narodów +tutejszym+ nie dawała nic, bezlitośnie natomiast dewastowała ich świat, pozbawiała majątku, rodziny. Jedyną jasną i piękną sprawą w życiu Sońki była miłość do Niemca, do wroga. Zapłaciła za to całym życiem.
PAP: Czy w polskiej literaturze temat polsko-białoruskiego pogranicza został, Pana zdaniem, dobrze opisany?
Ignacy Karpowicz: Tematu białoruskiego w polskiej literaturze właściwie nie ma. Jedyna uznana postać to Sokrat Janowicz, ale on także nie zaistniał na szerszym forum, jego książki nie są obecnie dostępne w księgarniach. A trochę szkoda. Sokrat bardzo wierzył w białoruski etnos.
PAP: Zainteresował mnie wątek, w którym Igor, planując już spektakl oparty na życiu Sońki, kalkuluje, zauważa, że poruszenie tematu mniejszości dobrze sztuce zrobi, podniesie jej atrakcyjność, doda medialności. Czy Pana zdaniem we współczesnej polskiej literaturze są takie "modne" tematy? Czy pisanie na przykład o mniejszościach narodowych i seksualnych, przemocy wobec kobiet, tragedii holocaustu jest w literackim świecie opłacalne?
Ignacy Karpowicz: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, nie kalkulowałem, nie robiłem sobie katalogu problemów do poruszenia w powieści. Myślę, że w literaturze nie ma już tematów tabu, ale można dać głos tym, którzy go do tej pory nie mieli, nie przebili się ze swoją opowieścią do głównego nurtu narracji. To przypadek Białorusinów.
PAP: Pana poprzednią książkę, +ości+, można czytać jako powieść z kluczem. Wiadomo, że pierwowzorem jednej z postaci była Kaja Malanowska. Co Pan myśli o jej proteście przeciwko niskim zarobkom pisarzy?
Ignacy Karpowicz: Jak tylko przeczytałem jej wypowiedź, pomyślałem, że Kaja sama strzeliła sobie w stopę, że w tym kraju pełnym niechęci dla bliźnich zostanie zadziobana za taką szczerość. Jeżeli chodzi o meritum sprawy - to dobrze, że publicznie zostało powiedziane, że autorka nominowanej do Nike książki zarobiła na niej zaledwie nieco ponad 6 tys. zł za rok pracy. Burza, którą jej słowa wywołały, pociągnęła za sobą dyskusję o sytuacji artystów, pisarzy, ludzi uprawiających wolne zawody w Polsce. Podniesiono problem ich zarobków, zastanawiano się, jakie rozwiązania w tej kwestii przyjęto w innych krajach.
PAP: Czy Pana zdaniem z pisania książek da się w Polsce żyć?
Ignacy Karpowicz:Jeżeli tworzy się tak zwaną literaturę gatunkową - kryminały jak Krajewski, Miłoszewski, fantastykę jak Dukaj czy Sapkowski, czy literaturę "kobiecą", jak Grochola czy Kalicińska to na pewno da się z tego żyć i to całkiem nieźle. Natomiast literatura +ambitniejsza+ nie przynosi takich zysków, gorzej się sprzedaje, bo wymaga od czytelnika wyższych kompetencji. Sam od lat żyję z pisania, choć nie mogę skupić się na tym, co dla mnie najważniejsze, na powieściach. Ale z felietonami, spotkaniami, konsultacjami powiedzmy, że da się jakoś przeżyć. Same powieści raczej by mi utrzymania nie dały.
"Sońka" ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. (PAP)
Rozmawiała Agata Szwedowicz
aszw/ mlu/