Przed Sądem Okręgowym w Krakowie odbyła się w czwartek czwarta rozprawa w procesie Joanny W.-M. i Mariusza M., oskarżonych o przywłaszczenie obrazu Maksymiliana Gierymskiego „Zima w małym miasteczku”, dzieła z listy strat wojennych ministerstwa kultury.
Rok pozbawienia wolności, z warunkowym zawieszeniem na okres roku próby, oraz zobowiązania oskarżonych o informowaniu sądu o przebiegu okresu próby – o taką karę wniosła w czwartek krakowska prokuratura dla małżeństwa Joanny W.-M. i Mariusza M., oskarżonych o przywłaszczenie obrazu Gierymskiego "Zima w małym miasteczku".
Dzieło, które figurowało jako strata wojenna na liście obiektów utraconych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zaginęło w 1945 r., a miejsce jego pobytu ujawnione zostało dopiero w ub.r. Okazało się, że znajdowało się ono w prywatnych rękach – Joanna W.-M. natrafiła na nie, przeglądając rzeczy swojej zmarłej w 2007 r. babci, i przechowywała przez kolejne lata.
Jak przypomniała prokurator Wiktoria Kwiatkowska z Prokuratury Rejonowej Kraków-Podgórze, małżonkowie oskarżeni są o przywłaszczenie obrazu o wartości 800 tys. zł, stanowiącego "mienie o znaczącej wartości oraz dobro o szczególnym znaczeniu dla kultury". Zarzuca się im także to, że "dokonali nieumyślnego uszkodzenia obrazu poprzez jego nieprawidłowe przechowywanie". Grozi im od roku do 10 lat pozbawienia wolności.
Proces przed krakowskim sądem rozpoczął się na początku sierpnia tego roku. Na czwartkowej rozprawie nie stawił się oskarżony Mariusz M. Wyjaśnienia składała jego żona Joanna W.-M., która nie przyznała się do winy.
"Nie przyznaję się do tego zarzutu. Uważam, że to jest niesprawiedliwe, że jestem oskarżona. Jest to przedmiot, którego w żaden sposób nie nabyłam, został znaleziony pośród rzeczy, które odziedziczyłam w spadku. Nie czuję się w winna ani przywłaszczenia, ani zniszczenia go" – mówiła Joanna W.-M.
We wcześniej złożonych wyjaśnieniach oskarżona podkreślała, że nie do końca zdawała sobie sprawę z konsekwencji swojego czynu i liczyła, że "jakoś to się wyjaśni". Przyznała również, że do obrazu, który znalazła wspólnie z mężem, dołączona była kartka z napisem "oddać do Muzeum Narodowego". Jak podkreślała Joanna W.-M., nie zdecydowała się tego zrobić głównie ze względu na naciski męża, który "nie chciał słyszeć o oddaniu tego obrazu. Powiedział, że lepiej by było go zniszczyć niż komuś oddać". Dodała również, że kiedy znalazła obraz, był on zwinięty w rulon i zawinięty w papier. I tak też go przechowywała.
"Miałam cały czas wątpliwości, czy ja muszę to oddać, skoro to jest kupione. (...) Przeczytałam kartkę, którą zostawiła babcia, ale potem znalazłam kartkę (na której napisała), że ona ten obraz kupiła. Nie wiedziałam, co z tym zrobić" – wyjaśniała Joanna W.-M. Jak dodała, nie wiedziała również, że dzieło znajduje się na liście strat wojennych.
Oskarżona wyjaśniła, że rozwinęła obraz tylko raz, wspólnie z mężem, a później już go nie oglądali. Jak dodała, "bardzo dobrze stało się, że ten obraz jest w muzeum, tam jest jego miejsce".
Sąd powołał także biegłą w zakresie konserwacji dzieł sztuki Elżbietę Zygier z Muzeum Narodowego, która kieruje również Pracownią Konserwacji Malarstwa i Rzeźby w Sukiennicach.
"Obraz ten, z tego, co wiemy, został nabyty przez Muzeum Narodowe przed wojną w stanie dobrym, nadającym się do ekspozycji. Jeżeli porównalibyśmy naturalny proces starzenia się tego obrazu z jego obecnym stanem, to trzeba powiedzieć, że bardzo się pogorszył w stosunku do tego, jak normalnie przebiegałby proces starzenia się" – mówiła Zygier.
"Na pewno to jednorazowe rozwinięcie powiększyło zakres ubytku. Natomiast trudno powiedzieć, na ile, bo nie wiemy, ile razy (obraz) był wcześniej rozwijany" – oceniła biegła. Jak dodała, "w większym stopniu zniszczenia powodowało rozwinięcie niż sposób przechowywania", a niektórych z nich nie da się już naprawić.
Obrona oskarżonej Joanny W.-M. wniosła o uniewinnienie jej, argumentując m.in., że nie była ona świadoma faktu, że popełnia przestępstwo, a także tym, że nie miała wiedzy na temat właściwego przechowywania obrazu. Z kolei obrona oskarżonego Mariusza M. wniosła o uniewinnienie go lub o nadzwyczajne złagodzenie kary albo odstąpienia od jej wymierzenia, argumentując, że gdyby nie podjęte przez niego działania, to sprawa nie wyszłaby na jaw, a cała sytuacja jest konsekwencją zachowania jego żony.
Wyrok w sprawie zapaść ma 20 listopada.
Jak wynika z ustaleń prokuratury, obraz w 1938 r. kupiło Muzeum Narodowe w Krakowie od antykwariusza Franciszka Studzińskiego. Po wybuchu wojny przejęli go Niemcy. W czasie okupacji przechowywany był w budynku Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, gdzie mieściła się siedziba Generalnego Gubernatorstwa. Wisiał w gabinecie oficera Kajetana Muehlmanna, który zajmował się zabezpieczaniem dzieł sztuki i skarbów kultury w Generalnym Gubernatorstwie. W 1945 roku Niemcy, wycofując się, podpalili budynek i ślad po obrazie zaginął.
Maksymilian Gierymski (1846-1874) był wybitnym pejzażystą wywodzącym się ze szkoły monachijskiej. Choć żył zaledwie 28 lat, namalował około 100 dzieł, a jego obrazy były chętnie kupowane za granicą. Według specjalistów część z nich może się wciąż znajdować w prywatnych kolekcjach w Niemczech, Austrii, Wielkiej Brytanii, USA i w Ameryce Południowej. (PAP)
Autor: Nadia Senkowska
nak/ joz/