Rola Andy'ego Fletchera w Depeche Mode wykraczała poza muzykę. Był rozjemcą w sytuacjach konfliktowych, siłą spajającą zespół - powiedział PAP dziennikarz muzyczny Piotr Metz, wspominając zmarłego muzyka i współtwórcę grupy.
Brytyjski muzyk zmarł w czwartek w wieku 60 lat. Informację o śmierci artysty podali w mediach społecznościowych jego koledzy z Depeche Mode. "Jesteśmy zszokowani i przepełnieni ogromnym smutkiem z powodu przedwczesnej śmierci naszego drogiego przyjaciela, członka rodziny i członka zespołu" - napisali.
Wspominając Fletchera w rozmowie z PAP, Piotr Metz zwrócił uwagę, że był on bardzo często wyznaczany przez zespół do udzielania wywiadów. "Miałem okazję rozmawiać z nim dwa lub trzy razy. Pamiętam, że jako dziennikarze krzywiliśmy się trochę, bo jednak jądrem zespołu zawsze byli Martin Gore i Dave Gahan. Natomiast Andy - być może z uwagi na swój kontaktowy sposób bycia - był wypychany przez kolegów na front" - powiedział.
Dziennikarz podkreślił, że rola Fletchera w Depeche Mode "wykraczała poza muzykę". "Umówmy się, zespół mógłby istnieć bez niego. Gorzej byłoby z brakiem wokalisty czy głównego kompozytora Martina Gore’a. Andrew Fletcher nie był autorem piosenek, nie śpiewał. Głównie zajmował się warstwą rytmiczną, basową w czasie koncertów. Miał też trochę przygód solowych, był DJ-em, jeździł po świecie. Ale sądzę, że miał określoną rolę - był dodatkowym członkiem zespołu, który go spaja, mimo że być może w sensie muzycznym nie jest najważniejszy. Był rozjemcą w sytuacjach konfliktowych, siłą spajającą zespół. Z jakiegoś powodu Dave i Martin zostawili go w zespole, nie zamienili na lepszego muzyka, co nie byłoby specjalnie trudne. Bardzo często jest tak w zespołach, że jest jeszcze ktoś, kto nie komponuje, nie śpiewa, ale bez niego zespół jest zupełnie inną grupą. Myślę, że to jest właśnie przypadek Depeche Mode" - stwierdził.
Pytany o przyszłość zespołu po śmierci Fletchera, Metz odpowiedział, że była ona niedookreślona już za życia muzyka. "Oni chyba myślą o tym, że nie są już w tej chwili ani w wieku, ani nie mają ochoty na tzw. kołowrót. Być może pandemia trochę pomogła w tych decyzjach, bo przy zespole tej klasy jazda w trasę to jest z reguły rok wyjęty z życiorysu. To są ogromne koncerty na całym świecie, zbyt duże przedsięwzięcie, żeby zagrać tylko kilka koncertów. Zakładam, że oni jako Depeche Mode jeszcze bez Fletchera się pojawią, ale będą to występy okolicznościowe. Pewnie zagrają jakiś koncert jego pamięci. Sądzę, że to jest już w pewnym sensie koniec Depeche Mode, co nie oznacza, że gdyby Fletcher żył, to teraz, po pandemii, pojechaliby w długą, światową trasę. Wydaje mi się, że nie. Jeżeli już, być może stworzą coś w studio, bo to jest jednak innego typu obciążenie" - stwierdził.
Dodał, że "do niedawna odchodzili – ostatnio, niestety, z dość dużą częstotliwością – przedstawiciele pokolenia lat 70., wcześniej 60.". "Teraz Fletcher zasygnalizował, że będziemy od czasu do czasu żegnać kogoś z następnego pokolenia muzyków. To są już lata 80. de facto, bo wtedy rozkwitała kariera Depeche Mode. Dla wszystkich ludzi, dla których Depeche Mode był ważny – i nie mówię tylko o tych, którzy jeździli za nimi na każdy koncert – ale dla pewnego pokolenia, dla którego Depeche Mode jest symbolem, jest to wiadomość smutna z kilku powodów. Nie tylko dlatego, że odchodzi muzyk. Odchodzi człowiek, którego znaliśmy. Nawet można powiedzieć, że osobiście, bo spotykaliśmy się z nim tyle razy na scenie. To jest także sygnał, że coś się kończy, coś przemija" - podsumował dziennikarz. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ dki/