Nasza scena może być salą tronową, studiem tanecznym lub szpitalem psychiatrycznym – powiedział PAP Thom Luz, reżyser spektaklu „Leonce i Lena” wg Buechnera, który pokazano na festiwalu KONTAKT w Toruniu.
Polska Agencja Prasowa: Jest pan dyplomowanym muzykiem, aktorem i reżyserem teatralnym. Podczas prezentacji pańskiej inscenizacji „Leonce’a i Leny” na 24. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym KONTAKT w Toruniu musiał pan nagle w zastępstwie zagrać rolę Rosetty. Zastąpił pan niezwykle sugestywnie aktorkę teatru muzycznego, która wcielała się w postać z commedii dell’arte. Czy często się to panu zdarza?
Thom Luz: Nie, było to drugie takie zdarzenie w moim życiu. Sytuacja była tragiczna, ale przyczyniła się do zwiększenia poziomu abstrakcji w spektaklu. Dwóch Szwajcarów – w tym ja – zagrało rolę, w której oryginalnie występuje Włoszka Annalisa Derossi. To było dość radykalne rozwiązanie, nawet jak na mój teatr. Ale ponieważ lubię oglądać wydarzenia z wewnętrznej perspektywy – czułem się dziś dobrze na scenie. Był to szczególny wieczór i szybko go nie zapomnę.
PAP: W finale, po opadnięciu kurtyny padają dwie kwestie, które być może są kluczem do interpretacji pańskiego przedstawienia. Jedna z postaci parafrazuje Księgę Rodzaju, mówiąc o tym, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę oraz wszelkie zwierzęta i rośliny z nudów, a zaraz po tym inna postać mówi: „Teraz umrę w spokoju”? Jak łączy pan te dwie wypowiedzi w spektaklu?
Thom Luz: Gdy miałem 14 lat moja szkolna germanistka powiedziała, że sztuka „Leonce i Lena” Buechnera porusza trzy kardynalne zagadnienia. Po pierwsze – nudę, po drugie – szukanie i znajdywanie partnera, a co było trzecie – zapomniałem. Najciekawsze w tej sztuce jest to, że tekst robi nagłe zwroty i uniki. Nie można go przyszpilić. Przypomina królika w lesie. Kiedy tylko wyda nam się, że już wiemy, o czym jest ten tekst – o nudzie, nastolatkach, o upadających systemach politycznych – wtedy akcja robi zwrot i właściwie zakrywa swój prawdziwy charakter. Dlatego uznałem za stosowne stworzenie inscenizacji, w której znajdujemy trzy możliwe warianty odczytań. Nasza scenografia, scena może być salą tronową, może być studiem tanecznym lub szpitalem psychiatrycznym. Wszystko, co się wydarza na scenie, mieści się w jednej z tych trzech wykreowanych rzeczywistości. A one wszystkie są absurdalne, bo absurdalna jest monarchia, absurdalny jest taniec i absurdalne jest umieranie w szpitalu dla umysłowo chorych.
PAP: W 2013 r. w tym samym teatrze, w Theater Basel, zrealizował pan „Cierpienia młodego Wertera” Goethego. „Leonce i Lena” napisana przez Buechnera wiosną 1836 r. jest nie tyle komedią, co satyrą na ideał miłości romantycznej; w pewien sposób atakiem i polemika z twórczością Goethego i Schillera. Czy te dwa spektakle jakoś ze sobą korespondują?
Thom Luz: Wydaje mi się, że „Leonce’a i Lenę” można uznać za satyrę w kontekście „Cierpień młodego Wertera”. Może też być satyrą na tych, którzy zbyt poważnie traktują własne emocje i uczucia. Ale jak już powiedziałem: sytuacja przypomina owe króliczki w lesie, które stale gonimy. Reżyser Robert Wilson powiedział niegdyś, że dobry aktor jest jak niedźwiedź w kniei – nigdy nie atakuje pierwszy.
Jestem niepoprawnym romantykiem i podoba mi się epoka romantyzmu. Przeczytałem „Leonce’a i Lenę”, ten tekst przemówił do mnie – a jednocześnie wprowadził w mój umysł zamęt. Chciałem ten zamęt i zagubienie przekazać publiczności.
PAP: Wielu krytyków podkreślało, że aktorzy w pańskim przedstawieniu przypominają zranione lalki, inni widzieli w nich postaci z commedii dell’arte. Pan sam sugeruje, że to mogą być pacjenci szpitala psychiatrycznego.
Thom Luz: Tak naprawdę – to uważam, ze obie te interpretacje, czyli że są to zranione lalki lub bohaterzy commedii dell’arte – są trafne. U Buechnera znajdujemy taka dziwną fantazję, ideę przemiany ludzi w roboty, w mechanizmy. Również odczytanie przez pryzmat commedii dell’arte jest ciekawe, bowiem autor „Leonce’a i Leny” miał ambicję bycia Szekspirem. Dążył do wielkich efektów.
Uznałem, że sensowne i poruszające będzie wprowadzenie tego połączenia sali tronowej, studia tanecznego i szpitala – a następnie wrzucenie moich postaci w te trzy rzeczywistości. Dlaczego? Bo jak mówił Albert Einstein: „Problemu nie rozwiążemy w tym samym stanie umysłu, z tym samym nastawieniem, w którym powstał ten problem”. Podchodząc do sztuki „Leonce i Lena” mamy problem intelektualny, jak ją umieścić w naszych czasach. A ja zaproponowałem rozwiązanie tego problemu, które ma charakter muzyczny. Wykorzystując strukturę muzyki Beethovena, Mozarta, Berga, Schumanna, także ciszę i hałas. Dlatego mamy zmienna dynamikę w przedstawieniu: albo jest bardzo cicho, nic się nie mówi na scenie – albo napotykamy natłok tekstu, pada mnóstwo słów w błyskawicznym tempie, a my nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć. Chciałem zaproponować emocjonalny, a nie intelektualny, odbiór tego spektaklu. Zrozumienie emocjonalne, bez rozumienia głową.
PAP: W pana spektaklu widać przemyślane i wystudiowane rytmy, skonstruowane obrazy?
Thom Luz: Jestem Szwajcarem i lubię precyzję. Kiedy mówimy o tematach takich, jak samotność, pragnienie czy atmosfera – trzeba używać bardzo precyzyjnych środków teatralnych. Ustawiam sytuacje sceniczne, daję zadania aktorskie, ale nigdy nie podpowiadam aktorom, jak maja wypowiedzieć daną kwestię. Raczej tworzę pewien świat, rzeczywistość, w którą wprowadzam artystów i każę im w niej zamieszkać.
Jako widz w teatrze zawsze lubię odkrywać pewne szczegóły, detale, które być może umknęły uwadze osoby siedzącej obok mnie. Lubię szeroki plan, w którym dzieje się wiele drobnych rzeczy – a widz ma prawo, może wybierać, na czym się skupi, co będzie odkrywać dla siebie. Nie znoszę kierować uwagą widzów, mówić im teraz macie patrzeć na to, a teraz – na tamto. Wolę tworzyć otwarty obraz.
Rozmawiał: Grzegorz Janikowski (PAP)
Thom Luz (ur. 9 stycznia 1982 r. w Zurychu) jest szwajcarskim muzykiem, aktorem i reżyserem teatralnym. Przez krytyków uważany jest za kontynuatora tradycji Christopha Marthalera, którego teatr oscyluje pomiędzy muzyką i słowem. Luz koncentruje się na analizie ciszy i dźwięku w teatrze, a także tego, co niewypowiedziane.
Po ukończeniu studiów w Wyższej Szkole Artystycznej w Zurychu występował jako aktor m.in. w Theaterhaus Gessnerallee w Zurychu, Rote Fabrik Zurich, Schauspielhaus Zurich, Sophiensaele Berlin, Theater Chur. Od 2007 r. Luz realizuje własne przedsięwzięcia muzyczno-teatralne. Jego debiutancki koncert „Patience Camp” miał premierę na Treibstoff Theatre Festival w Kaserne Basel, a w 2009 r. został zaproszony na Festival Theaterformen w Hanowerze.
W 2014 r. w plebiscycie krytyków niemieckiego czasopisma „Theater heute” Tom Luz został uznany za „reżyserskie odkrycie roku”. Jego spektakl „Atlas wysp odległych” zaproszono w 2015 r. na berlińskie Theatertreffen, a następnie na gościnne występy w Hanowerze. Reżyser odbył europejskie tournee ze spektaklami „Gdy umrę” oraz „Unusual Weather Phenomena Project”, które pokazał m.in. w Amsterdamie, Lozannie, i Paryżu. W kwietniu 2017 r. drugie z tych przedstawień pokazano w Nowym Teatrze w Warszawie. Jego przedstawienia uczestniczyły w festiwalach w Marsylii, Montpelier, Moskwie, Jerozolimie i Reykjaviku.
Od 2015 r. jest etatowym reżyserem Theater Basel, w którym wystawił m.in. „Cierpienia młodego Wertera” wg Goethego (2013) i „Czarodziejską górę” wg Manna (2015). Współpracuje też z Deutsches Theater w Berlinie oraz teatrami w Szwajcarii, Niemczech i Francji. Jest wokalistą i gitarzystą zespołu My Heart belongs to Cecilia Winter. (PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
edytor: Paweł Tomczyk
gj/ pat/