Dzięki dwóm polskim przedsiębiorcom pierwszy raz po II wojnie światowej znalazł się w Polsce instrument wykonany przez Antonia Stradivariego - na skrzypcach tych gra Janusz Wawrowski. Nie jest to jednak pierwszy Stradivarius w historii polskiej wiolinistyki.
Skrzypce, zakupione przez Romana Ziemiana i Stephana Morgensterna z firmy FutureNet, pochodzą z 1685 r., niedawno nazwano je "Polonia".
Wcześniej na Stradivariusach grali np. Karol Lipiński, Henryk Wieniawski, Bronisław Huberman. Wojciech Czemplik z Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, który pracuje nad filmem o skrzypcach patrona towarzystwa powiedział PAP, że już "w 1715 r. król polski August II zamówił u Stradivariego instrumenty smyczkowe dla kapeli dworskiej. Do II wojny światowej Polska posiadała Stradivariusy".
Skąd wywodzą się te instrumenty i co sprawia, że są tak wyjątkowe? "Włoski lutnik z Cremony Antonio Stradivari w latach 80. XVII w. rozpoczął dojrzały okres twórczości, uwalniając się spod wpływów swego mistrza Nicolo Amatiego. Zaczął wtedy eksperymentować z lakierami, osiągając pożądaną elastyczność, barwę oraz odpowiednią grubość nakładanych warstw. W rezultacie powstał lakier o wielkiej głębi i odcieniu pomarańczowo - czerwonym, który używany był w późniejszym tzw. +złotym okresie+ twórczości Stradivariego" - powiedział PAP Jerzy Maślanka, lutnik, rzeczoznawca instrumentów smyczkowych, dbający o instrumenty London Symphony Orchestra i Academy of St. Martin in the Fields.
"Ważnym czynnikiem jest bowiem impregnacja drewna minerałami powodująca zmiękczanie włókna i zabezpieczająca przed przenikaniem lakieru w głąb struktury drewna rezonansowego, dzięki czemu włókno zachowuje elastyczność i może generować wibracje o większej amplitudzie rezonansowej" - tłumaczył Maślanka. "Stradivari wzbogacił też swe instrumenty o niezrównane właściwości artystyczne i akustyczne. Istotny był już sam dobór wysokiej jakości gatunkowego drewna rezonansowego, z wycinki wykonywanej na północnych stokach w okresie zimowym przy ubywającym księżycu tak, aby drzewo zmniejszyło zawartość wody w masie całkowitej" - dodał.
Posiadaczem kilku Stradivariusów był kompozytor i skrzypek Henryk Wieniawski - instrument z 1719 r. został nazwany jego nazwiskiem. Na "Wieniawskim" grał Bartłomiej Nizioł, pracując w Tonhalle Orchester Zurich. Obecnie - jak powiedział PAP Nizioł - skrzypce te oddane są do użytku koncertmistrza tego zespołu, a ich właścicielem jest prezydent firmy Daimler AG na Szwajcarię.
Drugie skrzypce Wieniawskiego - "Sasserno" z 1717 r. - należą do japońskiej The Nippon Music Foundation. To właśnie ona w 2011 r. sprzedała na aukcji charytatywnej na rzecz ofiar trzęsienia ziemi i tsunami w Japonii Stradivariusa "Lady Blunt" z 1721 r., należącego niegdyś do wnuczki lorda Georga Byrona, za rekordową cenę 16 mln dol. "Sasserno" fundacja udostępniła niemieckiej skrzypaczce urodzonej w Rosji Alinie Pogostkinie. Wieniawski grał również na Stradivariusie "Innes, Loder" z 1729 r., dziś ich użytkownikiem jest rumuński muzyk Eugene Sarbu.
Kiedy Wieniawski koncertował w Sankt Petersburgu, arystokracja rosyjska obdarowała go instrumentem Stradivarius. Zdaniem Wojciecha Czemplika instrument ten znajduje się dziś w The Glinka National Museum Consortium of Musical Culture w Moskwie.
Przed wojną bogatą kolekcję instrumentów miał łódzki fabrykant Henryk Grohman, wśród nich były skrzypce zrobione przez lutnika z Cremony. W czasie II wojny światowej skrzypce Grohmana zostały zdeponowane w Muzeum Narodowym w Warszawie. Ówczesny dyrektor Stanisław Lorentz schował je w skrytce pod schodami w budynku muzeum, ale po wojnie instrumentu nie odnaleziono.
Stradivariusy ze względu na swoją wartość są częstym przedmiotem kradzieży. Amerykanin Joshua Bell gra na skrzypcach "Gibson ex Huberman" z 1713 r. W przeszłości egzemplarz ten należał do Bronisława Hubermana, pochodzącego z Częstochowy muzyka, twórcy m.in. Palestine Symphony, dziś istniejącej jako Israel Philharmonic Orchestra. Skrzypce te były dwukrotnie kradzione. Pierwszy raz w 1919 r., drugi - 20 lat później - gdy zniknęły z garderoby Hubermana w Carnegie Hall w Nowym Jorku. Dopiero w 1985 r. nowojorski skrzypek Julian Altman na łożu śmierci przyznał się do winy.
Skrzypce "Ames" Stradivarius z 1734 r. ukradziono polsko-żydowskiemu skrzypkowi Romanowi Totenbergowi w 1980 r. Totenberg zostawił instrument w swym gabinecie po koncercie w Longy School of Music w Cambridge pod Bostonem, gdzie był profesorem. Podejrzewał o kradzież jednego z byłych uczniów, nie miał jednak wystarczających dowodów, by to udowodnić.
Instrument wrócił do rodziny muzyka w 2015 r. W czerwcu pewna kobieta chciała go wycenić, a rzeczoznawca rozpoznał "Ames" i natychmiast skontaktował się z policją. Kobietą była eks-żona skrzypka Philipa S. Johnsona, który zmarł w Kalifornii cztery lata wcześniej. Córka Totenberga Nina twierdzi, że Johnson był początkującym skrzypkiem i widziano go w okolicach gabinetu ojca w czasie, gdy doszło do kradzieży. Pani Johnson utrzymywała, że nie wiedziała, iż zostały ukradzione i zwróciła je trzem córkom Totenberga. On sam już ich nie zobaczył; zmarł w 2012 r. w wieku 101 lat.
Meksykański skrzypek polskiego pochodzenia Henryk Szeryng był właścicielem Stradivariusa "Herkules" z 1734 r. W 1972 r. chciał przekazać go do Warszawy, gdzie się urodził. Janusz Wawrowski opowiadał w jednym z wywiadów, że "instrument miał trafić do Filharmonii Narodowej, która oczywiście bardzo się ucieszyła. Wszystko było dograne, ale partia się nie zgodziła: +Nie będziemy przyjmować darów z Zachodu+. Więc instrument powędrował do Izraela i gra na nim koncertmistrz Israel Philharmonic".
Na Stradivariusie "Sleeping Beauty" z 1696 r. gra brytyjska skrzypaczka polsko-żydowskiego pochodzenia Ida Haendel. Wcześniej instrumenty lutnika z Cremony posiadali również: Michał Kleofas Ogiński - "Lafont" z 1699 r., Karol Lipiński - z 1715 r., Paweł Kochański - z 1717 r. oraz Emil Młynarski - z 1718 r. Instrumenty te zostały potem nazwane ich nazwiskami. Na instrumencie "Legnitz" z 1711 r. grał amerykański skrzypek dyrygent i pedagog muzyczny pochodzenia polsko-żydowskiego Szymon Goldberg.
Janusz Wawrowski ma nadzieję, że zakup pierwszego po wojnie Stradivariusa "będzie przykładem dla innych zamożnych osób w Polsce, że jest to wspaniała forma wspierania kultury, a przy tym bardzo dobra inwestycja". "Kraje mniejsze i biedniejsze od Polski mają po kilka Stradivariusów" - przypomniał Wawrowski. "Często są to instrumenty kupione przez muzea narodowe, ministerstwa kultury, banki narodowe. Moim marzeniem jest to, aby również państwo zaangażowało się w zakup takich instrumentów" - dodał. (PAP)
autor: Olga Łozińska
oloz/ pat/