Pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - wspomina Stanisław Likiernik, żołnierz Kedywu AK, uczestnik powstania warszawskiego w wywiadzie-rzece „Made in Poland”. "To było zbyt kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki” - mówi o powstaniu.
Stanisław Likiernik jest jednym z pierwowzorów postaci „Kolumba” z głośnej powieści Romana Bratnego „Kolumbowie rocznik 20”. O swojej służbie w żoliborskim oddziale warszawskiego Kedywu oraz o powstaniu warszawskim Likiernik, rocznik 1923, syn oficera Wojska Polskiego, opowiada bez patosu, otwarcie i czasami brutalnie szczerze. Brał udział w akcjach dywersyjnych, a także w likwidacji zdrajców i Niemców.
„Raz czy dwa całą noc we śnie walczyłem, uciekałem, robiłem zasadzki. Tylko tyle. Nie miewam koszmarów, choć pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce” - mówi Likiernik.
Swoim rozmówcom, Emilowi Maratowi i Michałowi Wójcikowi, mówi, że nie zdają sobie sprawy z tego, co to znaczyło przestać być zwierzyną łowną i zmienić się w myśliwego. Kiedy udało się odwrócić role i zapolować na Niemca „to było uczucie nieporównywalne z niczym”. Akcje, w których brał udział nie były obowiązkiem, ale radością i wyznaje, że przez wiele lat po wojnie miał kłopoty z życiem bez adrenaliny.
Uważa, że podczas niemieckiej okupacji nie można było nic nie robić. Nie można było nie walczyć. Polemizuje w ten sposób z Piotrem Zychowiczem, który w książce „Obłęd'44” twierdzi, że akcje Armii Krajowej, a także innych organizacji konspiracyjnych wymierzone w Niemców jedynie nakręcały spiralę przemocy. Zdaniem Likiernika Niemcy i tak by mordowali Polaków.
Stanisław Likiernik wziął udział w głośnej akcji zlikwidowania sadystycznego banschutza Karla Schmalza „Panienki”, w czasie której strzelił do jednego z Niemców. „Zabiłem go, ale to było jak pstryknięcie palcem. Fraszka. To przykre, co mówię, ale tak jest. Mnie to absolutnie nic nie kosztowało. Trzeba było to zrobić” - stwierdza Likiernik, dodając, że nikt przecież nie lubi zabijać, „ale jest rozkaz i koniec. Nie było metafizycznych rozterek”.
„To jest tragiczny aspekt tego wszystkiego: zabijanie bez wyrzutów sumienia" - stwierdza. Cieszy się jednak, że nie musiał strzelać do kogoś bezbronnego, patrząc mu w oczy.
Swoim rozmówcom, Emilowi Maratowi i Michałowi Wójcikowi, mówi, że nie zdają sobie sprawy z tego, co to znaczyło przestać być zwierzyną łowną i zmienić się w myśliwego. Kiedy udało się odwrócić role i zapolować na Niemca „to było uczucie nieporównywalne z niczym”. Akcje, w których brał udział nie były obowiązkiem, ale radością i wyznaje, że przez wiele lat po wojnie miał kłopoty z życiem bez adrenaliny.
Likiernik sądzi, że podobne odczucia jak żołnierze Kedywu mieli powstańcy żydowscy w getcie warszawskim. Walcząc przestawali być niewolnikami. „Mówi się też o broni dla Żydowskiej Organizacji Bojowej, że AK nie dawała. Wtedy tej broni po prostu nie było. Gdzie była ta broń, którą mieliśmy na składzie, żeby ją komuś dawać? Gdzie? Dowód: jak wybuchło powstanie w sierpniu 1944, to sami nie mieliśmy broni”.
Marat i Wójcik pytają Likiernika o antysemityzm w szeregach AK. „Nigdy w życiu tego nie widziałem ani nie słyszałem. Rybicki (dowódca warszawskiego Kedywu) przyjął Aronsona, gdy ten uciekł z transportu do Treblinki. Nie było w Kedywie żadnego problemu na punkcie pochodzeniowym. O mnie Rybicki też wiedział. Moim zdaniem to absolutne bzdury o tym antysemityzmie w AK (…) Na pewno jakiś facet, jeden czy drugi, w AK był prywatnie antysemitą, ale że AK była antysemicka to bzdura”.
Stanisław Likiernik wywodzi się z rodziny o korzeniach żydowskich, czuje się Polakiem. „Powiedzenie +z pochodzenia Żyd+ ma sens, ale mówienie o katoliku, którym był mój ojciec i którym ja jestem +polski Żyd+, jest bez sensu i skandaliczne”. Likiernik wskazuje, że przecież jego koledzy: Strasburger, Mueller, Breitkopf nigdy nie byli nazywani „polskimi Niemcami”. Jak mówi: „Ludzie mają prawo do wyboru narodu, do którego chcą należeć”.
Znaczna część rozmowy poświęcona jest powstaniu warszawskiemu, w którym Likiernik walczył. Rozmówca Marata i Wójcika twierdzi, że przed powstaniem jedynie 100-200 osób w Warszawie miało doświadczenie bojowe.
„Wiecie, że kamienica, w której generał Chruściel podpisał rozkaz rozpoczęcia powstania przetrwała? (…) Nad główną bramą jest rzeźbiony orzeł, a nad bocznym baranie łby. Moim zdaniem generałowie za często używali bocznego wejścia” - mówi Likiernik.
Bardzo krytycznie wypowiada się o decyzji podjęcia walki w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku. Przypomina jak Okulicki szantażował dowódcę AK, gen. Bora-Komorowskiego, że zarzuci mu brak patriotyzmu, jeśli powstanie nie wybuchnie, a Chruściel przedstawiając na kilka dni przed wybuchem powstania mizerny stan zaopatrzenia w broń, wyjaśnił, że zostanie on zrekompensowany żądzą walki i „furią odwetu”. Okulicki dodawał, że broń zdobywa się na nieprzyjacielu.
Stanisław Likiernik jest zdania, że ci, którzy parli do powstania i zdecydowali o jego wybuchu, nie działali racjonalnie, „byli chyba w amoku”. I dodaje: „Jedynym końcem powstania jaki sobie wyobrażaliśmy mogło być zabicie wszystkich albo w najlepszym razie wzięcie do niewoli i pewnie potem rozstrzelanie. Ale nie kapitulacja. Tak wtedy wszyscy myśleli”.
Likiernik uważa, że o powstaniu warszawskim można mieć rozmaite opinie, „ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia. Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej – to nie jest tragedia? No to, co w takim razie jest tragedią? Dla mnie ktoś, kto neguje, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł”.
Likiernik uważa, że o powstaniu warszawskim można mieć rozmaite opinie, „ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia. Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej – to nie jest tragedia? No to, co w takim razie jest tragedią? Dla mnie ktoś, kto neguje, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł”.
Gdy Marat i Wójcik przywołują argumenty obrońców sensu powstania, że było konieczne ze względów moralnych i psychicznych, a także wpłynęło wychowawczo na przyszłe pokolenia, Likiernik odpowiada: „Niedobrze mi się robi od takiego myślenia. Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady!”.
Likiernik nie zgadza się z przywołanym przez jego rozmówców poglądem Jarosława Marka Rymkiewicza, że gdyby nie było powstania, Polacy zmarnieliby, ulegli degeneracji. Uważa bowiem, że opór wobec komunizmu i tak trwałby bez tego rozlewu krwi.
Polemizuje też z opinią Zdzisława Najdera, że dzięki powstaniu pokazaliśmy, że mamy honor i dumę. Bez niego nie byłoby też „Solidarności”. „To było zbyt kosztowne. Kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki, jeśli chodzi o kulturę” - twierdzi Stanisław Likiernik.
Marat i Wójcik przypominają, że gdy było otwierane Muzeum Powstania Warszawskiego, mówiono, że jest to muzeum polskiej walki o godność. Likiernik replikuje: „Myśmy mieli godność, nigdy jej nie straciliśmy”. Przywołuje działalność polskiego podziemia, udział żołnierzy polskich w walkach na prawie wszystkich frontach wojny, bardzo małą kolaborację Polaków w porównaniu z Czechami, Francuzami i Holendrami.
„Zatem ocalilibyśmy godność i bez powstania. A tak, owszem, godność zachowaliśmy, tylko potem zabrakło setek tysięcy ludzi, w tym moich najlepszych przyjaciół” - podsumowuje.
Książka Emila Marata i Michała Wójcika „Made in Poland. Opowiada jeden z ostatnich żołnierzy Kedywu Stanisław Likiernik” ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera. (PAP)
tst/ mjs/ ls/