„Powieść kryminalna w PRL była gatunkiem bardzo popularnym. Kryminały kupowano chętnie, zwłaszcza zachodnich autorów, choć doczekaliśmy się też rodzimej produkcji. Książki polskich autorów określano niekiedy nazwą powieści milicyjnej, jakby chcąc podkreślić pewną odrębność gatunkową w stosunku do literatury zachodniej” – czytamy.
Nie wiemy, kto po raz pierwszy użył tego określenia, ale w latach sześćdziesiątych funkcjonowało ono już w najlepsze. Narodziny powieści milicyjnej wskazuje się na w połowę lat pięćdziesiątych., czyli w okresie „odwilży” kulturalnej. Zatem wszystko to, co powstało wcześniej – w okresie przedwojennym i w połowie lat czterdziestych – powieścią milicyjną nie jest. Za powieść milicyjną można więc uznać powieści kryminalne polskich autorów, pisane w okresie PRL, od połowy lat pięćdziesiątych do 1989 r., oraz osadzone w tamtych realiach. Co prawda zdarzało się, że polscy pisarze umieszczali akcję swoich książek na Zachodzie, a bohaterami byli zachodni detektywi i policjanci, jednak te książki określa się mianem pseudozachodnich, a ich najlepszymi reprezentantami są te napisane przez Joe Alexa (właśc. Macieja Słomczyńskiego).
„Kryminały PRL-owskie reprezentują różny poziom, niektóre są beznadziejne, inne zupełnie dobre. Generalnie jednak nie mają dobrej renomy. Co ciekawe, ich niedoskonałości dostrzegano właściwie od niemal samego początku” – wskazuje Dorota Skotarczak. Nawet najlepsze powieści – Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, Jerzego Edigeya czy Joanny Chmielewskiej – nie ustępowały klasycznym pozycjom gatunku.
W Polsce Ludowej kryminały wydawane były w bardzo dużych nakładach – od 20 do 40 tys. egzemplarzy. Dotyczyło to zarówno polskich, jak i zagranicznych autorów. Preferowano jednak literaturę zagraniczną, a polskie kryminały kupowano w ostateczności. „Mniejszą popularność polskich książek krytycy tłumaczyli niższą jakością, prezentacją nudnego śledztwa, nadmiarem funkcji perswazyjnej i klasowym dobrobytem przestępcy, który powodował, że z góry było wiadomo, kto zabił” – czytamy. Chociaż i zachodnie kryminały nie były pozbawione funkcji afirmatywnych wobec rzeczywistości, to w PRL-owskich kryminałach jest jakaś ułomność. Nie wydaje się, że chodzi tutaj wyłącznie o samą kreację milicjanta-detektywa – detektyw, niekiedy prywatny, ale także i policyjny, bywał także superbohaterem książek zachodnich. W powieściach milicyjnych zachwalano to, co w swej istocie nie budziło społecznego entuzjazmu. „Afirmowano rzeczywistość, którą nawet jeśli z konieczności i braku wyboru jakoś zaaprobowano, to przecież na ogół się z nią nie zachwycano. […] A temu towarzyszyło poczucie, że żyjemy w gorszym, biedniejszym świecie. Na jego zaś straży stoi właśnie milicja i UB/SB – bohaterowie pozytywni w PRL-owskich kryminałów” – zauważa autorka.
Tropione przez milicjantów przestępstwa niekoniecznie musiały też budzić niechęć – chodzi zwłaszcza o różnego rodzaju handel, przemyt, nawet malwersacje czy wynoszenie różnych rzeczy z zakładów pracy. Oczywiście, oczekiwano, że milicja będzie strzec zwykłych obywateli przed rozbojami i ścigać morderców – o tym także przecież pisano w powieściach milicyjnych. Cytowany przez autorkę Piotr Majer w książce „Milicja Obywatelska w systemie organów władzy PRL” napisał, że MO postrzegano jako „formacje wypełniające w różnym stopniu aprobowane społecznie, typowe zadania przypisane służbom porządkowym, jak i pozbawione tego waloru, budzące sprzeciw działania w interesie i na rzecz jednego przedmiotu politycznego”, a sama milicja „podlegała procesom alienacji społecznej”. Zatem, jak podkreśla Dorota Skotarczak, u progu powieści kryminalnej z PRL leżał „swoisty grzech pierworodny. A zawarte w niej treści mogły wywoływać dysonans poznawczy. Jak społeczeństwo miało lubić skoro nie lubiło?”.
Książkom milicyjnym zarzucano także często biurowo-sprawozdawczy styl. Również opisy śledztw prowadzonych zespołowo są swoistym zapisem realiów epoki. Jak wyjaśnia autorka, „chciano, aby obywatele tak właśnie myśleli o pracy milicji. Praca w zespole, zwanym wówczas kolektywem, była optymalna. A jeśli bywało nudno, to dlatego, że w PRL w ogóle było nudno. Przykłady można mnożyć, generalnie jednak chodzi o to, że PRL-owskie kryminały są zapisem swoich czasów, ich realiów, życia codziennego, przestępczości, ale także zapisem obowiązującej ideologii, przemian społeczno-politycznych, tendencji i mód. Z tego punktu widzenia też niekiedy bardziej interesujące są te książki, które z literackiego nie wywołują entuzjazmu”.
Autorka wskazuje na dwie istotne przyczyny ułomności polskich powieści. „Po pierwsze, powieść milicyjna działała w Polsce, w socjalistycznej rzeczywistości. I kryminały lepiej lub gorzej tę rzeczywistość obrazowały. Nawet jeśli wymowa książki była pozytywna i nie kwestionowano – rzecz jasna – systemu, to przecież od pewnych realiów nie sposób było uciec. Słowem, świat przedstawiony w polskim kryminale był bardzo zgrzebny. […] I druga rzecz, w PRL-owskich kryminałach brakło takiego bohatera, z którym łatwo byłoby utożsamiać. Milicjant – bez względu, w jaki sposób go przedstawiono i z jakim literackim talentem to czyniono, był jednak postacią kontrowersyjną” – wyjaśnia Dorota Skotarczak.
Kryminały z PRL są również bardzo ciekawym źródłem historycznym. Były one treściowo zróżnicowane zależnie od okresu, w którym powstały. Przemiany polityczne odciskały na nich swoje piętno. „Okresem absolutnie wyjątkowym jest druga połowa lat pięćdziesiątych, ale i pozostałe dekady mają swoją specyfikę” – ocenia autorka. Jeśli jednak z książek odrzuci się „ideologiczny nawias”, to będzie można się sporo dowiedzieć o życiu w Polsce Ludowej. „Pewne rzeczy wychodzą być może zupełnie wbrew intencjom autorów książek. W każdym razie PRL w kryminale wcale nie wypada zbyt pięknie. To, co było kiedyś zwykłą codziennością życia, dziś robi niemałe wrażenie” – uważa Skotarczak.
Książka „Otwierać, milicja! O powieści kryminalnej w PRL” Doroty Skotarczak ukazała się nakładem Instytutu Pamięci Narodowej w serii „Dziennikarze – Twórcy – Naukowcy”.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/