Śpiewał z Carrerasem, Domingo, Zucchero i Bono, wypełniał stadiony i najważniejsze sale koncertowe; zarzucano mu romans z popkulturą. 2 sierpnia na ekrany kin wejdzie dokumentalny film „Pavarotti” w reżyserii laureata Oscara Rona Howarda.
W filmie Howarda jest scena, w której Luciano Pavarotti mówi, że chciałby być zapamiętany jako śpiewak, "który wyszedł z operą do ludzi". Krytyk muzyczna Dorota Kozińska stwierdziła w rozmowie z PAP, że Pavarotti był "archetypem Włocha". "Kochał życie, gotował, jeździł konno, skutecznie angażował się w akcje charytatywne, starał się ze wszystkimi utrzymywać dobre stosunki" - tłumaczyła. Jej zdaniem "nie ci, którzy pokazują, że wszystko jest pięknie, że są szczęśliwi, mają zawsze wiecej odbiorców. Pavarotti w wyrafinowane rejony się nie zapuszczał i to zdecydowanie przysparzało mu popularności" - wyjaśniła. "To był taki swój chłop" - dodała.
Kozińska przyznaje jednak, że "Pavarotti dysponował pięknym, lekkim tenorem o charakterystycznej, jasnej barwie - jakby miał w głosie światełko". Miał niesamowitą lekkość śpiewania, przechodził swobodnie między rejestrami, słynne "wysokie c" nie sprawiało mu żadnych trudności. Pavarotti świetnie posługiwał się włoską techniką bel canto, estetycznie był zanurzony w XIX w. "Był urodzonym talentem, ale w młodości miał problemy z głosem - guzki na więzadłach głosowych. Potem ktoś dobrze ustawił mu głos, dzięki czemu był bardzo świadom, jak się nim posługiwać. Publiczność kocha takie potężne głosy". Zdaniem Kozińskiej, Pavarotti "nie był jednak wielkim interpretatorem". "Z punktu widzenia rzemiosła muzycznego nie był najlepszy na świecie. Przez całe życie miał kłopoty z czytaniem nut, długo uczył się na pamięć" - mówiła.
Ron Howard (autor m.in. oscarowego "Pięknego umysłu") naświetla rodzinną sytuację śpiewaka, ale nie próbuje za wszelką cenę szukać jego ciemnych stron. Tym bardziej, że nie bardzo jest czego szukać. Współpracownicy artysty mówili wielokrotnie o jego nielatwym charakterze, o tym, że stworzone przez siebie koncepcje ról uważał za bezdyskusyjnie najlepsze i narzucał je dyrygentom, czasem wszczynając awantury.
W jednej z rozmów z PAP krytyk muzyczny Bogusław Kaczyński przypomniał, że "Pavarotti spopularyzował operę, występując na masowych koncertach w plenerze, organizowanych na stadionach i w parkach, np. w Hyde Parku w Londynie czy Central Parku w Nowym Jorku". Za jego tezą przemawia fakt, że pierwszy koncert Trzech Tenorów (tria, w którym oprócz Pavarottiego występował Jose Carreras i Placido Domingo), odbył się 7 lipca 1990 r. w Termach Karakalli w Rzymie z okazji finału piłkarskiego Mundialu. Koncert ten można zobaczyć w dokumencie Howarda. Trio występowało również np. na starym Stadionie Wembley w Londynie, w Madison Square Garden w Nowym Jorku, pod Wieżą Eiffla w Paryżu, na stadionie Camp Nou w Barcelonie. Przyciągało na swe koncerty takie same tłumy, jak gwiazdy pop - Depeche Mode albo U2.
Zdaniem Kozińskiej "inicjatywa +Trzech tenorów+, aby ściągnąć jak najwięcej ludzi do opery i rozkochać ich w sztuce operowej, była szczytna", ale "Pavarotti nie tyle przyciągnął ludzi do prawdziwej opery, ile ściągnął operę pod strzechy i przyczynił się do popularności półamatorów, jak Andrea Boccelli. Bez Pavarottiego przedsięwzięcia z pogranicza klasyki i muzyki popularnej nie byłyby tak rozpowszechnione".
Kolejnym krokiem, który przybliżył szerokiemu gronu odbiorców operę, były telewizyjne transmisje spektakli. W 1977 r. zapoczątkowano cykl "Live from The MET", przedstawienia emitowano na żywo w sieci PBS. Pierwszą operą w tym cyklu była "La Boheme" Giaccomo Pucciniego, w której wystąpił m.in. Pavarotti. W filmie wykorzystano fragment wywiadu, który amerykański aktor Tony Randall przeprowadził z Pavarottim przed tym przedstawieniem.
Według Kozińskiej tenor wiedział, o co chodzi w świecie biznesu. "Wykorzystał bardzo dobrze swój największy atut, czyli uwielbienie tłumów. Dlatego angażował się w rozmaite przedsięwzięcia od +Trzech Tenorów+ poprzez śpiewanie z Celine Dion, Deep Purple, innymi rockmanami. To mocno przyczyniło się do rozkwitu jego popularności". Pavarotti współpracował też z menedżerem i organizatorem koncertów muzyki rozrywkowej Harveyem Goldsmithem. W filmie Goldsmith opowiada, że kiedy jedna z gwiazd zrezygnowała z zaplanowanego dawno występu, zlecił swoim pracownikom znalezienie kogoś, kto ją zastąpi. Jeden z nich pokazał mu w gazecie artykuł o Pavarottim. Goldsmith zadzwonił do agenta śpiewaka - Herberta Breslina, który odłożył słuchawkę. Menedżer wysyłał mu oferty faksem, aż w końcu jedna z nich spodobała się Breslinowi. Zorganizowali koncert Pavarottiego, na który wszystkie bilety zostały wyprzedane.
Kolejną inicjatywą śpiewaka były koncerty charytatywne "Pavarotti and Friends". Zapraszał na nie gwiazdy muzyki rozrywkowej m.in. Erica Claptona, Celine Dion, Eltona Johna, Stevie'ego Wondera. W filmie wypowiada się Bono, którego Pavarotti zmusił do występu i napisania piosenki "Miss Sarajevo". Opowiadał, że słynny tenor miał trudności ze skontaktowaniem się z wokalistą U2, więc zaprzyjaźnił się z jego gosposią i przez nią dotarł do Bono. Potem kobieta ponaglała muzyka - np. podając obiad, pytała "napisał pan już coś dla Pavarottiego"? Kiedy Bono w końcu napisał "Miss Sarajevo", śpiewak usilnie namawiał go na występ na koncercie "Pavarotti and Friends". Bono tłumaczył się sesją nagraniową, ale nieustępliwy Włoch nie dawał za wygraną. Pavarotti przyleciał do niego do Dublina, przyszedł do studia z ekipą filmową i przed kamerami zapytał, czy wystąpi na koncercie. Bono opowiadał, że w takiej sytuacji nie mógł odmówić.
Za swój romans z muzyką rozrywkową Pavarotti był krytykowany w mediach. Już po śmierci tenora watykański dziennik "L'Osservatore Romano" napisał w tytule wspomnienia o Pavarottim: "nadzwyczajny śpiewak operowy, porwany przez syreny popularnego sukcesu". W opinii gazety artysta zaczął "poszukiwać sukcesu" w 1992 r. od duetu z Zucchero.
"Puszczona w ruch machina biznesu wchłonęła muzykę" - podsumowuje 46-letnią karierę tenora gazeta. Według niej, "wielu wielbicieli chce pamiętać Pavarottiego jako wielkiego śpiewaka, którym był przez co najmniej dwa dziesięciolecia". Jednak zdaniem autora artykulu nadzwyczajny tenor dał się "ponieść popularności".
"Cyklon Pavarotti był symbolem muzyki operowej, która nakłada koronę popu oraz symbolem opery dla wszystkich" - podał dziennik "La Repubblica".
Kaczyński w wywiadzie udzielonym "Gościowi Niedzielnemu" powiedział, że fakt, że Pavarotti "występował z artystami, którzy reprezentują inne gatunki sztuki, inne formacje muzyczne, dowodzi, że był człowiekiem rozumiejącym czas i chciał nadążyć za tym czasem. Nie chciał zostawać tylko w zamkniętej, dusznej sali operowej, ale zależało mu na tym, żeby jak największej liczbie widzów pokazać piękno swojego głosu i urok swojego talentu".
Według Kozińskiej Pavarotti okazał się ostatecznie fenomenalnym śpiewakiem, ale nie operowym, lecz popularnym, a ściślej mówiąc, z pogranicza. Jej zdaniem "wybrał tę ścieżkę ze szczerego serca i z pełnym przekonaniem". "Nie zrobił tego dla pieniędzy, tylko dlatego, że uważał to za słuszny wybór" - dodała.
Urodzony w 1935 r. w Modenie, Pavarotti karierę występując w 1961 r. jako Rudolf w "Cyganerii" Pucciniego. Już w dwa lata później występował w najsłynniejszych teatrach operowych świata m.in w La Scali i Metropolitan Opera. Specjalizował się w repertuarze bel canto, szczególnie w operach Belliniego, Donizettiego, Rossiniego i Verdiego. Zmarł 6 września 2007 r. w rodzinnym mieście.
Film "Pavarotti" Rona Howarda (twórcy m.in. "Pięknego umysłu", "Apollo 13", "Kodu da Vinci") wchodzi do kin 2 sierpnia. Wcześniej film można obejrzeć na pokazach przedpremierowych. (PAP)
autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/