Niemcy nie wiedzieli, że bohaterem Polaków może być Sokrates Starynkiewicz. Nie mieli specjalistów, którzy mogliby realnie oceniać nastroje Polaków w zaborze rosyjskim – mówi PAP dr Paweł Brudek badający stosunki polsko-niemieckie w czasie I wojny światowej.
Polska Agencja Prasowa: Jaki był wizerunek Niemców w propagandzie rosyjskiej adresowanej do Polaków u progu I wojny światowej? Jak często wykorzystywano motyw represji wobec Polaków w zaborze pruskim?
Dr Paweł Brudek: Rosjanie przedstawiali zabór niemiecki jako pewnego rodzaju memento dla wszystkich ziem polskich. Dążono do zaprezentowania tego państwa jako skrajnie antypolskiego i antysłowiańskiego. Propaganda skupiała się również na pokazaniu Rosji jako protektora ludów słowiańskich. Temu służyła odezwa wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza do narodu polskiego z 14 sierpnia 1914 r. Dokument ten wzbudził wiele sympatii i emocji. Dysponujemy licznymi relacjami opisującymi pierwsze pozytywne reakcje na tekst rosyjskiej odezwy.
Celem państwa rosyjskiego było zaprezentowanie się jako przyjaciel i partner (oczywiście nierównorzędny) Polaków i innych narodów słowiańskich. Można powiedzieć, zgodnie z ówczesnymi określeniami, że Rosja miała być „ojczulkiem”. Na tym tle państwo niemieckie pokazywano jako najbardziej obce, protekcjonalne i mające swoje plany kolonizacyjne. Pamiętajmy, że dokładnie obserwowano działania Niemców w zaborze pruskim, m.in. rugi pruskie i wysiedlenia ludności polskiej. Świadomość tego była bardzo duża. Nic nie wskazywało, aby tego rodzaju działania zostały powstrzymane po wybuchu wojny, szczególnie że w ciągu pierwszych dwóch lat wojny państwo niemieckie nie wykonało gestu podobnego do odezwy z 14 sierpnia 1914 r. Niemcy w zasadzie nie dostrzegały Polaków.
Dr Paweł Brudek: Celem państwa rosyjskiego było zaprezentowanie się jako przyjaciel i partner (oczywiście nierównorzędny) Polaków i innych narodów słowiańskich. Można powiedzieć, zgodnie z ówczesnymi określeniami, że Rosja miała być „ojczulkiem”. Na tym tle państwo niemieckie pokazywano jako najbardziej obce, protekcjonalne i mające swoje plany kolonizacyjne.
PAP: Prawdziwym szokiem w pierwszych dniach wojny było zburzenie Kalisza. Jakim echem odbiło się to wydarzenie wśród polskich elit i czy było nagłaśniane przez propagandę rosyjską?
Dr Paweł Brudek: Zniszczenie Kalisza można określić jako narodziny wojny terrorystycznej. Wojna dotknęła zwyczajną ludność cywilną. Wydarzenia te stały się też doskonałą pożywką dla propagandy rosyjskiej. Przebieg wydarzeń w Kaliszu, rozstrzelanie przypadkowych mieszkańców i oskarżenie całego miasta o „strzały zza węgła”, sprzęgło się z podobnymi wydarzeniami, do których doszło w tym samym czasie w Belgii. Także tam Niemcy histerycznie oskarżali cywilów o strzelanie do ich żołnierzy. Widywano „niewidzialne”, nieumundurowane jednostki. Historyków fascynuje to, jak szybko optymizm z początków wojny i uniesienie patriotyczne ustąpiły paraliżującemu strachowi, który ograniczał myślenie stron konfliktu. Również Rosjanie reagowali podobnie, gdy wkraczali do miasteczek wschodniopruskich. I tam dochodziło do samosądów i innych zupełnie irracjonalnych działań żołnierzy lub dowódców. Rosjanie podkreślali, że Niemcy zupełnie nie radzili sobie z zaprowadzeniem dyscypliny w szeregach swoich żołnierzy.
Psychoza antyniemiecka panowała też w Królestwie Polskim. Dowódców rosyjskich zaskakiwało tempo przeprowadzenia mobilizacji oraz stosunek do armii traktowanej jako „własna”. Żołnierze rosyjscy, m.in. Kozacy, byli żegnani kwiatami. Jeszcze dziewięć lat wcześniej żołnierze tych samych jednostek tłumili na ulicach Warszawy manifestacje robotnicze i patriotyczne. Dla Rosjan były to zachowania szokujące. Zaczęli postrzegać je jako wspaniałą okazję dla swojej polityki i propagandy. Przekonywano, że po krótkiej i zwycięskiej wojnie, która zakończy się przed zimą, armia zajmie nie tylko Wielkopolskę, lecz i pozostałe ziemie zaboru pruskiego. Sugerowano możliwość nadania Polakom szerokiej autonomii na wzór austro-węgierski. Były to jednak sugestie wybiegające w przyszłość, na okres powojenny. W czasie działań wojennych mieszkańcy ziem polskich mieli się poczuć bezpiecznie pod kontrolą państwa rosyjskiego.
Dr Paweł Brudek: Beseler był ogromnie zakochany w Powstaniu Listopadowym, podczas studiów zajmował się jego historią, ponoć rozmawiał z ostatnimi powstańcami żyjącymi na terenie Rzeszy. Widział i rozumiał antyrosyjskie nastawienie Polaków i traktował to jako bardzo atrakcyjne narzędzie polityki niemieckiej. Myślę jednak, że miał pewnego rodzaju dystans do polskich instytucji konspiracyjnych i walki z caratem prowadzonej przez nieregularne formacje wojskowe, które określał jako skautowe lub chłopięce. Tak właśnie traktował Legionistów – uważał ich za świetnych żołnierzy, lecz i za rozpolitykowanych oficerów.
Po wojnie rosyjsko-japońskiej trudno było wierzyć, że starcie z Niemcami zakończy się zwycięstwem Rosji, ale jednak przekonanie to było powszechne. Można powiedzieć, że przemarsze wojsk rosyjskich ulicami Warszawy, która przecież była traktowana jako swego rodzaju okno wystawowe na zachód, były jedną z ostatnich wielkich chwil imperializmu Moskwy.
PAP: Jak Niemcy spoglądali na Polaków mieszkających na wschód od ich granic?
Dr Paweł Brudek: Na ich spojrzenie bardzo wpływał zbiór wielu stereotypów przefiltrowanych przez własne doświadczenia kontaktów z niepokornymi Polakami z zaboru pruskiego. Niemcy mieli świadomość ogromnych wpływów rosyjskich i rusyfikacji Królestwa Polskiego. Nie było dla nich w pełni jasne to, na ile Polacy myślą już tak samo jak Rosjanie. Jednocześnie pamiętano XIX-wieczne powstania. Było więc jasne, że tutejsi Polacy są skłonni do stawiania bohaterskiego oporu, ale z ich punktu widzenia bezmyślnego. Uważano, że polscy przywódcy nie mają scenariusza politycznego na okres po ewentualnym zwycięstwie i kierują Polakami głównie przez emocje.
Stąd Niemcy wysnuwali wniosek, że bardzo ważne jest takie zarządzanie tymi ziemiami, aby można było manipulować tymi emocjami i wykorzystywać je do własnych celów. Było dla nich oczywiste, że Polacy nie są bierni i poprą Niemców, aby uciec od wizji bicia knutami i zsyłki na Syberię.
Można więc powiedzieć, że niemiecka wizja była biało-czarna, wręcz postromantyczna, i nie mieściły się w niej żadne niejednoznaczne wybory polityczne. Nie wiedzieli, że bohaterem Polaków może być rosyjski generał pełniący obowiązki prezydenta Warszawy Sokrates Starynkiewicz. Nie istniał on w świecie niemieckich wyobrażeń. Niemcy nie mieli specjalistów, którzy mogliby realnie oceniać nastroje Polaków w zaborze rosyjskim. Tym chętniej podejmowali współpracę z organizacjami polskimi, ale wciąż liczyli na antyrosyjski wybuch.
PAP: Liczył na to również generał-gubernator warszawski Hans Hartwig von Beseler? Zakładał, że Polacy będą walczyli po stronie Niemiec po złożeniu przez państwa centralne ogólnikowych obietnic z Aktu 5 listopada?
Dr Paweł Brudek: Beseler był ogromnie zakochany w Powstaniu Listopadowym, podczas studiów zajmował się jego historią, ponoć rozmawiał z ostatnimi powstańcami żyjącymi na terenie Rzeszy. Widział i rozumiał antyrosyjskie nastawienie Polaków i traktował to jako bardzo atrakcyjne narzędzie polityki niemieckiej. Myślę jednak, że miał pewnego rodzaju dystans do polskich instytucji konspiracyjnych i walki z caratem prowadzonej przez nieregularne formacje wojskowe, które określał jako skautowe lub chłopięce. Tak właśnie traktował Legionistów – uważał ich za świetnych żołnierzy, lecz i za rozpolitykowanych oficerów, którzy nie doświadczyli niemieckiego drylu koszarowego, a przez to nie byli przygotowani do szarej, nudnej, ale wychowawczej służby wojskowej.
Dr Paweł Brudek: Niemcy nie chcieli od razu niszczyć śladów rosyjskiego panowania, ponieważ chcieli pokazać się na tym tle jako zdobywcy. Zdobycie Warszawy w sierpniu 1915 r. jest dla nich ważnym symbolem końca imperium rosyjskiego i początku czegoś nowego, tworu, który będzie można określić jako wielonarodowe niemieckie imperium na wschodzie. Mówiło się, że celem tej wojny jest przesunięcie Rosji do granic sprzed Piotra Wielkiego. Dla Niemiec Warszawa jest symbolem triumfu, a w pewnym stopniu nawet zapowiedzią odbudowy dawnej Rzeczypospolitej, ale już pod niemiecką dominacją.
Beseler był wyznawcą wychowawczego militaryzmu, który postrzegał jako nowoczesną siłę kształtującą narody i społeczeństwa. W jego opinii Polacy nie przeszli przez tego rodzaju wychowanie i należało im je zapewnić, jeśli Niemcy wygrają wojnę. Był zdania, że dopiero wówczas będzie można z Polaków zrobić dobrych żołnierzy, oficerów, obywateli i urzędników.
PAP: Należał do elity Rzeszy i armii. Miał więc stosunkowo dobrze wyrobiony pogląd na stosunki społeczne w Królestwie Polskim. Zupełnie inaczej spoglądali na to zwykli oficerowie. Co najbardziej dziwiło ich po wkroczeniu na te ziemie?
Dr Paweł Brudek: Na ich odczucia możemy patrzeć przez pryzmat Warszawy, ponieważ było to największe miasto w Królestwie Polskim. Fascynował ich zachodni charakter tego miasta, lecz i liczne naleciałości wschodnie. Dziwili się, że ulicami jeżdżą tramwaje, funkcjonuje gazownia, a elektrownia produkuje prąd. Tuż obok mogli podziwiać imperialną architekturę rosyjską. Niemcom bardzo podobał się potężny Sobór Aleksandra Newskiego na Placu Saskim. Urządzili w nim kościół garnizonowy, w którym odbywały się nabożeństwa ewangelickie i msze katolickie. Dawna cerkiew występowała na pocztówkach i talerzach pamiątkowych wykonywanych dla niemieckich żołnierzy.
Niemcy nie chcieli od razu niszczyć śladów rosyjskiego panowania, ponieważ chcieli pokazać się na tym tle jako zdobywcy. Zdobycie Warszawy w sierpniu 1915 r. jest dla nich ważnym symbolem końca imperium rosyjskiego i początku czegoś nowego, tworu, który będzie można określić jako wielonarodowe niemieckie imperium na wschodzie. Mówiło się, że celem tej wojny jest przesunięcie Rosji do granic sprzed Piotra Wielkiego. Dla Niemiec Warszawa jest symbolem triumfu, a w pewnym stopniu nawet zapowiedzią odbudowy dawnej Rzeczypospolitej, ale już pod niemiecką dominacją. Większość jej ziem do 1918 r. znajdzie się we władaniu Niemiec i ten wątek będzie pojawiał się w propagandzie niemieckiej. Niemcy odnosili się również do polskich rodów na wschodzie, rezydencji, kościołów i bibliotek. Na wschodzie będą podkreślali, że ich działania to w jakimś sensie cofanie czasu, niweczenie historii.
Ludność polska interesowała ich jako swego rodzaju „materiał eksperymentalny”. Zastanawiali się, w jaki sposób usunięcie większości śladów carskiego porządku, pozwolenie na rozwój własnej kultury i przyzwolenie na przynależność do narodów zachodniej Europy wpłynie na postawę Polaków i nowy ład. Beseler zaczął więc myśleć o sobie jako o oświeconym władcy 6 mln Polaków mieszkających w rządzonym przez niego gubernatorstwie. Wierzył, że będzie potrafił odpowiednio godzić Polaków i zaskarbić sobie ich wdzięczność. Było to myślenie bardzo utopijne. To szczególnie ciekawe w kontekście zarzutu wysuwnego wobec Polaków. Niemcy uważali, że to domeną mieszkańców Królestwa Polskiego jest utopia. Tak postrzegali „polskie marzenia”, gdy te były z ich punktu widzenia zbyt daleko idące.
Dr Paweł Brudek: Ludność polska interesowała Niemców jako swego rodzaju „materiał eksperymentalny”. Zastanawiali się, w jaki sposób usunięcie większości śladów carskiego porządku, pozwolenie na rozwój własnej kultury i przyzwolenie na przynależność do narodów zachodniej Europy wpłynie na postawę Polaków i nowy ład. Beseler zaczął więc myśleć o sobie jako o oświeconym władcy 6 mln Polaków mieszkających w rządzonym przez niego gubernatorstwie.
Tak przedstawiał się ich stosunek do historii i kultury materialnej. Problemem były dla nich kontakty z Polakami, którzy ku ich zaskoczeniu nie wiwatowali na powitanie armii niemieckiej. Byli co najwyżej zaciekawieni, ale ostrożni. Nie są to sceny przypominające wkroczenie Jana III Sobieskiego do Wiednia. Dowódca wojsk niemieckich na froncie wschodnim książę Leopold Bawarski wkraczając do Warszawy, widzi Polaków przypatrujących mu się w milczeniu. Pojawiają się oskarżenia, że część z nich nie zdjęła kapeluszy. Niemcy tłumaczą sobie również polską postawę obawą o powrót Rosjan. Nie był to niemiecki problem, bo sami wówczas nie wiedzieli, na jak długo przyszli do Królestwa Polskiego. Nie można było wykluczyć, że ten obszar może być zastawem w negocjacjach między mocarstwami. Wiadomo było jedynie, że granica zachodnia Królestwa nie będzie już tak sama. Niemcy planowali odcięcie od niego specjalnego pasa buforowego.
PAP: Jak Niemcy reagowali na tę postawę, którą mogliby nazwać „polską niewdzięcznością”?
Dr Paweł Brudek: Początkowo wciąż wierzyli w swój długofalowy projekt. Momentem pierwszego poważnego zawodu jest okres po ogłoszeniu odezwy z 12 listopada 1916 r. Była ona wezwaniem werbunkowym do Polskiej Siły Zbrojnej. Beseler i jego otoczenie wyobrażali sobie, że Polacy będą wręcz szturmować biura werbunkowe. Wydawało im się, że będzie to naturalna reakcja na obietnicę niepodległości, wynikającą także z nienawiści wobec Rosji. Tymczasem sytuacja była dokładnie odwrotna: werbunek cieszył się niemal zerowym zainteresowaniem.
Niemcy napotykali też wiele różnego rodzaju despektów. Ludność nie wiwatowała, pojawiały się odezwy obrażające Niemców. Początkowo Niemcy interpretowali to jako wpływ „narodowego świętego Polaków”, czyli Piłsudskiego. Twórca Legionów wyrastał w ich oczach na kogoś, kto był władny mówić Polakom, jak mają się zachowywać wobec Niemców. To niesamowite, jak bardzo przeceniali jego rolę. W listopadzie i grudniu nie była tak ogromna. Brak zainteresowania poborem do armii wywoływał wśród Niemców potrzebę „przypomnienia” Polakom, że żyją w Królestwie Polskim wyłącznie dzięki nim i Austro-Węgrom, ponieważ Rosjanie wywieźliby ich na wschód.
Niemcy nie zamierzali dzielić się z Polakami swoim zwycięstwem nad Rosją. Nie mówi się o obecności Polaków w ich armii. Jednocześnie jednak często posługiwali się Polakami z ziem zaboru pruskiego, nie bardzo rozumiejąc, że igrają z ogniem. Polski nacjonalizm był przez nich postrzegany jako „słomiany”, który dość szybko zupełnie się wypali. Oczywiście zmiany w Niemczech wpływały także na stosunki z Polakami. Kanclerz Theobald von Bethmann Hollweg powoli zaczynał tracić kontrolę nad sytuacją. Coraz bardziej radykalna dyktatura wojskowa Paula von Hindenburga i Ericha Ludendorffa postrzegała Polaków przede wszystkim jako robotników, których należy użyć w samych Niemczech, a nie żołnierzy, którzy mogą wprowadzić do Niemiec nastroje bolszewickie. Im bardziej radykalizowała się armia rosyjska, tym bardziej Niemcy obawiali się, że podobne nastroje zaczną wykazywać Polacy. Niemcy dążyli więc do przejęcia pełnej kontroli nad Legionami.
Niemiecki projekt rozpadał się, ale Beseler wierzył w jego powodzenie niemal do końca swojej misji w Warszawie. Coraz częściej jednak spotykał się z krytyką i zarzutem, że poświęcał wiele interesów niemieckich, aby zjednać sobie Polaków. Uchodził w Berlinie za polityka propolskiego. Dziennikarze niemieccy wciąż pytali go o ustępstwa wobec Polaków. Tłumaczył, że to nieprawda i takie zarzuty wysuwa wobec niego przeciwne mu lobby. To interesujące zjawisko, ponieważ jest dokładnym powtórzeniem mechanizmu z czasów panowania rosyjskiego. Prezydent Warszawy Sokrates Starynkiewicz podobnie musiał się tłumaczyć ze swojej „propolskiej” postawy.
PAP: Czy po tej serii „rozczarowań” jesienią 1918 r. istniało ryzyko, że niepokonana i wciąż potężna armia niemiecka na wschodzie ruszy na Warszawę, aby zdusić „nadmierne ambicje” Polaków?
Dr Paweł Brudek: Wówczas nikt nie wiedział, co dokładnie dzieje się w niemieckich jednostkach rozproszonych na ogromnych obszarach Ukrainy i Białorusi. W Warszawie wszyscy wyczekiwali na dalszy bieg wypadków. Pamiętajmy, że w trakcie czterech lat wojny Niemcy zamieniły się w jeden potężny obóz wojskowy, przejęty przez armię. Klęska armii udającej państwo jest klęską na wszystkich możliwych poziomach. Przestaje istnieć rozkaz. Jeśli brakuje dyscypliny, to pojawia się wizja rad wojskowych, które będą wybierać oficerów lub mordować niepokornych. Ta koncepcja elektryzowała wielu niemieckich żołnierzy. Nigdy nie będziemy w stanie ustalić, jak wielu oficerów zostało zabitych przez swoich żołnierzy w listopadzie 1918 r. w Warszawie. Z całą pewnością dochodziło do takich przypadków. Świadectwem tego jest m.in. zrywanie sobie dystynkcji oficerskich i mieszanie się z tłumem żołnierzy. Wizja wydarzeń na wzór bolszewicki była bowiem przerażająca.
Dr Paweł Brudek: Niemiecki projekt rozpadał się, ale Beseler wierzył w jego powodzenie niemal do końca swojej misji w Warszawie. Coraz częściej jednak spotykał się z krytyką i zarzutem, że poświęcał wiele interesów niemieckich, aby zjednać sobie Polaków. Uchodził w Berlinie za polityka propolskiego. Dziennikarze niemieccy wciąż pytali go o ustępstwa wobec Polaków. Tłumaczył, że to nieprawda i takie zarzuty wysuwa wobec niego przeciwne mu lobby.
Sami Polacy i cały świat myśleli o bolszewizmie nie jako o zjawisku rosyjskim lub jakimkolwiek innym, lecz raczej jako o stanie umysłu, czegoś w rodzaju ekstremistycznego anarchizmu posługującego się przemocą frontową. Pozostawało pytanie: czy żołnierze niemieccy będą się czuli bezpieczni w twierdzach, takich jak Zamek Królewski, ratusz warszawski i Cytadela, czy raczej bezpieczniej dla nich będzie się wycofać do własnego kraju. Dopóki nad Warszawą wisiał miecz Damoklesa w postaci potężnych sił niemieckich na wschodzie, tak długo sytuacja była niewyjaśniona.
Do tego należy dodać, że chaos panował również w Berlinie. Do dziś historycy spierają się o to, jak nazwać wydarzenia, do których wówczas doszło. Mówimy o „rewolucji”, ale nie możemy mówić o niej w takich kategoriach jak o wydarzeniach w Rosji. „Bunt wojskowy” na pewno się wydarzył, lecz pozostaje pytanie o udział cywilów, który w różnych częściach Rzeszy był bardzo różny.
Strona polska szybko dostrzegła możliwości ograniczenia niebezpieczeństwa. Wiele zawdzięczamy takim ludziom jak dwudziestoletni Józef Gabriel Jęczkowiak. Ten żołnierz wojska niemieckiego, bohater walk na froncie zachodnim, w końcu dezerter z wyrokiem śmierci wydanym w sierpniu 1918 r., potrafił zorganizować jako niemiecki żołnierz „Karl Schroeder” w warszawskim Soldatenheim (Dom Żołnierza) konspirację, która opanowała miejsca, których nie byłby w stanie opanować Piłsudski. Sam Piłsudski nie wiedział, kim jest Jęczkowiak i nazywał go „tym Niemcem”. Pytał, kto za nim stoi. Podczas spotkania Jęczkowiak zapewnił go, że będzie w stanie opanować nastroje. Piłsudski rozumiał jednak, że musi również sam rozmawiać z Radą Żołnierską. Działał w niej kolejny Polak – Władysław Marcinkowski z Wielkopolski.
Wydarzenia z listopada 1918 r. są wyjątkowe. Historiografia wciąż nie postawiła pytania o to, jak bardzo mit o „ciosie w plecy” był oparty na sprawie wmieszania się w wydarzenia w Warszawie zrewoltowanych Polaków – byłych żołnierzy armii niemieckiej. Podobnie Polacy mogli wpłynąć na wybuch Powstania Wielkopolskiego. Bez wątpienia jednak głównym celem było jak najszybsze pozbycie się Niemców z Warszawy. Uważano ich za niezwykle niebezpiecznych. Nie ma wówczas czasu na rozpoznawanie ich rzeczywistego morale lub jego podkopywanie. Nigdy nie poznamy odpowiedzi na pytanie o to, jak udało się przekonać Niemców, że będą bezpieczniejsi, oddając nam broń i wsiadając do pociągu. Gdyby była to historia fikcyjna, to zostałaby uznana za skrajnie mało prawdopodobną. Ale tak rzeczywiście się stało.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /