Dostałem od Quentina Tarantino lekcję aktorskiej wolności – powiedział Rafał Zawierucha, który zagrał Romana Polańskiego w filmie „Pewnego razu... w Hollywood”. Z okazji polskiej premiery przypominamy rozmowę z aktorem, przeprowadzoną podczas tegorocznego festiwalu w Cannes.
Akcja "Pewnego razu… w Hollywood" ("Once Upon a Time… in Hollywood") Quentina Tarantino rozgrywa się w 1969 r. Film opowiada o losach aktora serialowego Ricka Daltona (w tej roli Leonardo DiCaprio) oraz jego przyjaciela, kaskadera i asystenta Cliffa Bootha (Brad Pitt). Mężczyźni próbują odnaleźć się w Hollywood, które zmieniło się od czasu ich młodości. Marzą, by zaprzyjaźnić się z mieszkającymi w sąsiedztwie Sharon Tate (Margot Robbie) i Romanem Polańskim (Rafał Zawierucha). Światowa premiera filmu odbyła się 21 maja podczas 72. festiwalu w Cannes.
Dzień po premierze w rozmowie z PAP Zawierucha przyznał, że przejście po czerwonym dywanie canneńskiego festiwalu jako członek ekipy "tak wielkiego i wspaniałego filmu, jak +Pewnego razu… w Hollywood+ było niezwykłym przeżyciem". "Dopiero wczoraj, po obejrzeniu filmu, uwierzyłem, że to się wydarzyło. Trochę się tym wzruszam, bo to są wielkie emocje, dużo radości, niedowierzania i wdzięczności za to, co mi się przydarzyło. Pamiętam doskonale moment, gdy dostałem rolę. Popłakałem się. Zadzwoniłem do mamy i powiedziałem jej tylko, że wyjeżdżam do Hollywood, bo wtedy jeszcze nie mogłem zdradzić szczegółów" – wspomniał.
Dodał, że wciąż otrzymuje "wiele ciepłych słów i gratulacji od znajomych i dziennikarzy, którzy już obejrzeli film". "Wydaje mi się, że to święto dla Polaków i nas, filmowców, a dla polskich aktorów informacja, że warto iść po swoje i czekać na to, co ma się nam przydarzyć" – powiedział aktor.
"Wydaje mi się, że to święto dla Polaków i nas, filmowców, a dla polskich aktorów informacja, że warto iść po swoje i czekać na to, co ma się nam przydarzyć" – powiedział aktor.
Pytany o swój stosunek do Romana Polańskiego, Zawierucha przyznał, że reżyser od dawna "był dla niego wzorcem". "Zaczęło się, gdy Roman Polański zagrał Papkina w filmowej +Zemście+ Andrzeja Wajdy. Byłem wtedy w liceum i bardzo chciałem zagrać Papkina. To się spełniło. Później poznawałem jego kolejne dzieła jako student szkoły teatralnej. Po otrzymaniu informacji, że zagram Romana Polańskiego, wróciły do mnie wspomnienia tamtych czasów, kiedy poznawałem naszego mistrza. Oczywiście, nie spotkałem się z nim wtedy osobiście. Nie miałem możliwości z nim porozmawiać. Jego charakter i sposób życia poznawałem z wywiadów i z autobiograficznej książki +Roman+" – zaznaczył.
Odnosząc się do komentarzy, że Tarantino potraktował historię Sharon Tate w sposób odbiegający od faktów, aktor zaznaczył, że "+Pewnego razu… w Hollywood” nie jest historią Polańskiego i Tate". "To opowieść o Ricku i Cliffie, a w tym czasie w Hollywood żyła najwybitniejsza para - małżeństwo Sharon Tate i Roman Polański. Temu nie można zaprzeczyć. Oni są w Hollywood w najświetniejszym czasie swojego życia" – powiedział.
"To opowieść o Ricku i Cliffie, a w tym czasie w Hollywood żyła najwybitniejsza para - małżeństwo Sharon Tate i Roman Polański. Temu nie można zaprzeczyć. Oni są w Hollywood w najświetniejszym czasie swojego życia" – powiedział.
Wspominając pracę na planie, Zawierucha zwrócił uwagę, że "od początku widział niezwykły szacunek do każdego człowieka". "Bez względu na to, czy jest to osoba, która zajmuje się ustawianiem światła, jeździ na plan z aktorami czy gra główną rolę. To jest piękne, ponieważ nigdy nie wiesz, kto za chwilę może okazać się tą osobą, która cię weźmie za rękę i poprowadzi wyżej. Albo kogo ty będziesz mógł poprowadzić. Nie bez przyczyny mówi się o +rodzinie Tarantino+. Wydaje mi się, że jak w każdej rodzinie, także i w tej są różne, wielkie emocje. Ale jest także miłość, wspólna, podskórna pasja, by robić to, co się kocha" – powiedział.
Aktor podkreślił, że praca z Tarantino nauczyła go wolności. "Dostałem dobrą lekcję aktorskiej wolności. By robić swoje, być przygotowanym na wszystko. To niezwykle rozwinęło moje skrzydła. W Polsce, w warszawskim Teatrze Współczesnym i w szkole teatralnej uczyłem się od koleżanek, kolegów i wybitnych pedagogów – m.in. Mai Komorowskiej i Zbigniewa Zapasiewicza – jak nimi operować. Na planie w Hollywood zobaczyłem, że teraz trzeba tych skrzydeł użyć. Stwierdziłem, że nie można zapominać, jakim aktorem i człowiekiem chcesz być. Nauczyłem się też tego, by robić kolejne kroki i mieć odwagę spełniać marzenia" – powiedział.
Pytany o plany na przyszłość Zawierucha odparł, że obok pracy aktorskiej chciałby "łączyć świat Hollywood z Polską". "Chciałbym być taką osobą, która mówi o Polsce, o naszych miejscach, gdzie i dlaczego możemy kręcić filmy i jak wspaniałych twórców tutaj mamy. Moim wielkim marzeniem jest to, żeby postępować zgodnie z tym, co przekazali mi rodzice - zawsze pamiętać o swoich korzeniach" – podsumował.
"Pewnego razu... w Hollywood" można oglądać w polskich kinach od piątku.
Rafał Zawierucha (ur. 1986 r.) jest absolwentem studiów aktorskich na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Występował m.in. w stołecznym Teatrze Współczesnym, Och-Teatrze oraz Teatrze Capitol. Na koncie ma także role m.in. w filmach "Księstwo" (2011 r.; nominacja do Złotej Kaczki dla najlepszego aktora), "Bogowie", "Miasto 44" oraz "Jack Strong" (2014 r.), a także w serialach "Przepis na życie", "Przyjaciółki", "Pakt" i "Trzecia połowa". (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ wj/