Dostęp do zbiorów archiwalnych jest nie tylko barometrem swobody badań naukowych, lecz i demokracji. Charakterystyczne, że dziś w Europie pozostały tylko dwa państwa, które stwarzają tak duże problemy w dostępie do archiwów. To Rosja i Białoruś – mówi PAP dr hab. Henryk Głębocki, historyk z UJ.
Polska Agencja Prasowa: Czy przed upadkiem Związku Sowieckiego polscy badacze mieli jakikolwiek dostęp do archiwów historycznych znajdujących się w ZSRS?
Dr hab. Henryk Głębocki: Był to dostęp ściśle reglamentowany. Historycy przyjeżdżający z „wrogiego obozu” zwykle mieli wyznaczone odrębne miejsca do pracy, nieraz oddzielne czytelnie pod ścisłym nadzorem, a kontakt z nimi był ograniczony. Oczywiście badacze z obszaru komunistycznego, również PRL, mieli warunki pracy nieco łatwiejsze, ale wobec nich zaufanie, a z nim i dostęp do akt, było także ograniczone.
Gdy w 1991 r. jako jeden z pierwszych usiłowałem badać dokumenty krakowskiej Służby Bezpieczeństwa dotyczące działań wobec opozycji, otrzymałem wówczas akta, które dzisiaj można określić jako śmieci. Dopiero po przekazaniu tych dokumentów powstałemu w tym celu IPN-owi można było rozpocząć prawdziwe analizy. Porównując to, co mi pokazano w 1991 r., z tym, do czego każdy badacz dzięki otwartości archiwów IPN-u otrzymał dostęp po roku 2001, można zobaczyć stopień zafałszowania wiedzy o przeszłości.
Starsi koledzy opowiadali mi wiele anegdot z tamtych czasów, np. o historykach zatrzymywanych na granicy za posiadanie mikrofilmów z siedemnastowiecznymi rękopisami, które pogranicznicy uznawali za notatki szpiegowskie... Zdarzało się też, że zamówione kopie mikrofilmów wykonywano tak, aby były po prostu nieczytelne. Właściwie aż do upadku Związku Sowieckiego mimo na przemian następujących po sobie okresów liberalizacji i „przykręcania śruby ideologicznej” obowiązywała generalna zasada, że przyjeżdżający do ZSRS badacze przeważnie nie mieli dostępu do inwentarzy archiwalnych. Stąd konieczność tropienia sygnatur akt w publikacjach naukowych – po to, aby wiedzieć, co można zamówić i gdzie znajdują się konkretne teczki. Pomimo składania listów polecających wystawionych przez własną instytucję naukową, przedstawiania dokładnego zakresu badań, trzeba było zdać się na decyzję archiwistów. W takim systemie trudno było zweryfikować, czy pokazano choćby najważniejsze archiwalia do tematu.
Podobne metody były stosowane w archiwach PRL. Gdy w 1991 r. jako jeden z pierwszych usiłowałem badać dokumenty krakowskiej Służby Bezpieczeństwa dotyczące działań wobec opozycji, otrzymałem wówczas akta, które dzisiaj można określić jako śmieci. Dopiero po przekazaniu tych dokumentów powstałemu w tym celu IPN-owi można było rozpocząć prawdziwe analizy. Porównując to, co mi pokazano w 1991 r., z tym, do czego każdy badacz dzięki otwartości archiwów IPN-u otrzymał dostęp po roku 2001, można zobaczyć stopień zafałszowania wiedzy o przeszłości. W archiwach sowieckich takie właśnie zasady obowiązywały aż do 1992 r. Dotyczyło to choćby badań nad losami polskich zesłańców syberyjskich, aż do początku lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście znacznie łatwiejszy dostęp mieli przedstawiciele elity partyjnej i oficjalnego świata nauki, kontrolowanego ideologicznie przez partie komunistyczną, szczególnie kręgi ówczesnych „czynowników nauki” podtrzymujących oficjalny dyskurs o utrwalaniu „przyjaźni polsko-radzieckiej”.
Efektem upadku komunizmu i rozpadu imperium sowieckiego było zwiększenie dostępności i otwarcie większości archiwów cywilnych oraz dostęp do inwentarzy archiwalnych. W każdym z państw, które powstały z postsowieckich republik, wyglądało to inaczej. Przykład Białorusi i Rosji świadczy o tym, że proces otwierania archiwów można było jednak odwrócić. Najważniejsze pozostają wciąż archiwa Federacji Rosyjskiej, gdzie znajduje się spuścizna dokumentująca dzieje ogromnych obszarów imperium rosyjskiego oraz sowieckiego. To one właśnie przyciągają zainteresowanie naukowców z całego świata.
Otwarcie tych najważniejszych, rosyjskich archiwów, nastąpiło – jak już wspomniałem – w roku 1992. W następnym roku, jako doktorant na UJ, rozpocząłem w nich poszukiwania, nieraz za własne, skromne środki. Przez całe lata dziewięćdziesiąte XX w. trwał proces „cywilizowania” procedur udostępniania akt. W tym czasie sieć tzw. cywilnych archiwów, podporządkowanych tzw. Gławarchiwowi, odpowiednikowi naszej Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych, coraz bardziej upodabniała się w sposobie funkcjonowania do instytucji w krajach demokratycznych. Trudniejsze do eksploracji były archiwa podległe instytucjom rządowym.
PAP: Można powiedzieć, że drzwi do archiwów zostały uchylone…
Dr hab. Henryk Głębocki: Nawet bardziej niż „uchylone”. Rosja Borysa Jelcyna, przynajmniej do drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, usiłowała przyjmować zachodnie standardy dostępu do archiwów. Wreszcie można było swobodnie korzystać z inwentarzy, zaczęto publikować przewodniki po zawartości archiwów, pojawiły się fundamentalne wydawnictwa źródłowe; realizowano obszerne kwerendy wspólnie z zagranicznymi instytucjami naukowymi. Co ważne, w archiwach i bibliotekach zlikwidowano tzw. specchrany, czyli oddziały specjalne. W tajemnicy przetrzymywano w nich zbiory, których istnienie chciano zataić. Był to odpowiednik tzw. resów w bibliotekach PRL, ale chodziło także o wywiezione z Niemiec i innych krajów, nieraz zrabowane wcześniej przez hitlerowców, dobra kultury czy archiwalia. Być może w jednym z nich w byłej Bibliotece im. Lenina w Moskwie znajdował się zaginiony w Krzemieńcu dokładnie 80 lat temu i uważany za ostatecznie utracony raptularz Juliusza Słowackiego z jego podróży na Wschód 1836–1837 z arcydziełami poety, który odnalazłem w Moskwie w 2010 r.
Pewne niepokojące oznaki zaczęły się pojawiać z początkiem nowego tysiąclecia, w ciągu ostatnich lat ten proces postępuje. Wynikało to ze zmiany atmosfery politycznej w Rosji. Pracownicy oficjalnych instytucji mają zapisaną „w genach” wrażliwość na zmiany klimatu politycznego. Można odnieść wrażenie, że nieraz władze nie muszą wydawać specjalnych rozporządzeń i wskazówek dla szefów archiwów. Wystarcza jakakolwiek zmiana kursu politycznego, która natychmiast odbija się na stosunku do czytelników archiwaliów. Rządzi tu stara zasada, że „lepiej mniej pokazać, niż narazić się przedstawicielom władz”.
Pewne niepokojące oznaki zaczęły się pojawiać z początkiem nowego tysiąclecia, w ciągu ostatnich lat ten proces postępuje. Wynikało to ze zmiany atmosfery politycznej w Rosji. Pracownicy oficjalnych instytucji mają zapisaną „w genach” wrażliwość na zmiany klimatu politycznego. Można odnieść wrażenie, że nieraz władze nie muszą wydawać specjalnych rozporządzeń i wskazówek dla szefów archiwów. Wystarcza jakakolwiek zmiana kursu politycznego, która natychmiast odbija się na stosunku do czytelników archiwaliów. Rządzi tu stara zasada, że „lepiej mniej pokazać, niż narazić się przedstawicielom władz”. W latach dziewięćdziesiątych wydawało mi się, że po otwarciu archiwów nie da się już ich zamknąć. Wypływ dokumentów był tak wielki, że zdawało się to nieprawdopodobne. Tymczasem współcześnie spotykamy sytuacje wtórnego utajnienia dokumentów, nawet już opublikowanych.
PAP: Na ile polskim badaczom udało się wówczas wypełnić białe plamy w polskich archiwach?
Dr hab. Henryk Głębocki: Myślę, że był to ważny, ale niedostatecznie wykorzystany okres. Uważam, i nieraz o tym już mówiłem, że instytucje kultury, nauki i państwa, i ludzie nimi kierujący, niewystarczająco wsparli wysiłki polskich naukowców i możliwości, które w latach dziewięćdziesiątych stwarzała względna swoboda badań w Rosji. Dotyczyło to także możliwości restytucji utraconych zbiorów. Co ciekawe, poza szeroko zakrojonymi kwerendami i projektami naukowymi niektóre kraje europejskie potrafiły wręcz wykupić swoje archiwa, które znalazły się w Rosji. Pamiętajmy, że na skutek niemieckiej okupacji kontynentu, a potem zajęcia jego wschodniej części przez wojska sowieckie doszło do ogromnych przemieszczeń zbiorów archiwalnych, ale także dzieł sztuki i kultury. Były one najpierw grabione przez Niemców, a później wpadały w ręce przedstawicieli zwycięskiego imperium Stalina, twórczo rozwijając leninowską zasadę „grab nagrabione”. Traktowano je i nadal się traktuje jako rodzaj rekompensaty za straty ZSRS poniesione w wojnie. Tym sposobem akta np. wywiadu francuskiego zostały przejęte wraz archiwami wywiadu niemieckiego i znalazły się w zbiorach Archiwum Specjalnego KGB. Francuzi odzyskali je, a właściwie je wykupili i są teraz dostępne w Paryżu, gdzie również miałem okazję pracować.
Takie możliwości bardzo ograniczyła obowiązująca od 1998 r. ustawa dotycząca tzw. dóbr przemieszczonych. W zasadzie jej zapis można sprowadzić do stwierdzenia: już nigdy nikomu niczego nie oddamy. Na nic zdały się protesty krajów, które utraciły swoje dobra kultury, i stwierdzenia, że to sprzeczne z zasadami obowiązującymi w stosunkach międzynarodowych.
To, co było charakterystyczne dla sowieckiej polityki udostępniania źródeł, a co niestety powraca we współczesnej Rosji, szczególnie w obliczu rocznicy wybuchu II wojny światowej, to charakterystyczne, wybiórcze ujawnianie istotnych dokumentów i kontrolowanie sposobu oraz czasu ich wypływania. Jest to zasada, którą można obserwować w całym okresie istnienia ZSRS. Także na początku lat dziewięćdziesiątych zawartość archiwów stała się atutem w grze politycznej.
To, co było charakterystyczne dla sowieckiej polityki udostępniania źródeł, a co niestety powraca we współczesnej Rosji, szczególnie w obliczu rocznicy wybuchu II wojny światowej, to charakterystyczne, wybiórcze ujawnianie istotnych dokumentów i kontrolowanie sposobu oraz czasu ich wypływania. Jest to zasada, którą można obserwować w całym okresie istnienia ZSRS. Także na początku lat dziewięćdziesiątych zawartość archiwów stała się atutem w grze politycznej. Przypomnijmy, że gdy dalsze podtrzymywanie kłamstw sowieckiej propagandy na temat Katynia w epoce pierestrojki i głasnosti stało się już niemożliwe, Michaił Gorbaczow przekazał pierwsze dokumenty na ręce prezydenta PRL Wojciecha Jaruzelskiego wiosną 1990 r., co miało na celu m.in. wzmocnienie jego pozycji w Polsce. Później na skutek walki o władzę między Jelcynem a Gorbaczowem doszło do ujawnienia, że ostatni przywódca ZSRS i partii komunistycznej jednocześnie z odtajnieniem tych dokumentów zlecił po cichu sowieckim archiwistom znalezienie tzw. anty-Katynia. Chodziło o zrównoważenie odpowiedzialności za zbrodnię Stalina, sygnowaną przez całe kierownictwo państwowe i partyjne ZSRS. Wymyślono więc rzekomą zbrodnię na jeńcach sowieckich przebywających w niewoli polskiej po wojnie 1920 r. Pomimo wspólnych badań polskich i rosyjskich historyków oraz wydawnictw źródłowych i otwartości polskich archiwów dla badaczy oskarżenie to wciąż powraca, kiedy jest potrzebne z powodów politycznych.
Początek lat dziewięćdziesiątych to także próba ujawnienia tajnych dokumentów partii i KGB na fali niedoszłego procesu przywódców komunistycznych, planowanej przez Jelcyna „Norymbergii dla komunistów”. To wówczas do archiwów partyjnych i KGB wpuszczono np. wybitnego dysydenta Władimira Bukowskiego, który nielegalnie skopiował wiele materiałów pokazujących prawdziwą skalę penetracji elit Zachodu przez Sowiety i przygotowywane przez Moskwę scenariusze transformacji komunizmu.
Utrwalił się w tym czasie podział na łatwiej dostępne archiwalia, wytworzone gdzieś do lat dwudziestych/trzydziestych, oraz znacznie trudniej osiągalne z późniejszego okresu. Jednak w następnych latach dostęp do dokumentów, zwłaszcza od epoki II wojny światowej, był stale ograniczany. Ze względu na rolę, jaką w propagandzie i legitymizacji władzy odgrywa mitologia II wojny światowej, a także wojny ojczyźnianej (przede wszystkim jej początkowego okresu), dokumenty z tej epoki, szczególnie dyplomatyczne, również zaczęły podlegać wielu restrykcjom, zwykle pod pozorem „złego stanu akt”.
PAP: Z reguły na archiwa rosyjskie patrzymy przez pryzmat dokumentów dotyczących dziejów najnowszych. Tymczasem znajduje się tam wiele archiwaliów kluczowych dla dziejów Rzeczypospolitej i okresu zaborów.
Symbolem ówczesnej grabieży polskich zbiorów było wywiezienie do Petersburga księgozbioru warszawskiej Biblioteki Załuskich przez Suworowa, po rzezi Pragi w 1794 r. Stanowiła ona podstawę biblioteki cesarskiej tworzonej wówczas przez Katarzynę II, obecnie Rosyjskiej Biblioteki Narodowej w Sankt Petersburgu. Po każdym kolejnym zrywie wolnościowym Polaków w XIX w. traciliśmy kolejne, bezcenne kolekcje archiwaliów, bibliotek, dzieł sztuki, także ze zbiorów prywatnych. Trudno je tu wszystkie wymienić.
Dr hab. Henryk Głębocki: Dotyczy to nie tylko archiwaliów, lecz i polskich dzieł sztuki znajdujących się w zbiorach rosyjskich. To jeden z rzadko dostrzeganych problemów w relacjach Polski i Rosji. Jego geneza sięga epoki rozbiorów i zagłady I RP, począwszy od 1772 r. Symbolem ówczesnej grabieży polskich zbiorów było wywiezienie do Petersburga księgozbioru warszawskiej Biblioteki Załuskich przez Suworowa, po rzezi Pragi w 1794 r. Stanowiła ona podstawę biblioteki cesarskiej tworzonej wówczas przez Katarzynę II, obecnie Rosyjskiej Biblioteki Narodowej w Sankt Petersburgu. Po każdym kolejnym zrywie wolnościowym Polaków w XIX w. traciliśmy kolejne, bezcenne kolekcje archiwaliów, bibliotek, dzieł sztuki, także ze zbiorów prywatnych. Trudno je tu wszystkie wymienić.
Ogromne zasoby akt trafiły do archiwów rosyjskich w czasie I wojny światowej, ewakuowane przed zajęciem Warszawy przez Niemców w 1915 r. Wśród nich znajdujące się w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojsko-Historycznym akta Warszawskiego Okręgu Wojskowego z czasów Powstania Styczniowego i wojskowych instytucji sądowych. Zawierają m.in. wyroki wydane na polskich patriotów, konspiratorów i powstańców. Z kolei w Sankt Petersburgu w Rosyjskim Państwowym Archiwum Historycznym znajduje się dokumentacja instytucji Królestwa Polskiego. Każda z nich to tysiące lub dziesiątki tysięcy teczek. Tylko niewielka część tego rodzaju akt wróciła do Polski w latach sześćdziesiątych, głównie do Archiwum Głównego Akt Dawnych.
Pokój ryski z 1921 r. zapewnił stosunkowo korzystne zasady zwrotu dóbr zagrabionych z całego obszaru dawnej Rzeczypospolitej. Oczywiście bolszewicy nie wykonali w pełni przyjętych zobowiązań. Za symbol tragicznej polskiej historii można uznać fakt, że wiele z tych odzyskanych kolekcji zniszczonych zostało przez Niemców w trakcie i po upadku Powstania Warszawskiego. Niektóre, wywiezione, znalazły się ponownie na wschodzie za sprawą działań prowadzonych przez „trofiejnyje otriady” NKWD [specjalne jednostki Armii Czerwonej zajmujące się rabunkiem dóbr kultury – przyp. red.].
Trafiły one do ukrytych tzw. zespołów zdobycznych („trofiejnyje fondy”), które powstały na skutek zorganizowanego rabunku przez oddziały NKWD. Przytoczmy może najbardziej trafiający do wyobraźni przykład tych zjawisk. W rękach sowieckich po zajęciu terytoriów III Rzeszy znalazły się m.in. archiwa i kolekcje dzieł sztuki zrabowane wcześniej przez Niemców opuszczających Europę. Wśród nich wiele archiwów najważniejszych instytucji II RP, np. odkryte przez Niemców w czasie wojny akta polskiego wywiadu wojskowego, tzw. Oddziału II Sztabu Generalnego, Komendy Głównej Policji Państwowej, polskich organizacji niepodległościowych z czasów zaborów i I wojny światowej – jak Związek Walki Czynnej, związki strzeleckie, Legiony, I Brygada; archiwa partyjne, archiwa sejmowe i senackie oraz zbiory przedwojennego Instytutu Józefa Piłsudskiego. Wśród tych ostatnich znalazły się m.in. listy Piłsudskiego, w tym ten najbardziej znany, napisany przed akcją pod Bezdanami. Wszystkie te dokumenty, w sumie kilkanaście tysięcy tzw. jednostek archiwalnych (każda z nich to jedna lub kilka teczek), trafiły do Archiwum Specjalnego KGB, a po jego likwidacji włączono je do zbiorów Rosyjskiego Państwowego Archiwum Wojskowego w Moskwie. W obu tych archiwach w 1998 r. szukałem dokumentów nt. losów mieszkańców Krakowa wywiezionych na wschód po tzw. wyzwoleniu miasta przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 r.
PAP: Dwadzieścia lat temu polscy historycy otrzymali dostęp do archiwów komunistycznej bezpieki, które zostały zgromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej. Ich badanie było początkiem przełomu w poznawaniu dziejów PRL. Posługując się analogią, warto zapytać, na ile pełne otwarcie rosyjskich archiwów byłoby przełomem w zmniejszaniu ilości białych plam polskiej historii?
Dostęp do zbiorów archiwalnych jest nie tylko barometrem swobody badań naukowych, ale i demokracji. Charakterystyczne, że dziś w Europie pozostały tylko dwa kraje, które stwarzają tak duże problemy w dostępie do archiwów. Mam na myśli Rosję i Białoruś. W przypadku obu tych państw wiąże się to z legitymizowaniem obecnego ich systemu władzy pozytywnie traktowaną przeszłością imperium sowieckiego. Inne kraje postsowieckie udostępniają je od lat.
Dr hab. Henryk Głębocki: Oczywiście marzę o takiej sytuacji, ale podejrzewam, że będzie ona udziałem raczej moich studentów lub studentów moich obecnych studentów. Dotychczas w Rosji archiwalia „wypływały” w dużej skali w momentach przełomów politycznych. Po rewolucji lutowej w 1917 r. ujawniono ogromną liczbę akt carskiej Ochrany i rodziny Romanowów. W okresie rządów sowieckich dostęp do nich został ograniczony, a w końcu archiwa te były udostępniane wybiórczo.
Dostęp do zbiorów archiwalnych jest nie tylko barometrem swobody badań naukowych, ale i demokracji. Charakterystyczne, że dziś w Europie pozostały tylko dwa kraje, które stwarzają tak duże problemy w dostępie do archiwów. Mam na myśli Rosję i Białoruś. W przypadku obu tych państw wiąże się to z legitymizowaniem obecnego ich systemu władzy pozytywnie traktowaną przeszłością imperium sowieckiego. Inne kraje postsowieckie udostępniają je od lat; np. większość naszej wiedzy o przebiegu „operacji polskiej” NKWD, tj. od niedawna dopiero szerszej opinii publicznej znanej sprawy wymordowania w okresie Wielkiego Terroru 111 tys. Polaków (prawdopodobnie w sumie nawet ok. 200 tys.), pochodzi obecnie z archiwów ukraińskich. Tematyka zbrodni sowieckich, także z okresu stalinowskiego Wielkiego Terroru w archiwach białoruskich jest jeszcze bardziej reglamentowana niż w rosyjskich. W obu tych krajach problemy z udostępnianiem akt zaczynają się od lat trzydziestych XX., a później jest tylko jeszcze gorzej. Oczywiście znacznie trudniejsze są tego rodzaju badania na prowincji. A jednak nawet to, co nadal jest udostępniane, zostało zbyt słabo wykorzystane przez polskich naukowców.
Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że polityka współczesnych władz rosyjskich wobec archiwów, zwłaszcza tych najbardziej wrażliwych, dokumentujących zbrodnie XX w., wydaje się wynikać ze znanego założenia, iż kontrolowanie rzeczywistości służy też budowaniu obrazu przeszłości i w ten sposób projektowaniu przyszłości. Chodzi o zarządzanie wyobraźnią i pamięcią. Wiemy, że pamięć historyczna podlega bezustannej rekonstrukcji. Trzeba mieć do czego powracać. Posiadanie zapisów pamięci, lecz i rzeczywistości historycznej, czyli archiwów, jest do tego niezbędne, szczególnie gdy odchodzą ostatni świadkowie potworności XX wieku. Nie zastąpią ich muzea narracyjne, jeśli nie będziemy dysponowali dostępem do oryginalnych dokumentów i nie będzie możliwe swobodne ich interpretowanie w oparciu o naukowe standardy. Bez archiwów tracimy wiarygodną wiedzę o przeszłości, własnej tożsamości, o doświadczeniach pokoleń naszych ojców i dziadów, które nas formują; wyrzekamy się prawa do bycia wolnymi i świadomymi obywatelami. Myślę, że pełny dostęp do archiwaliów ze strony niezależnych historyków, w tym polskich, ogromnie zmieniłby naszą wiedzę o historii XX wieku.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /