„Ja, niżej podpisana/y oświadczam i zobowiązuję się do zaniechania wszelkiej działalności szkodliwej dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w szczególności do przestrzegania obowiązującego prawa” – te jedno zdanie po 13 grudnia 1981 r. przez wiele lat (jeszcze zresztą niedawno) budziło ogromne emocje. Tak najczęściej brzmiał tekst deklaracji lojalności – popularnie nazywanej – lojalką, który w stanie wojennym wręczano do podpisania osobom zaangażowanym w działalność opozycyjną.
Jej pierwsze egzemplarze opracowano – w ramach przygotowań do siłowej pacyfikacji niepokornej części społeczeństwa – już w styczniu 1981 r. Kolejne, nieco zmodyfikowane jesienią tego roku. Nie jest do końca jasne, kto był ich pomysłodawcą. Wśród byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa krąży opinia, że były one wymysłem wojskowych, ale – co trzeba zauważyć – powstały one pół roku przed mianowaniem na ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka, a miesiąc przed tym, jak funkcję premiera objął Wojciech Jaruzelski. Miały zresztą w samym MSW nie wzbudzić entuzjazmu. „Dokument ten spadł na nas z najwyższych szczebli resortu. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, pomyślałem, że to jakaś pomyłka. Im więcej razy ją czytałem, tym mniej miała dla mnie sensu. Nie wiem, ile musiałbym wypić, żeby wymyślić coś takiego” – pisał po latach na swoim blogu jeden z nich.
Pozornie miał rację, gdyż od strony formalnej był to nic nieznaczący dokument. Co więcej, dokument, którego podpisanie umożliwiało kontynuowanie „działalności antysocjalistycznej” – sygnowanie lojalki pozwalało uniknąć internowania lub zwolnienia z pracy, a także było warunkiem zwolnienia z internowania. Jednak każdy kij ma dwa końce. Wymuszanie podpisania deklaracji lojalności miało na celu łamanie charakterów, a także rozbijanie solidarności środowiskowej. Bywało również – już rzadziej – wstępem do werbunku do agenturalnej współpracy z SB. I dlatego też podejście do sygnowania tego dokumentu dzieliło działaczy opozycji. Przy czym, co może wydać się zaskakujące, podział ten nie przebiegał na linii umiarkowani – radykałowie. Deklaracja lojalności była tematem artykułów w prasie podziemnej. I tak np. Adam Michnik – internowany w Białołęce – w tekście przemyconym do „Tygodnika Mazowsze” pisał, nie bez przesady zresztą m.in.: „Funkcjonariusze chcą z nas wydusić deklarację rezygnacji z nadziei […] Te deklaracje mają z nas uczynić złajdaczonych serwilistów, którzy nie będą się buntować w imię wolności i godności”. Jak słusznie stwierdzał: „Całe potępienie musi spaść na tych, którzy te deklaracje wymuszają; tych, którzy posługują się [tą] okrutną formą poniżania ludzkiej godności”.
Tymczasem – co trzeba podkreślić – zjawisko podpisywania lojalek, szczególnie przez osoby pozostające na wolności, nie było rzadkością, a w pierwszych dniach stanu wojennego wręcz normą. Otóż część działaczy opozycji nie została wytypowana do internowania, lecz jedynie do tzw. rozmów ostrzegawczych, w trakcie których podsuwano im do popisania deklaracje lojalności. Odmowa kończyła się zresztą z reguły właśnie internowaniem. Jak wynika z danych Służby Bezpieczeństwa, do 24 grudnia 1981 r. sygnowało je 5625 osób, zaś jedynie 409, czyli niespełna 7 proc., odmówiło złożenia swego podpisu na tym dokumencie. Później, wraz ze spadkiem grozy stanu wojennego, proporcje te uległy zmianie – co raz więcej osób nie chciało podpisywać lojalek. Ogółem do końca 1982 r. jednak 23 226 na 32 023 osób, czyli ponad 75 proc., na taki krok się zdecydowało. I trzeba od razu powiedzieć, że czasami był to wybór bardzo trudny, wręcz dramatyczny.
Jak np. pisano w jednej z ulotek podziemia z początku 1982 r.: „Masowy charakter przybrało wymuszanie podpisów lojalności pod groźbą utraty środków do życia”. Tak było np. w przypadku pracowników Huty „Katowice”, których po wprowadzeniu stanu wojennego najpierw zwolniono z pracy, a ponowne przyjęcie do pracy uzależniono od podpisania deklaracji lojalności. Czasami zresztą funkcjonariusze bezpieki stawiali ludzi przed jeszcze trudniejszymi wyborami. I tak np. Halinie Gaińskiej – internowanej działaczce oświatowej „Solidarności” – wydanie przepustki na pogrzeb syna uzależniano, zresztą bezskutecznie, od złożenia przez nią podpisu pod lojalką.
Były też osoby, które deklaracje lojalności podpisywały namówione przez kolegów, którzy uważali, że na wolności przydadzą się opozycji bardziej niż za kratami. Zdarzało się też, że takie było polecenie przełożonych z podziemia. I tak np. Jadwiga Chmielowska – zasłużona działaczka radykalnie antykomunistycznej „Solidarności Walczącej”, przewodnicząca jej oddziału katowickiego – stwierdzała po latach: „Ja też wydałam takie rozkazy”. Jak zresztą wspomina, obok osób współpracujących ze strukturami podziemnymi byli tzw. zawodowcy, czyli osoby, które po pracy cały swój wolny czas poświęcały na działalność opozycyjną. W ich przypadku – jak argumentuje – sygnowanie lojalki „nie miało więc żadnego znaczenia”, a co więcej jej niepodpisanie „czasami groziłoby zawaleniem się struktur”…
Kwestia podpisania deklaracji lojalności szczególne emocje budziła wśród internowanych. Warto w tym przypadku przytoczyć relację Stanisława Ugniewskiego – działacza NSZZ „Solidarność” z Instytutu Badań Jądrowych w Świerku – osadzonego w Białołęce. Jak wspomina, podczas swojej pierwszej rozmowy z esbekami w ośrodku odosobnienia zaproponowano mu podpisanie tego dokumentu. W odpowiedzi zapytał, czemu miałby go podpisywać, skoro nigdy nie prowadził działalności sprzecznej z prawem. A kiedy był dalej naciskany przez swych rozmówców, zapytał jednego z nich: „A co by pan powiedział, gdyby ktoś zażądał od pana żony podpisania oświadczenia, że nie będzie się więcej puszczać?”. W tej sytuacji funkcjonariusze zrezygnowali z nacisków, a ich rozmówca wolność odzyskał dopiero po ponad roku.
Tak na marginesie: często osoby, którym przedkładano do popisu ten dokument, stwierdzały, że żadnej wrogiej działalności nie prowadzą, więc nie widzą sensu jego sygnowania. Problem ten dostrzeżono również w MSW, gdzie już w połowie stycznia 1982 r. uznano, że trzeba „przepracować oświadczenie” ze względu na znajdujące się w nim „niepotrzebne zwroty” – szczególnie tego o „działalności szkodliwej”. Do tego jednak ostatecznie nie doszło, choć dopuszczono wersje alternatywne deklaracji lojalności.
Najbardziej chyba znanym przypadkiem przedłożenia do podpisu nietypowej, znacznie zresztą bardziej rozbudowanej deklaracji lojalności, był Lech Wałęsa. Jego przypadek jest również odmienny jeszcze z innych powodów. Otóż nakłaniano go do tego podczas rozmowy z nim w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, którą przeprowadzili naczelnik jednego z oddziałów NPW Bolesław Kliś oraz dyrektor Biura Śledczego MSW Hipolit Starszak. Ponadto od podpisania przedłożonego mu dokumentu nie zależało także jego uwolnienie – decyzja w tej sprawie już zapadła.
Podsunięte przewodniczącemu „Solidarności” oświadczenie było bardzo rozbudowane. Zawierało stwierdzenie o zapoznaniu go z przepisami obowiązującymi w PRL (w tym m.in. zakazem organizowania strajków i akcji protestacyjnych, czy chętnie wykorzystywanym po 13 grudnia 1981 r. do walki z opozycją zakazem „rozpowszechniania fałszywych wiadomości mogących wywołać niepokój publiczny lub rozruchy albo rozpowszechniania wiadomości mogących osłabić gotowość obronną Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”), a także z wprowadzonymi w stanie wojennym przepisami dotyczącymi postępowania doraźnego przed sądami powszechnymi i wojskowymi. Kończyło się zaś stwierdzeniem, że został uprzedzony, iż w przypadku „podjęcia działalności naruszającej obowiązujący porządek prawny” zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Wałęsa odmówił podpisania przedłożonego mu oświadczenia, stwierdzając, że „od czterech lat niczego nie podpisuje”. Jednocześnie – jak to on –zadeklarował jednak, że +będzie się starał+ nie wchodzić w kolizję z przepisami prawa, zaś zakazów, o których mowa w oświadczeniu, świadomie nie naruszy”…
Niespodziewanie po 1989 r. deklaracja lojalności zaczęła żyć własnym życiem, stała się nawet przedmiotem, orężem walki politycznej. Ku radości zresztą tych, którzy przed laty namawiali do jej podpisywania. Jak komentował w 2014 r. wspomniany wcześniej esbecki bloger: „Poprzez ostracyzm tych, którzy podpisali niesławną +deklarację lojalności+ opozycjoniści sami, bez sensu, osłabiali swoje szeregi. Proces ten obserwowałem ze zdumieniem wtedy, i ze zdumieniem obserwuję go do dziś”. Pozostaje mieć nadzieję, że wraz z upływem czasu lojalka – jeden z najgłośniejszych dokumentów stanu wojennego – przestanie w końcu budzić niepotrzebne emocje.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP