W „Woyzecku” miłość i zabójstwo, Eros i Tanatos - mieszają się ze sobą, wzajemnie przenikają. Napięcie sprzeczności, ich nierozwiązywalność - jest wyzwaniem i tematem tego przedstawienia - mówi Piotr Cieplak, reżyser „Woyzecka” w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Polska Agencja Prasowa: W programie Teatru Narodowego opublikowano esej, w którym Elias Canetti, pisząc o Georgu Buechnerze, nazywa Woyzecka "najmniejszym człowiekiem". A kim jest Woyzeck w inscenizacji Piotra Cieplaka?
Piotr Cieplak: To bardzo fortunne określenie - "ballada o najmniejszym człowieku". Bardzo mi ta fraza, to zdanie odpowiada. Bo rzeczywiście on jest jakimś dzisiejszym everymanem, kimś uniwersalnym. W hierarchii ludzkiej znajduje się na najniższym stopniu.
Podobnie jak my ma trudności ze światem; z tą machiną, która go miele - tylko, że my potrafimy sobie w pewien sposób pomóc, bo mamy rozmaite środki przystosowawcze, które wypracowujemy. Umiemy się schronić pod pancerzykami, a on jest kompletnie bezradny.
PAP: Czy to wynika z tego, że jest nadwrażliwy - czy może Woyzeck jest "bożym prostaczkiem"?
P. C.: Ponieważ jest dzieckiem czy też "prostaczkiem bożym" - to jest nadwrażliwy. Słyszy głosy. Nie jest żadnym mędrcem, ale zwykłym człowiekiem w całej swojej złożoności i kruchości. Jego historia rozgrywa się dzisiaj i opowiada o nas.
PAP: To ostatnia, z 1837 r., niedokończona sztuka Buechnera, z otwartym zakończeniem, czym przypomina dzieła polskich romantyków.
P. C.: Tak, to jest w sposób oczywisty sztuka romantyczna. Napisana pięć lat po "Dziadach" - co jest zdumiewające, gdy tylko sobie uzmysłowimy ten fakt.
PAP: Pan w swojej inscenizacji "Woyzecka" sięgnął również po inne teksty, nieco inkrustując lub dointerpretowując dzieło Buechnera.
P. C.: Te dwa dodatki w tekście wynikają bardzo precyzyjnie z intencji samego autora. Woyzeck cytuje urywki "Apokalipsy św. Jana", a my je przywołujemy w spektaklu w szerszych fragmentach.
Dołożyliśmy też fragmenty jeszcze jednego tekstu - opowiadania Hansa Christiana Andersena "Szczęśliwa rodzina". U Buechnera w sztuce występuje postać nieco nawiedzonej babci, która opowiada jakieś niestworzone bajki. My zastąpiliśmy te fragmenty bajek, które napisał autor, tekstami Andersena. Można powiedzieć, że słyszymy opowieści o szczęśliwej rodzinie ślimaków. Jak można spodziewać się po Andersenie, te bajki są dość bolesne i niekoniecznie przedstawiają dziecięce ujęcie świata i rzeczywistości.
Ta opowieść o ślimakach jest bardzo beckettowska. Właściwie jest o Woyzecku, ale oświetla jego tragiczną, bolesną historię. Ukazuje to morderstwo, które Woyzeck dokonuje, w jeszcze innym świetle. Mam nadzieję, że dzięki temu zabiegowi ta historia - obok warstwy kryminalnego reportażu - zabrzmi szerzej. A ten Andersenowski kontrapunkt sprawi, że nasze przedstawienie będzie można potraktować jak przypowieść. Jak baśń dla dorosłych, która tę krew, dramatyzm i zło zawarte w sztuce Buechnera - oswaja.
PAP: Czy Woyzeck kocha Marię i dlaczego ją zabija?
P. C.: To jest właśnie zagadka. Kocha! I zabija! To jest to współistnienie Erosa i Tanatosa. Ale ta sztuka jest dlatego tak znakomita, głęboka i jednak tak często wystawiana, bo w niej odnajdujemy tę tajemnicę - ona stawia kardynalne pytanie. Podobnie jak "Hamlet", który jest grywany, bo za każdym razem jesteśmy ciekawi, co wyniknie z pytania: "być albo nie być?". Tragedia Szekspira jest o dramacie mocowania się pomiędzy tym "być" i "nie być".
W "Woyzecku" miłość i zabójstwo, ten Eros i Tanatos - do samego końca mieszają się ze sobą, wzajemnie przenikają. Wydaje mi się, że to jest fascynujące. Napięcie tych sprzeczności, nierozwiązywalność tej zagadki - jest wyzwaniem i tematem tego przedstawienia.
PAP: Czytelnicy znają pana z felietonów na portalu Teatralny.pl, które są przepełnione opowieściami o ekologii, naturze, zwierzętach. Widzowie dostrzegają w pańskich spektaklach, nazwijmy to, wątki ewangeliczne. W zasadzie towarzyszą one panu już od 1993 r. - czasu realizacji "Historyji o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka. Nawet w 2005 r. w farsie "Słomkowy kapelusz" wg Eugene'a Labiche'a posłużył się pan swoistym memento mori zaczerpniętym z poematu "Cztery kwartety" T. S. Eliota. Skąd ta potrzeba, by w teatrze konkretne teksty obudowywać metafizycznie, ujmować w "ewangeliczną klamrę"?
P. C.: Najzwyczajniej - to oddaje mój sposób myślenia. Ten typ literatury, te inspiracje są dla mnie kluczowe. W Buechnerze odnajduję sojusznika, ponieważ on posługuje się - przywołuje fragmenty Ewangelii. W jego dramatycznym świecie Bóg ukrywa się. Woyzeck, można powiedzieć, przeżywa dramat "pustego Nieba".
To nie jest historia pobożna - w żadnej mierze nie jest to opowieść ku pokrzepieniu serc. Nie jest też pouczająca, nie jest kaznodziejska - ale wydaje się, że Maria i Woyzeck są postaciami w najgłębszym, najściślejszym tego słowa znaczeniu ewangelicznymi.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
gj/ pat/