„Nie mam wątpliwości, że podjęliście już decyzję” – odpowiedział szef Polskiego Związku Piłki Nożnej. Kazimierz Górski właśnie przedstawił mu listę swoich obiekcji. Wiesław Ociepka nie słuchał zbyt uważnie, a trener przestał się wahać. W ten sposób 1 grudnia 1970 r. został selekcjonerem pierwszej reprezentacji Polski.
Ani prezesowi, ani trenerowi nie przeszło pewnie przez myśl, że właśnie następuje przełomowy moment w historii polskiego futbolu. Lecz zanim nastąpiły złote czasy, Górski i jego drużyna musieli pokonać sporo przeszkód.
Pierwsze jaskółki
Polska piłka nie odnosiła do tego czasu praktycznie żadnych sukcesów. Ale wiatr zmian dało się już wyczuć. Przede wszystkim w piłce klubowej za sprawą dwóch naszych eksportowych drużyn – Górnika Zabrze i Legii Warszawa. Rok 1970 był zresztą najlepszy w całej historii klubowego futbolu w naszym kraju – Zabrzanie doszli do finału Pucharu Zdobywców Pucharów (jako jedyna drużyna w historii polskiego futbolu), wojskowi grali w półfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.
Reprezentacja o sukces się otarła. Prowadzona przez Ryszarda Koncewicza drużyna zajęła drugie miejsce w swojej grupie eliminacji do Mundialu w Meksyku – wygrała 4 z 6 spotkań, a do awansu zabrakło zaledwie jednego punktu.
Porażkę Koncewicz przypłacił posadą. Wybór nowego trenera nie wszystkim się spodobał. Część dziennikarzy uważała, że Górski nie nadaje się do tej roli. Miał jednak też swoje zalety. Od kilku lat prowadził reprezentację młodzieżową, miał też już za trzy mecze w charakterze szkoleniowca dorosłej kadry. Nieco nietypowe – bo w meczach z NRD, Luksemburgiem i Francją, na ławce zasiadł w triumwiracie z dwoma innymi trenerami. Wcześniej prowadził też kilka drużyn klubowych z Legią na czele.
Trudne początki, pierwsze przełomy
Samodzielny debiut Pana Kazimierza nastąpił 5 maja 1971 r. w Lozannie. Polska w meczu towarzyskim mierzyła się ze Szwajcarią. „Przypominam sobie bardzo duże napięcie związane z meczem ze Szwajcarią, w debiucie selekcjonera Górskiego. I to chyba bardziej nasze, zawodników, niż trenera. W każdym razie ze zgrupowania zapamiętałem spokój szkoleniowca, a nawet luz. I merytoryczne podejście szkoleniowca, bo omówienie przeciwnika było naprawdę sensowne” – wspominał Lesław Ćmikiewicz.
Ale początek meczu nie należał do najlepszych. Do przerwy był remis po 1. „Wydaje mi się, że nie dotrzymujemy koledzy, słowa, nie wykonując tego, co wspólnie ustaliliśmy. Czy mam się powtarzać?” – powiedział Górski w szatni. Powtarzać nie musiał. W drugiej biało-czerwoni zagrali znacznie lepiej i zwyciężyli 4:2, po bramkach Zygfryda Szołtysika, Jana Banasia, Kazimierza Deyny i Włodzimierza Lubańskiego.
„To był udany start Kazia, zaczęło się fartownie. Uznaliśmy więc wspólnie po meczu, że nadal będzie dobrze szło…” – opowiadał Ćmikiewicz, a Górski dodał: „Mecz miał wartość szczególną, wyrażę ją jednym zdaniem: drużyna uwierzyła we mnie, a ja w drużynę”. W zespół uwierzyli też... Szwajcarzy. „Polska drużyna to prawdziwy tajfun, dosłownie rozniosła naszych. I to w okresie, kiedy tak wiele sobie po nich obiecywaliśmy. Jeśli gra Polaków nie jest efemerydą i jednorazowym wzlotem, mogą wkrótce postarać się o niespodzianki, jakich im dotąd nie zwykło się przypisywać” – proroczo napisał zuryski „Sport”.
Ale zespół Górskiego drogę na piłkarskie szczyty zaczął od porażki, jaką były przegrane eliminacje do mistrzostw Europy w 1972 r. Grupę wygrała reprezentacja Niemiec, ale Górski pokazał jak przekuć porażkę w sukces.
Właśnie rewanżowy mecz z Niemcami, był pierwszym przełomem. Po porażce u siebie 1:3, trener uznał, że jego zespół gra zbyt mało agresywnie w obronie i zbyt wolno w ataku. Postanowił przemeblować skład. W „11” pozostawił tylko czterech zawodników, za to dał zadebiutować Grzegorzowi Lacie. Efekt – remis 0:0 i słowa uznania trenera przeciwników, legendarnego Helmuta Shoena. „Składam panu serdeczne gratulacje. Ale a’propos: skąd pan wziął tę drużynę? Przecież to całkiem inna od tej jaka wystąpiła przeciwko nam w październiku na Stadionie X-lecia”.
Dla drużyny równie istotne było to co działo się po ostatnim gwizdku sędziego. „Po meczu była zabawa, integracja, wspólny wypad do słynnej dzielnicy St. Pauli, gdzie bywają tylko mężczyźni… Tak, to zdecydowanie po eliminacyjnym dwumeczu z Niemcami narodziły się prawdziwe Orły Górskiego!” – uważa ówczesny kierownik reprezentacji Janusz Jesionek.
Tak hartowała się stal
Eliminacje euro zostały przegrane, ale cały czas toczyły się kwalifikacje do Igrzysk Olimpijskich. Polacy zaczęli je od pierwszej rundy, w której łatwo rozprawili się z Grecją. W drugiej rundzie trafili na grupę z Bułgarią i amatorską drużyną Hiszpanii (wówczas w Igrzyskach mogli grać tylko zawodnicy, którzy nie zarabiali pieniędzy za grę w piłkę, w państwach demokracji ludowej oficjalnie nie było zawodu piłkarza, a w reprezentacjach grali górnicy, żołnierze czy hutnicy).
Zaczęło się świetnie – od wyjazdowego zwycięstwa z tą pierwszą. Później przyszedł również wyjazdowy mecz z Bułgarią, rywalem, z którym biało-czerwoni mieli rachunki do wyrównania. To właśnie oni zamknęli Polakom drogę na Mundial w 1970 r. i ... otworzyli drzwi reprezentacji Górskiemu. Bułgarzy w tych czasach mieli niezłą drużynę – regularnie grali w wielkich imprezach, z poprzednich Igrzysk Olimpijskich przywieźli srebrny medal.
Zaczęło się świetnie – pod koniec I połowy bramkę zdobył kapitan Włodzimierz Lubański. Ale to były miłe złego początki. Niestety gospodarzom pomagały nie tylko ściany. W 67. minucie w bardzo kontrowersyjnej sytuacji rumuński sędzia Victor Pădureanu odgwizdał rzut karny dla gospodarzy.
Polacy protestowali, najgoręcej Lubański. Kapitan przyznaje, że poniosły go emocje. Jeszcze przed wykonaniem jedenastki dostał żółtą kartkę. „Rozmowę” kontynuował po wyrównaniu. „Repertuar słów miałem wtedy bogaty. Od najgorszych kur..., poprzez barany, fałszywych Rumunów. Szliśmy tak obok siebie. On, +nieomylny+ sędzia, i ja, piłkarz otoczony kolegami. Dwadzieścia kilka metrów i bez przerwy stek przekleństw. Kiedy dochodziliśmy do +koła+, a ja szykowałem się do ustawienia piłki, Rumun sięgnął ręką do kieszonki i wyciągnął czerwoną kartkę. Nie było odwołania” – wspominał Lubański.
Dla Lubańskiego była to jedyna czerwona kartka w reprezentacyjnej karierze. Polacy się nie poddali. Kilka minut później przeprowadzili kontrę, a Jan Banaś strzelił gola.
Sędzia boczny początkowo nie podniósł chorągiewki, a Pădureanu wskazał środek boiska. Dopiero później arbitrzy po konsultacji zmienili decyzję i uznali, że był spalony. Końcówka należała do gospodarzy, którzy zdobyli dwie bramki i wygrali 3:1. Ostatnią z wyraźnego spalonego.
Po spotkaniu zawodnicy byli zdruzgotani, wydawało się, że marzenia o wielkim turnieju znów trzeba będzie odłożyć. Mocno przybity był też Górski. Ale zawodnikom w szatni pokazał zupełnie inną twarz. „Szkoda, że się nie popłaczecie! Widzieliście ich, jak się nad sobą roztkliwiają? A nie przyszło wam do głowy, że jeśli weźmiemy rewanż na naszych dzisiejszych zwycięzcach, a wierzę, że weźmiemy, chociażby po to żeby pokazać różnym Pădureanu na co nas naprawdę stać, a wcześniej poradzimy sobie z Hiszpanią, co uważam za pewne, mamy jeszcze szansę pojechać na letnie igrzyska? – Pan w to naprawdę wierzy? – Hubert Kostka zapytał z niedowierzaniem. – Niezłomnie – odparł bez zastanowienia Górski”.
Gwiazdy sprzyjały
Zanim doszło do rewanżu z Bułgarią, zawodnicy na swój sposób zemścili się na sędziach. Podczas pomeczowej kolacji postanowili ich nastraszyć. Zygmunt Anczok zaczął ostrzyć nóż, spoglądając znacząco na arbitrów. A gdy wstali oni od stołu piłkarze ruszyli w ślad za nimi. „Ostatnie metry dzielące hotelowe drzwi od czarnej +czajki+ – dostojnie zaparkowanej – rumuńscy goście pokonali biegiem. Dla nas było to równoznaczne z przyznaniem się do winy. Odnieśliśmy mimo wszystko mentalne zwycięstwo” – pisał we wspomnieniach Lubański.
Pădureanu zdarzenie pamięta inaczej: „Już po meczu, podczas uroczystej kolacji, kiedy na chwilę wychodziłem do toalety, moim śladem szybko ruszył Lubański w towarzystwie dwóch innych polskich piłkarzy. Nie znam ich nazwisk. Miałem chyba szczęście, bo w porę znaleźli się Bułgarzy i zagrodzili im drogę. Tak brzmi właśnie moja prawda o tamtym zdarzeniu. Ja nie jestem kryminalistą, bandytą. Mam czyste sumienie i czyste serce dla polskich kibiców”. W Polsce jednak Pădureanu długo jeszcze był synonimem przekupnego sędziego.
Polacy zebrali się szybko. Już 8 dni później, 24 kwietnia, po raz drugi pokonali Hiszpanów. Znów było 2:0. Po kolejnych niecałych dwóch tygodniach zmierzyli się z Bułgarią. Biało-czerwoni zagrali świetne spotkanie. Wygrali 3:0, dwie bramki strzelił Jan Banaś, a jedną dołożył Joachim Marx.
Niestety nawet wysokie zwycięstwo nie zapewniało Polakom awansu. Ostatni mecz Bułgarzy grali z Hiszpanami, których w pierwszym spotkaniu ograli aż 8:3. Trudno było być optymistą. Ponoć jeszcze przed rewanżem z zespołem z Bałkanów, Górski spojrzał w niebo i spytał prezesa PZPN Stanisława Nowosielskiego: – Czy olimpiada jest od nas równie daleko jak te gwiazdy na niebie? – Chyba jest jednak bliżej – odpowiedział prezes.
Gwiazdy jednak polskiej reprezentacji najwyraźniej sprzyjały. Bułgarzy sensacyjnie zremisowali z Hiszpanią. Polska wyprzedziła ich więc o jeden punkt i zakwalifikowała się do Igrzysk Olimpijskich. Właśnie zaczynał się złoto, brązowo, srebrny sen polskiej reprezentacji, która w Monachium została mistrzem olimpijskim, dwa lata później także w Niemczech zajęła trzecie miejsce na Mundialu, by w 1976 r. w Montrealu dołożyć do tego wicemistrzostwo olimpijskie. To ostatnie, nawiasem mówiąc, przyjęto w Polsce jak porażkę.
„To wszystko zasługa pana Kazimierza. On swoją pracą udowodnił, że Polacy nie mają się czego wstydzić i przy sumiennej pracy stać nas na sukcesy. (...) Po pracy z panem Kazimierzem każdy z nas zrobił postęp i większość na swoich pozycjach była w piątce najlepszych na świecie” – mówi bramkarz Jan Tomaszewski.
Po Igrzyskach w Kanadzie Górski zrezygnował z pracy selekcjonera. W sumie zespół prowadził w 71 oficjalnych meczach. Jego Orły wygrały 40 z nich, 19 przegrały, a 12 spotkań zakończyło się remisem. W sumie przez kadrę Górskiego przewinęło się 96 graczy. Najwięcej spotkań 55 rozegrał Kazimierz Deyna.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP