„Proskrypcja. Słowem tym w starożytnym Rzymie określano pierwotnie przymusową sprzedaż majątku dłużnika. Nic przyjemnego zatem, przynajmmniej z punktu widzenia tegoż dłużnika. Trzeba jednak zauważyć, że mimo takich dotkliwych sankcji zachowywał on życie. Z czasem jednak, w efekcie rozwoju historycznych wypadków, ten środek represyjny zmienił charakter, a samo pojęcie nabrało jednoznacznie wrogich konotacji. Co więcej, łączy się z nimi do dziś” – pisze Grzegorz Bębnik.
Niemieckie spisy gończe osiągnęły największe wyrafinowanie. W swojej książce Grzegorz Bębnik zajął się „Specjalną księgą gończą dla Polski” i innymi wykazami nazwisk Polaków, które przygotowali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa III Rzeszy. Funkcjonariusze stworzyli jeszcze przed wojną alfabetyczny wykaz nazwisk Polaków potencjalnie groźnych dla przyszłej władzy okupacyjnej, przeznaczonych do szybkiego aresztowania i likwidacji, w który wyposażono m.in. Einsatzgruppen. Wykaz ten przetrwał w formie „Sonderfahndungsbuch Polen”, czyli „Specjalnej księgi gończej dla Polski”. Wiemy jednak, że nie była to pierwsza tego typu lista. Zachowały się bowiem informacje o wcześniejszej, zaginionej obecnie, „Specjalnej liście gończej dla Polski”, czyli „Sonderfahndungsliste Polen”.
Niemcy tworzyli również jeszcze inne listy gończe, choć, jak wskazuje Grzegorz Bębnik, różniły się one od siebie wielkością. Mamy bowiem rozbudowaną do pokaźnych rozmiarów – nawet po odłączeniu kryminalistów i komunistów – „Specjalną listę gończą dla Polski”, a po niej „Sonderfahndungsliste Polen” oraz niezwykle obszerną „Sonderfahndungsliste West”, a także raczej skromną w porównaniu ze wcześniej wymienionymi „Sonderfahndungsliste Groß-Britannien”.
„Sonderfahndungsliste West” oraz „Sonderfahndungsliste Groß-Britannien” obejmowały przede wszystkim warstwy przywódcze krajów, na potrzeby podboju których zostały sporządzone. „Mamy zatem niezwykle licznych przedstawicieli elit Francji, Belgii, Holandii, Luksemburga, Wielkiej Brytanii i nawet Szwajcarii, i to elit w pełnym tego słowa znaczeniu. Są to bowiem nie tylko działacze polityczni, zarówno ci czynni, jak i przebywający na emeryturze, czy to wymuszonej przez wyborców, czy też dobrowolnej, lecz także i aktywiści o zacięciu społecznym, choćby działacze związkowi. Oczywiście nie pominięto wojskowych, przede wszystkim tych o wysokich stopniach, ale i funkcjonariuszy służb specjalnych. Dalej mamy osoby działające na niwie wyznaniowej, tak duchownych katolickich, jak przedstawicieli najrozmaitszych wyznań protestanckich. I wreszcie również ci, którzy nieco górnolotnie mogą być określani jako nosiciele +ducha narodu+ czy +tożsamości kulturowej+, zatem twórcy szeroko pojętej kultury, nade wszystko +ludzie słowa+, pisarze, dziennikarze” – wymienia autor.
W takim ujęciu społeczna elita poszczególnych państw niewątpliwie odznaczała się komplementarnością. I tak zapewne wyglądało to również, przynajmniej w zamiarach, w przypadku zaginionej „Sonderfahndungsliste Polen”. Jednak komplementarności już nie widać, kiedy przypatrzymy się „elitom emigracyjnym” wyszczególnionych w zapisach list „zachodniej” i „brytyjskiej”. Autor zauważa, że nie chodzi tylko o Polaków czy polskich obywateli, ponieważ sprawa wygląda podobnie w przypadku innych elit, które były zmuszone opuścić terytoria własnych państw, czyli Czechów czy później Francuzów. Twórcy obu list z dużym wyprzedzeniem definiowali elitę danych państw i narodów, świadomie przygotowując się do działań w dużej i szerszej perspektywie.
Zainteresowanie niemieckich służb, jeśli chodzi o polskie elity emigracyjne, skupiało się zasadniczo na dwóch grupach. Jedną z nich byli oficerowie i agenci służb wywiadowczych, ale również funkcjonariusze formacji z nimi współpracujących, drugą natomiast – czynni politycy, którzy aktywnie uczestniczyli w życiu politycznym w ramach emigracyjnych struktur władzy. Grzegorz Bębnik zauważa, że brakuje jednak zainteresowania emigracyjnymi pisarzami, poetami, malarzami czy dramaturgami, którzy we Francji czy Wielkiej Brytanii stanowili liczącą się grupę. „Ba, jeśli już nazwisko takiej osoby pada, okazuje się, że umieszczenie jej na jednej z list jest oczywistą konsekwencją pełnionego przez nią politycznego urzędu” – wskazuje autor. Przykładem takiej sytuacji jest Ignacy Jan Paderewski, który na „Sonderfahndungsliste Groß-Britannien” trafił nie ze względu na wiekopomne kompozycje, aranżacje czy i wykonania, ale wskutek zasiadania w fotelu przewodniczącego Rady Narodowej RP. Jak zatem dowiadujemy się z książki, „wyraźnie zatem rzuca się tu w oczy pewna doraźność czy też, inaczej mówiąc, pewne założone już z góry samoograniczenie. Represje powiązane z umieszczeniem na listach miały dotknąć jedynie tych, którzy dla (ewentualnie) zwycięskich Niemiec stanowiliby realne zagrożenie hic et nunc, w chwilę po dokonaniu podboju”.
W obydwu listach zapisy dotyczące spraw polskich wykazują pewną wewnętrzną logikę, definiując określone zagrożenie oraz wskazując jego nosicieli najczęściej z imienia i nazwiska. Autor zauważa jednak, że trudno jest przypisać podobny walor samej Sonderfahndungsbuch Polen”. „Badając jej zapisy, można dojść do wniosku, że olbrzymi pośpiech i ewidentny chaos w napływających informacjach do tego stopnia zdeterminowały charakter tej publikacji, iż jedynie z trudem udaje się tu oddzielić ziarno od plew. Dochodziły do tego jeszcze uciążliwe, zapewne także dla samych użytkowników, przemieszanie przestępców kryminalnych z osobami poszukiwanymi za delikty o raczej politycznym charakterze. Informacje o tych drugich mają często przypadkowy charakter, a dane osobowe są mocno niepełne, co rodzi zresztą uzasadnione podejrzenie o korzystanie ze zwykłych sąsiedzkich donosów” – czytamy. Sami Niemcy właściwie nie wiedzieli, czym zawinili zatrzymani na podstawie wpisu do księgi oraz co z nimi wobec tego zrobić. Ta sytuacja wystawia raczej marne świadectwo profesjonalizmowi niemieckich służb.
Książkę „Proskrypcja w nowej odsłonie. Niemieckie listy gończe w przededniu i początkach II wojny światowej” Grzegorza Bębnika wydał Instytut Pileckiego.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/