Krytyczne opinie dominują wśród ocen piątkowego wyroku uniewinniającego wicepremiera PRL Stanisława Kociołka ws. masakry robotników w grudniu 1970 r. i skazującego na kary w zawieszeniu dwóch wojskowych. "Decyzja sądu zwaliła nas z nóg"- powiedziała matka 18-latka zabitego w 1970 r. w Gdyni. Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia. Dwoje ławników złożyło zdanie odrębne co do winy Kociołka.
Uniewinniono go z zarzutu "sprawstwa kierowniczego" zabójstwa robotników, bo sąd uznał, że nie ma dowodów, iż działania Kociołka przyczyniły się do tragedii. Był on oskarżony o to, że 16 grudnia 1970 r. nakłaniał w telewizji strajkujących w Gdyni do powrotu do pracy, choć wiedział, że następnego dnia rano stocznia będzie "zablokowana" przez wojsko - wtedy na stacji kolejki miejskiej pod stocznią zginęły osoby, które miały usłuchać apelu Kociołka.
"Należy wyraźnie podkreślić, że przemówienie nie miało na celu nakłonienie robotników do przyjścia do pracy, ale do podjęcia pracy" - mówiła sędzia Agnieszka Wysokińska-Walczak. Podkreśliła, że mimo protestów robotnicy przychodzili do stoczni codziennie, choć część odmawiała podjęcia pracy. Oznacza to więc, że nie można mówić o związku między przemówieniem a tragedią w Gdyni.
"Jeżeli dosięga w końcu kogoś sprawiedliwość za zbrodnie dyktatury, to dzieje się to po wielu latach i dotyczy to wyłącznie +ręki+, która uderzała, natomiast +głowa+, która tym kierowała, zostaje uniewinniona" - ocenił historyk PRL prof. Antoni Dudek. Zwrócił uwagę, że "głównym decydentem" był szef PZPR Władysław Gomułka, jednak Kociołek był członkiem sztabu lokalnego, który w Gdańsku podejmował decyzje o pacyfikacji
Na dwa lata w zawieszeniu skazano Mirosława W., b. dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej, i Bolesława F., zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego, blokującego stocznię w Gdyni. Kwalifikację ich czynu zmieniono na udział w śmiertelnym pobiciu, gdyż odpowiedzialność za to przestępstwo nie wymaga indywidualizacji winy, co jest konieczne przy zabójstwie.
Dzięki takiej samej kwalifikacji prawnej udało się pięć lat temu prawomocnie skazać zomowców, którzy zastrzelili 9 górników z "Wujka" w grudniu 1981 r. Jak podkreślały sądy - które ich skazały na kary od 3,5 roku do 6 lat więzienia - nie można było im zarzucić zabójstwa, bo wtedy trzeba ustalić, który konkretnie oskarżony strzelał do którego górnika - a to było niemożliwe wskutek matactw władz PRL po tragedii i zmowy milczenia zomowców.
Także w sprawie Grudnia'70 sąd ocenił, że nie można było ustalić, kto oddał śmiertelne strzały, bo sytuacja była "dynamiczna", a broni użyły także oddziały niepodlegające rozkazom tych dwóch oskarżonych. Według sądu W. i F. mogli przewidzieć, że strzały w górę lub w ziemię mogły spowodować śmierć ludzi.
"Ten proces był potrzebny, bo należy rozliczać działalność władzy, zwłaszcza gdy dochodzi do popełnienia przestępstw. Działania władzy przeciwko obywatelom nie mogą być chronione tajemnicą ani zapomniane" - mówiła sędzia. Sąd uznał decyzję o użyciu broni za bezprawną i przestępczą, a każdy, kto wykonuje taki rozkaz, ponosi pełną odpowiedzialność.
Pełnomocnik rodzin ofiar mec. Maciej Bednarkiewicz (zapowiada apelację) uważa, że sąd w ten sposób uznał odpowiedzialność b. szefa MON Wojciecha Jaruzelskiego (jego sprawę sąd w 2011 r. zawiesił z powodu jego złego stanu zdrowia). Dodał, że Kociołek mógł np. wygłosić przemówienie wstrzymujące apel o powrót stoczniowców do pracy lub nawet "zatrzymać wszystkie pociągi przed stacją w Gdyni".
"Sam sąd przyznał w uzasadnieniu, że osoby, które pełnią funkcje polityczne, muszą ponosić odpowiedzialność; inna była sentencja wyroku, inne uzasadnienie. Sąd unikał oceny dowodów, które przedstawiłem, jeśli chodzi o udział w wydarzeniach Grudnia'70 Stanisława Kociołka" - mówił prok. Bogdan Szegda. On też zapowiada apelację.
"Nie na taki wyrok czekaliśmy; decyzja sądu o uniewinnieniu i wyrokach w zawieszeniu zwaliła nas z nóg"- powiedziała matka elblążanina Zbyszka Godlewskiego, 18-latka zastrzelonego 17 grudnia 1970 r. w Gdyni. "Myślałam, że pójdziemy dziś na grób Zbyszka i powiemy mu, jaka kara dosięgła sprawców, a tymczasem to żadne kary" - dodała 87-letnia Izabela Godlewska (jej syn był pierwowzorem bohatera "Ballady o Janku Wiśniewskim").
Uczestnik wydarzeń w Gdyni Henryk Mierzejewski powiedział, że "nie tylko wyrok, ale cały ten proces, to jest skandal”. "Ile lat niepodległa Polska nie może uporać się z tymi zaszłościami? (...) Ciągnie się latami, tak jakby normalnie nie było dostępu do żadnych akt, jakby normalnie polskie sądy nie funkcjonowały” - dodał. Inny uczestnik wydarzeń Jerzy Fic był zaskoczony, że Kociołek nie został ukarany. "On świadomie wysłał ludzi do stoczni i mógł przewidzieć, co będzie, co tym robotnikom może grozić, jak przed stocznią z bronią stało wojsko i milicja” - dodał.
Gdyby wyrok był wyższy, byłbym zniesmaczony - powiedział PAP Wojciech Jaruzelski. "To jest sprawa, która ma wymiar państwowy, ciągnący się latami, ja też w to byłem włączony. Dopóki nie będzie rozstrzygnięta moja osobista sprawa - a nie wiem, czy będzie w ogóle z uwagi na stan mojego zdrowia - nie chcę komentować" - dodał.
"Nie na taki wyrok czekaliśmy; decyzja sądu o uniewinnieniu i wyrokach w zawieszeniu zwaliła nas z nóg"- powiedziała matka elblążanina Zbyszka Godlewskiego, 18-latka zastrzelonego 17 grudnia 1970 r. w Gdyni. "Myślałam, że pójdziemy dziś na grób Zbyszka i powiemy mu, jaka kara dosięgła sprawców, a tymczasem to żadne kary" - dodała 87-letnia Izabela Godlewska (jej syn był pierwowzorem bohatera "Ballady o Janku Wiśniewskim").
"Jeżeli dosięga w końcu kogoś sprawiedliwość za zbrodnie dyktatury, to dzieje się to po wielu latach i dotyczy to wyłącznie +ręki+, która uderzała, natomiast +głowa+, która tym kierowała, zostaje uniewinniona" - ocenił historyk PRL prof. Antoni Dudek. Zwrócił uwagę, że "głównym decydentem" był szef PZPR Władysław Gomułka, jednak Kociołek był członkiem sztabu lokalnego, który w Gdańsku podejmował decyzje o pacyfikacji. Wyrok jest bardzo niesprawiedliwy - uważa inny historyk prof. Andrzej Friszke.
Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin pytany, czy wyrok jest sprawiedliwy i czy nie jest za niski, powiedział: "Wyrok jest nieprawomocny, nie byłoby dobrze, aby minister sprawiedliwości komentował wysokość kar. Mogę powiedzieć tyle: jako obywatel cieszę się, że niepodległa Polska potrafiła nazwać zło złem. Późno, po dwudziestu paru latach, ale dobrze, że tak się stało".
"Na temat oceny sądu będę milczał, bo musiałbym użyć najgorszych słów, których publicznie nie godzi się używać" - skomentował przewodniczący NSZZ "Solidarność" Piotr Duda. „Módlmy się za oprawców, aby jeszcze za życia sami przyznali się do winy" - dodał.
Skandalicznym nazwali wyrok politycy PiS. "To jest ostateczny dowód, że III RP jest w istocie kontynuacją PRL i w związku z tym powinna być zmieniona w IV RP" - ocenił prezes Jarosław Kaczyński. (PAP)
sta/ ral/ pz/ gma/