Wiele czynności wykonywanych dawniej w Wigilię miało zapewnić urodzaj, pomyślność, zdrowie. Stąd tak dużo praktyk wierzeniowych, od których zaczęto odchodzić w latach powojennych, bo przestano w nie wierzyć – mówi PAP dr hab. Mariola Tymochowicz, prof. UMCS z Instytutu Nauk o Kulturze i etnograf z Muzeum Narodowego w Lublinie.
Ekspertka podkreśliła, że Święta Bożego Narodzenia zawierały dawniej wiele obrzędów wierzeniowych, zarówno z czasów pogańskich, jak i związanych z praktykami religijnymi.
„Wigilia była dniem, kiedy od samego rana – w całej Polsce, niezależnie od regionu - starano się bardzo dobrze go przeżyć, bo wierzono w to, że jaka Wigilia, taki cały rok. Należało w tym dniu dobrze postępować, zachowywać się poprawnie, bez kłótni, być dobrze ubranym i obficie zjeść. Z kolei dzieci musiały być grzeczne, bo inaczej przez cały rok byłyby karane” – wyjaśniła dr hab. Tymochowicz.
Zwróciła uwagę, że zwyczaje świąteczne przenikają się ze sobą między regionami naszego kraju, różniąc się nieznacznie poszczególnymi elementami. „Jedną z różnic, która występowała na północy Lubelszczyzny (pow. bialski) było to, że wierzono, iż pierwszą osobą, która odwiedza dom w Wigilię może być kobieta, a nie tylko mężczyzna – jak w reszcie regionu i kraju. Na Lubelszczyźnie uważano też, że dobrze by było, gdyby przyszedł on z podarunkiem. Często było to jabłko, czyli symbol miłości, urodzaju, dobrobytu” – przekazała prof. Tymochowicz.
Natomiast w południowej Lubelszczyźnie, w powiecie janowskim i biłgorajskim, kolację wigilijną spożywano na dzieży, czyli naczyniu służącym dawniej do przygotowania ciasta chlebowego. Jak wyjaśniła etnograf, wierzono, że przyczyni się to do urodzaju, pomyślności a rodzinie nie zabraknie nigdy chleba.
„Wiele czynności wykonywanych dawniej w Wigilię miało zapewnić urodzaj, pomyślność, zdrowie. Trzeba pamiętać, że ludzie nie mieli wtedy możliwości zapewnienia dobrobytu, tak jak my obecnie. Nie mieli większego wpływu na to, czy będzie urodzaj, czy nie, bo nie było tak zaawansowanych technik w rolnictwie. Stąd tak dużo praktyk wierzeniowych, od których zaczęto odchodzić w latach powojennych, bo przestano w nie wierzyć” – dodała dr hab. Tymochowicz.
Podkreśliła, że kolejne dni świąt były spokojne, należało pójść do kościoła, ale ważne było, żeby w Boże Narodzenie nie wykonywać żadnych ciężkich prac. „Choć był to inny odpoczynek od tego, który dzisiaj sobie wyobrażamy. Na przykład na Lubelszczyźnie obowiązywał zakaz, że w ciągu dnia nie można było się kłaść do łóżka, bo wierzono, że to może spowodować, iż zboże w lecie będzie się kładło na polu, co jest problemem podczas żniw” – zaznaczyła ekspertka.
W Boże Narodzenie, nikogo się również nie odwiedzało i spędzało z domownikami - dopiero w drugi dzień szło się do rodziny, sąsiadów. „W wielu miejscowościach na Lubelszczyźnie mogli przybywać już kolędnicy, czyli najczęściej młodzi chłopcy, którzy przychodzili do gospodarzy i składali im życzenia, śpiewając kolędy. Na Lubelszczyźnie istniało kilka form kolędowania, młodzi mężczyźni lub chłopcy przychodzili z różnymi rekwizytami specjalnie przygotowanymi, związanymi z obchodzonym świętem.
Często chodzono z gwiazdą, która wcześniej była pięknie przygotowywana. Była to ruchoma gwiazda, którą dla efektu oświetlano świecą, a później lampkami na baterie” – przekazała etnograf.
Dodała, że dorośli z kolei odgrywali tzw. Herody, czyli rozbudowane przedstawienie ludowe odgrywane przez grupy kolędnicze, w których brało udział więcej aktorów. „Do tego też trzeba było przygotować odpowiednie kostiumy, a teksty przekazywano z pokolenia na pokolenie. Zresztą w niektórych miejscowościach na terenie południowej Lubelszczyzny bywa to widowisko do dziś odgrywane, choć współcześnie częściej można je oglądać podczas konkursów czy przeglądów kolędniczych” – powiedziała dr hab. Tymochowicz.
W dzień św. Szczepana zanoszono dawniej do kościoła owies i później, po jego poświęceniu, obsypywano się nim. „Najpierw w kościele – nawet księdza – i siebie nawzajem. Następnie zanoszono owies do domu i dodawano do worka, w którym było ziarno siewne, wierząc, że to wpłynie na urodzaj i sprawi, że owies pięknie wyrośnie w czasie lata” – dodała ekspertka. Zwróciła uwagę, że przed wojną w tym dniu było tzw. godzenia służby, kiedy np. w karczmie ustalano między sobą, czy zostaje się u swojego gospodarza albo szuka się nowego.(PAP)
Autorka: Gabriela Bogaczyk
gab/ dki/