70 lat temu, 2 kwietnia 1953 r., urodził się Krzysztof Krauze, twórca m.in. „Gier ulicznych”, „Długu”, „Placu Zbawiciela”, „Mojego Nikifora” i „Papuszy”. Miał w sobie coś, czego wielu filmowców nie ma. Żeby zrobić film, poświęcał wszystko – mówi PAP Jerzy Morawski, reporter, współscenarzysta „Gier ulicznych” i „Długu”.
"Krzysztof stale starał się dowiedzieć, kim jest. Ale wiedział na pewno, kim nie jest. Bo nie był, nie chciał być reżyserem-rzemieślnikiem. Stawał za kamerą tylko wtedy, gdy miał coś do powiedzenia — zwykle o tych słabszych, którzy sami nie mieli siły krzyczeć. Powtarzał, że filmy robi się +w obronie+. Ludzi, spraw, wartości" - napisała Barbara Hollender (Rzeczpospolita, 2014). "Dlatego nie robił filmów o nowobogackich biznesmenach, tylko o tych, którzy idą przez życie z trudem" - dodała.
W programie "Niedziela z Krzysztofem Krauze" (TVP Kultura, 2006) reżyser powiedział, że "Gry uliczne" (1996) zrealizował z powodu poczucia, że w latach 70. było mu w Polsce za wygodnie. Jeden z bohaterów filmu wspomina, że kiedy on i jego koledzy podjęli w Krakowie działalność opozycyjną, dawni znajomi zaczęli na ich widok przechodzić na drugą stronę ulicy. "Obawiam się, że ja też przechodziłem na drugą stronę ulicy" - mówił Krauze.
"Aby uświadomić sobie, do jakiego stopnia ten film miał osobisty charakter, warto zwrócić uwagę, że Stanisław Pyjas, rocznik 1953, student polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, zamordowany w 1977 roku za działalność opozycyjną - był rówieśnikiem Krzysztofa Krauzego" - napisał prof. Tadeusz Lubelski w artykule "Krzysztof Krauze - młodszy brat Kina Moralnego Niepokoju". "Jakby chcąc zmazać winę dawnego zaniechania, reżyser poszedł jego tropem" - dodał.
"Poznałem go chyba w 1993 roku, zjawił się niespodziewanie w redakcji +Życia Warszawy+, która mieściła się wówczas w dawnym milicyjnym kinie Klub. - Świetny reportaż napisałeś! - powiedział na przywitanie. - Czytałeś? - zapytałem, nieco zaskoczony. Nie, tylko jego omówienie w +Gazecie Wyborczej+ - uśmiechnął się" - wspomina Jerzy Morawski.
"Jego zdaniem temat był +amerykański+ - chciał zrobić film dokumentalny. Wzruszyłem ramionami, bo słyszałem już kilka takich propozycji związanych z moimi tekstami i nic z tego nie wynikło. Ale Krzysiek w niecałe 24 godziny później przyszedł znów, by oznajmić: jedziemy robić film do Krakowa! Zdążył odbyć kwerendę po telewizji i wszystko załatwić" - opowiada Morawski. "Poczułem się, jakbym miał swojego własnego agenta".
W 1976 r. Krzysztof Krauze ukończył wydział operatorski szkoły filmowej w Łodzi. W latach 1978-83 był związany z łódzkim Studiem Małych Form Filmowych SE-MA-FOR. Na początku lat 80. wyemigrował do Wiednia. W latach 1983-85 współpracował ze Studiem im. Karola Irzykowskiego.
Zrealizował wówczas film dokumentalny pt. "Jest" o pielgrzymce ze wsi Zbrosza Duża spod Grójca, udającej się w 1983 r. do Częstochowy na spotkanie z papieżem. Pielgrzymi idąc, wspominają wydarzenia z lat gomułkowskich, kiedy to w ich wiosce doszło do zbezczeszczenia najświętszego sakramentu przez milicję i SB. Film czekał na emisję pięć lat, wcześniej w 1984 r. otrzymał nagrody podziemnej "Solidarności" i paryskiej "Kultury". "W rozmowie z Barbarą Hollender w 1999 r. Karuze nazwał ten film "przepustką" do zespołu TOR, kierowanego przez Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Zanussiego". W 1988 r. nakręcił w nim swój debiut fabularny "Nowy Jork - czwarta rano".
"Swoim debiutem Krauze wyprzedzał modę na romantyczne komedie, która w naszym kraju narodziła się dopiero kilka lat temu" - napisała Krystyna Lubelska w "Polityce" (2007). "Niektórzy krytycy podkreślali hrabalowski nastrój ekranowej opowieści, a także bardzo dobrze oddany klimat polskiej prowincji. Publiczność odebrała film z aplauzem, reżyser dostał nagrodę za najlepszy debiut fabularny na festiwalu w Gdyni" - przypomniała.
Sam Krauze sukces uznał za porażkę. "To była katastrofa. Ludzie, na których opinii mi zależało, zachowali dużą rezerwę. Spytałem Krzyśka Kieślowskiego, dlaczego pozwolił mi ten film zrobić. Odpowiedział, że nie chciał go zatrzymać, bo bał się, że coś we mnie pęknie. I tak pękło. Przez 8 lat nie stanąłem za kamerą. Ale ja wierzę, że wszystko w życiu człowieka dzieje się po coś. Zacząłem rozumieć, dlaczego wyszedł mi +Jest+. Tam było dotknięcie prawdy. I to jedyna droga. Trzeba się do tej prawdy dogrzebywać. Nawet najbardziej wykreowany film musi ją nieść" - wyjaśnił w rozmowie z Barbarą Hollender.
"Zebraliśmy wówczas w Krakowie materiały na dwa filmy dokumentalne - +Kontrwywiad+ i +Spadł, umarł, utonął+. Zrobiwszy je, pomyśleliśmy o fabule" - wspomina Jerzy Morawski. Przypomina, że roboczy tytuł brzmiał "Ketman", ale producent wolał "Gry uliczne" jako łatwiej przetłumaczalny na angielski. "Już wtedy wiedzieliśmy, kto był Ketmanem" - dodaje Morawski.
"Spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy Oleandrów - mieszkaliśmy wówczas po sąsiedzku. Krzysiek wracał z telewizji, poszedł tam z pomysłem filmu fabularnego o Pyjasie - szedł bez większej nadziei, bo był pewien, że już ze trzech Pyjasów tam leży - okazało się, że nie było żadnego" - mówi PAP scenarzysta Wojciech Tomczyk. "Warto chyba przypomnieć, że w ówczesnych polskich fabułach esbecy byli prezentowani raczej jako honorowi, wyklęci straceńcy, a nie zdegenerowani zbrodniarze. To Krauze pierwszy pokazał ich naprawdę" - podkreśla. "A zabijając sam siebie - bo tak odbieram ostatnią scenę filmu - odkrył coś, co kilkanaście lat później poznaliśmy jako +seryjnego samobójcę+" - dodaje.
"Krzysztof miał nosa. Na mnie gazetowa notatka o znalezieniu odciętej głowy nie zrobiła większego wrażenia. A on stwierdził - to jest temat!" - wyjaśnia Jerzy Morawski genezę "Długu", dodając, że powstał dzięki temu film zasługujący na Oscara.
"+Dług+ zmusza nas najpierw, swoją stosującą suspense konstrukcją, byśmy - bojąc się o bohatera jak o siebie - solidaryzowali się z jego zbrodnią, a potem każe nam się cofnąć o krok i spytać, czy rzeczywiście zdolni bylibyśmy dojść aż tam" - ocenił prof. Lubelski.
"Zła w +Długu+ nie uosabia gangster, ono jest już wpisane w pragnienia dwóch młodych bohaterów, które kierują ich krokami i czyni ich ślepymi na wartości inne niż materialne. Obraz rzeczywistości, jaki znajdujemy w tym filmie, to bez wątpienia wynik penetracji najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy, rodem raczej z Dostojewskiego niż Hrabala. Świat przedstawiony leży tu na antypodach debiutanckiego +Nowego Jorku+, w którym o tych mrocznych zakamarkach Krauze celowo starał się nie pamiętać" - napisała Ewa Nawój (Culture.pl, 2004).
"Przecież to oni są beneficjentami dzisiejszych czasów" - ocenił Zdzisław Pietrasik w "Polityce". "Takim jak oni wydaje się nawet, iż cały nowy ustrój powstał z myślą o nich właśnie. Nie mają kompleksów, nie oglądają się wstecz, gdzie w czasie przeszłym dokonanym zostało pokolenie ich rodziców, którzy znają na pamięć obszerne fragmenty +Pana Tadeusza+, ale nie wiedzą, czym różni się akcja od obligacji" - wyjaśnił.
Nagrodzony w 1999 r. w Gdyni Złotymi Lwami "Dług" nie został zgłoszony do Oscara, wyprzedził go "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy.
Zdaniem Juliusza Machulskiego jedynym polskim filmem, który miał szansę na Oscara, był "Mój Nikifor". "Niestety, został przegapiony, nie wiem, czy z zawiści, czy z autentycznego niezrozumienia jego wyjątkowego klimatu. Krauze nie tylko w tym filmie wychodzi poza polsko-filmowe standardy opowiadania" - powiedział Machulski Krystynie Lubelskiej w 2007 roku. "Ida" Pawła Pawlikowskiego dostała statuetkę siedem lat później.
Kolejne Złote Lwy otrzymał "Plac Zbawiciela" (2006), zrealizowany wspólnie z Joanną Kos-Krauze. "Poznali się w czasie zdjęć do +Długu+, pobrali tuż przed pierwszym klapsem +Mojego Nikifora+, do którego pisali już razem scenariusz. Kolejne filmy wspólnie przygotowali i reżyserowali. Joasia była od Krzysztofa młodsza o pokolenie, ale tego się nie czuło. Tworzyli piękną parę, czasem się kłócili, bo oboje byli silnymi osobowościami, ale było między nimi coś, co zdarza się rzadko — wzajemny szacunek, pewność, że mogą na siebie liczyć, zdolność do poświęcenia" - przypomniała Barbara Hollender.
"Krzysztof miał w sobie coś, czego wielu filmowców nie ma. Żeby zrobić film, poświęcał wszystko. Miał piekielny talent i potrzebę zrobienia czegoś fenomenalnego" - wspomina Jerzy Morawski. "Nie robił filmów niepotrzebnych, błahych" - dodaje Wojciech Tomczyk.
"Papusza", kolejny film małżeńskiego duetu twórczego, miał premierę siedem lat później. "Dzieło, które wwierca się w podświadomość, wciąga bez reszty, nie pozwala na wystawianie łatwych cenzurek. Opowieść o cygańskiej poetce — o inności, o szukaniu własnej tożsamości, o przynależności do grupy i cenie za uprawianie sztuki, o wykluczeniu i klątwie, która może zawisnąć nad człowiekiem. Ale też o zdradzie i lojalności. O miłości. I o ginącym świecie" - oceniła Barbara Hollender.
Krzysztof Krauze zmarł 24 grudnia 2014 r. w wieku 61 lat.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ skp/