W moim kajecie mam przepisy, które mamie przekazała babcia, natomiast jej – prababcia – przyznała pani Edviga Alexandrovici z Pleszy, której wypieki zna nie tylko Bukowina, ale też cała Rumunia. W rozmowie z PAP opowiedziała o świątecznych tradycjach Polaków z rumuńskiej Bukowiny.
"Przepisów mam chyba setki, ale najbardziej ze wszystkiego lubię piec ciasta" – przyznała mieszkanka "polskiej wsi" Pleszy Edviga Alexandrovici, czyli pani Jadzia. Pochwaliła się swoim "kajetem", w którym zgromadziła przepisy przywiezione na Bukowinę przez przodków. To Polacy – górale czadeccy - którzy jeszcze w czasach rozbiorów przyjechali tutaj do pracy w miejscowej kopalni soli w Kaczyce.
"Przepisałam tu wszystkie przepisy od mamy, a wcześniej mama robiła to samo z przepisami swojej mamy. W naszej rodzinie każda gospodyni miała swój kajet i tak to było przekazywane z pokolenia na pokolenie" – powiedziała pani Jadzia.
W tym roku Wigilię szykuję dwa razy, bo na kilka tygodni przed świętami do Pleszy przyjechała telewizja, by zaprezentować polski stół wigilijny całej Rumunii. "Stół był nakryty dla 24 osób" – relacjonowała Jadzia. Wśród przygotowanych potraw znalazły się świąteczne dania, które dobrze znają i lubią rumuńscy Polacy. "Zrobiłam pierogi na słodko, sałatę z chrzanu z burakiem czerwonym, barszcz, pierogi, fasolę, groch, pszenicę, gołąbki, kompot z suszu" – relacjonowała pani Jadzia.
Na wigilijnym stole u rumuńskich Polaków nie może zabraknąć takich dań jak gotowana przez cały dzień +pszenica+ z makiem, orzechami, cukrem i miodem, zupa grochowa, bób w sosie pomidorowym, gołąbki postne, grzyby suszone z rybą, kompot z suszu. "Pszenicę", czyli potrawę podobną do kutii gotuje się na brzegu pieca, a następnie trzeba ją postawić na ogniu przed wschodem słońca. "Wychodzi z tego taka słodka zupa. To jest danie, które gotuje się tylko raz w roku i wszyscy na nie czekają" – poinformowała Alexandrovici.
Wigilię rozpoczynają wspólna modlitwa i dzielenie się opłatkiem. Stół musi być nakryty białym obrusem, a na każdym rogu kładzie się upieczony w domu chleb. Stawia się także miód. Zasada jest jedna - wszystko, co zostało przygotowane na Wigilię, musi od początku być na stole. Do tego dużo talerzy, a także obowiązkowo – pieprz i sól.
"Chodzi o to, że jak już zasiądzie się za stołem, to nikt nie może od niego wstać. Dlatego musi być dużo nakryć, każdy dostaje po cztery, pięć talerzy. A sól i pieprz muszą być dlatego, że do Wigilii +jak się gotuje, to się nie kosztuje+. I czasem młoda gospodyni czegoś dokładnie nie wymierzy. Na stole nie może też być noży" – opowiadała rozmówczyni PAP.
"Sianko trzymamy pod stołem – tam też dzieci rano w Boże Narodzenie znajdują upominki. Przynosi je Jezusek – u nas zawsze tak było. W Rumunii przychodzi Mikołaj, Mos Craciun, ale u nas zawsze, nawet w czasach komunizmu, mówiło się, że podarunki zostawia Jezusek" – przyznała pani Jadzia.
Zanim jednak rozpocznie się wigilijna kolacja, trzeba zrobić jeszcze jedną rzecz. "Najstarszy mężczyzna z rodziny wychodzi z domu na podwórze i specjalnym zawołaniem wzywa wilka. +Wilku, wilku, chodź z nami wieczerzać, bo jak nie przyjdziesz teraz, to nie przychodź cały rok+" – relacjonowała pani Jadzia. Według tradycji dzięki temu domostwo będzie przez cały rok chronione, a wilk, który w wigilijny wieczór rozumie ludzką mowę, później "nie przyjdzie ani po owce, ani po kury, żadnej szkody nie będzie".
Pasterka to obowiązkowy punkt programu. Polacy w Pleszy, Nowym Sołońcu i Pojanie Mikuli zakładają do kościoła tradycyjne stroje, które - jak żartuje pani Jadzia - "nazywa się strojami krakowskimi, ale w Krakowie chyba takich nie ma". "Strój kobiecy to plisowana spódnica czerwona lub zielona i do tego haftowana koszula" – poinformowała Alexandrovici. Msze święte odprawiane są w języku polskim. Mieszkańcy "polskich wsi" na co dzień posługują się tym językiem, a raczej gwarą, która przetrwała tam od pokoleń. "Tam, gdzie mieszkamy w dużych skupiskach rozmawiamy ze sobą tylko po polsku. Czasami wtrącamy jakieś rumuńskie słowa. Np.: +O, samochód z ingecatami przyjechał ("inghetata" to po rumuńsku lody - PAP)+" – powiedziała Jadzia.
Jeszcze jedna ciekawa tradycja to połaźniczki, czyli udekorowane gałązki. "W dzień Wigilii od rana chłopcy chodzą z połaźniczkami od domu do domu i składają życzenia. Mówią taki wierszyk, pamiętamy go z dziada-pradziada: +Ma się narodzić zbawiciel świata, którego my czekali cztery tysiące lata. Bydło skacze, piekło płacze, niebo się raduje, niech we waszym domu żaden smutek nie panuje. Niech się wam tak stanie, panie gospodarzu, pani gospodyni. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!+" – wyrecytowała.
W Pleszy, gdzie mieszkają tylko Polacy, trzeba pójść do wszystkich domów. Gospodarstw jest 73, ale niektóre są już puste, ponieważ ich mieszkańcy wyjechali do pracy, na studia. "Ale w tych zamieszkanych wszyscy czekają z otwartymi drzwiami. Dają jabłka, orzechy - to, co mają. Mogą też dać jakieś drobne pieniążki" – powiedziała Jadzia.
Pierwszego dnia świąt po mszy świętej zaczyna się kolędowanie. "Przez trzy dni jest zabawa, kolęda, jedzenie, rodzina, odwiedziny. Jak się z kościoła wyjdzie, to od razu jest umawianie, kto do kogo idzie w gości" – przyznała rozmówczyni PAP.
"Świętowania mamy dużo, dlatego też jedzenia musi być dużo. Na dni świąteczne, kiedy można już jeść mięso, przygotowujemy studzieniec, kiszkę, kiełbaski wędzone, niewędzone, mięso gotowane w kapuśnicy. Gołąbki, sałatki, zupy. Bo jak goście przychodzą, to stół ma być zastawiony. Gotujemy ze swojego – na święta kto ma, to zabija świniaka. Mąka jest z młyna, jajka od naszych kur, a mleko śmietana, ser – od miejscowych krów" – wyliczała.
Pani Jadzia, która jest szefową Domu Polskiego, deklaruje, że "kocha Rumunię jak matkę, ale polskość ma w sobie, to jej krew". "Lubię te stroje, lubię to, że mówimy po polsku. My rozmawiamy gwarą, ale to jest polski język. Ja uczyłam się w szkole przez cztery lata raz w tygodniu, ale dzisiaj już dzieci mają łatwiej. Jest internet, kontakty, podróże. Niektóre nasze dzieci wyjeżdżają na studia do Polski" – powiedziała.
Polacy z Bukowiny, których los rzucił w inne miejsca, tęsknią za świętami w domu. "Bo takich świąt jak u nas nie ma nigdzie. Brat mojego męża wyjechał do pracy do Niemiec. W ubiegłym roku zadzwonił do teściowej i rozpłakał się, gdy usłyszał, jak śpiewamy kolędy. Obiecał, że w tym roku na święta będzie w Pleszy" – opowiadała pani Jadzia.
Z Bukaresztu Justyna Prus (PAP)
just/ szm/