„Goebbels stanu wojennego”, a w ostatnich czasach głównie bohater memów na twitterowym profilu własnego tygodnika. Człowiek budzący skrajne emocje, najczęściej silnie negatywne. A zatem – idealny bohater biografii, zwłaszcza jeżeli wziąć jeszcze pod uwagę to, że Jerzy Urban był wyjątkowo płodnym autorem. W czasie swojej liczącej siedem dekad działalności pisarskiej zapisał setki tysięcy stron. Wiele z nich – ohydnymi paszkwilami.
Urodził się w Łodzi, jako Jerzy Urbach. Jego rodzice byli zasymilowanymi polskimi Żydami, wcale zamożnymi. Pasjonująca okazuje się zresztą od razu opowieść o rodzinnych korzeniach. Dobrze wykształcone łódzkie mieszczaństwo, zamożność, kultura, elitarny status. Chyba wszystkiego można się spodziewać po Urbanie, ale nie tego. Świetna praca dokumentacyjna autorów pozwala jednak dotknąć żywej historii. Wydarzenia z okresu dwudziestolecia i dramatyczne losy wojenne są ukazane brawurowo. Szeroki horyzont wydarzeń pozwoli dobrze zrozumieć przynajmniej początki życiowej aktywności przyszłego dziennikarza i rzecznika prasowego rządu Wojciecha Jaruzelskiego.
Po II wojnie światowej włączył się w budowę reżimu komunistycznego, choć wcale nie było to takie oczywiste. Przeważył raczej młodzieńczy zapał, bo lewicowość rodziców zdecydowanie nie predestynowała go do komunizmu. Gen nieuczesania i osobności można zresztą obserwować przez całą książkę, podobnie jak wytrwała chęć do zachowania mimikry. Tak jest wtedy gdy widzimy Urbana kolejno: jako działacza ZMP, redaktora mniej lub bardziej poważnych pisemek, a w końcu – współtwórcę odwilżowego tygodnika „Po Prostu” w latach 1955-1957. Z Polski gomułkowskiej nie emigruje, co w tym czasie uczyni wielu polskich Żydów. Jednak dość szybko, za bycie zbyt radykalnym zwolennikiem reform, ląduje na dziennikarskim marginesie, z wilczym biletem.
Wraca do dziennikarstwa szybko, w początku lat 60. dzięki tygodnikowi „Polityka”. Staje się jednym z najwierniejszych współpracowników jego redaktora naczelnego Mieczysława Rakowskiego. Szybko pokazuje się jako wybitny dziennikarz (m.in. pionier reportażu wcieleniowego), ale też jako trefniś, konfliktujący się z wpływowymi postaciami w łonie aparatu władzy. Taki już pozostanie w kolejnych dekadach – w latach 70. gdy jego dziennikarska gwiazda błyszczała najjaśniej, nie tylko na łamach „Polityki”, ale także m.in. „Szpilek”. Podobnie w latach 80. – gdy stał się porte parole Wojciecha Jaruzelskiego, nie przestając zresztą pisać dużo i często bardzo agresywnie.
Jako rzecznik prasowy rządu Jaruzelskiego atakował ludzi opozycji, którzy nie mogli mu odpowiedzieć na równych zasadach. Nierzadko polemizował z ludźmi represjonowanymi, znajdującymi się w aresztach czy więzieniach. Szczególnie haniebną rolę odegrał w oszczerczych kampaniach propagandowych wymierzonych w księdza Jerzego Popiełuszkę oraz w matactwach wokół śmiertelnego pobicia przez milicjantów warszawskiego maturzysty Grzegorza Przemyka. Blisko współpracował z aparatem bezpieczeństwa PRL, wykorzystywał dokumenty pozyskane nielegalnie przez tajną policję. Chełpił się tym, że z nich korzystał. Manipulował informacjami na cotygodniowych konferencjach prasowych z dziennikarzami zagranicznymi.
Jednocześnie dawał nie raz świadectwo swojej inteligencji, która dorównywała jego cynizmowi. Badacze piszą o nim, jako o jednej z najsprawniejszych i najbardziej analitycznych umysłowości w ścisłym kręgu władzy w ostatniej dekadzie istnienia PRL. Wszystko to razem składa się na obraz daleko idącej przewrotności. Podobnie było i później, w III RP, gdy szybko założył tygodnik „Nie” i osiągnął z nim niebywały sukces. Stał się symbolem uwłaszczenia nomenklatury, i często powoływanym dowodem na pozorność rozliczeń z komunizmem, jakie przeprowadzono nad Wisłą. Śmiejąc się w nos swoim przeciwnikom, żył za pan brat z niektórymi przywódcami opozycji demokratycznej w PRL, wykorzystywał swoje pismo do brutalnych ataków na Kościół katolicki i papieża Jana Pawła II, był gorszycielem i skandalistą.
Obok życia publicznego, książka duetu Karaś i Sterlingow pokazuje także Urbana mniej znanego. Poznajemy go od strony prywatnej, jako ojca, męża, przyjaciela czy kolegę. Cała narracja pełna jest interesujących drobnych faktów, które pozwalają nieco inaczej spojrzeć na niezmiernie interesujący polski wiek XX. Osobnym wątkiem który co i rusz powraca jest jego pochodzenie. Pojawia się ono zwłaszcza w kontekście licznych ataków których nie żałowano Urbanowi. Byli w tym zdumiewająco zgodni i oficerowie Służby Bezpieczeństwa z czasu antysemickiej kampanii z roku 1968, jak i twórcy plotek z lat 80. czy anonimowi komentatorzy portali społecznościowych w czasach nam współczesnych.
Kilkaset stron poświęconych Jerzemu Urbanowi będzie dzielić czytelników. Z pewnością jest to jednak praca napisana bardzo sprawnie, interesująco i w sposób który wszelkie oceny pozostawia po stronie czytającego.
Piotr Abryszeński
Źródło: MHP