Wiedzieliśmy, że nie zmienimy PRL-u, póki istnieje Związek Radziecki, ale chcieliśmy go choć trochę poprawić, bo przecież mieliśmy w nim spędzić całe życie – tak o Marcu ’68 i o jego dziedzictwie mówi PAP Teresa Bogucka.
PAP: Co nam zostało po Marcu 1968?
Teresa Bogucka, dziennikarka i pisarka, w Marcu`68 studentka Uniwersytetu Warszawskiego, należąca do środowiska „komandosów”: W Marcu `68 wydarzyły się dwie sprawy. Najpierw był to pierwszy w dziejach PRL zryw o ogólnopolskim zasięgu, młodzież na uczelniach całego kraju dobijała się o więcej wolności. Nie wziął się on z niczego – środowiska inteligenckie były od lat coraz bardziej oporne wobec polityki władz. Władza komunistyczna uderzyła w studentów aresztowaniami i pałkami, a w inteligencję antysemityzmem. Obudzili nastroje pogromowe, znaleźli się szybko ochotni do demaskowania i szczucia i wygoniono z Polski kilkanaście tysięcy osób. Dziś widać, że najbardziej żywa jest pamięć o tej emigracji. Ważna dla ludzi, których dotknęła i ważna jako kolejny przykład konsekwencji antysemityzmu. Natomiast zryw wolnościowy sprzed przeszło pół wieku stał się czymś osobnym i stracił na znaczeniu.
Odnoszę wrażenie, że marzec jako zryw wolnościowy nie istnieje dziś w zbiorowej pamięci, choćby dlatego, że były potem następne, już wspólne robotniczo-inteligenckie, nieprzegrane. Od 35 lat jest już wolność i zdaje się być czymś oczywistym. A martyrologia państwowa wszystkich raczej zniechęca do wszelakich upamiętnień.
PAP: Dlaczego?
Teresa Bogucka: Po upadku PRL, gdy już można było otwarcie mówić o Marcu'68, obchody tego wydarzenia ograniczały się z reguły wyłącznie do upamiętnienia emigracji. Nie udało się nakłonić władz Uniwersytetu Warszawskiego do upamiętnienia wiecu przez zarządzenie 8 marca dnia rektorskiego i jakichś juwenaliów (żeby to nie było obowiązujące w Polsce składanie żałobnych wieńców pod upamiętniającą tablicą). Odnoszę wrażenie, że marzec jako zryw wolnościowy nie istnieje dziś w zbiorowej pamięci, choćby dlatego, że były potem następne, już wspólne robotniczo-inteligenckie, nieprzegrane. Od 35 lat jest już wolność i zdaje się być czymś oczywistym. A martyrologia państwowa wszystkich raczej zniechęca do wszelakich upamiętnień.
PAP: Nawet pomimo filmów, spektakli teatralnych i książek, które powstały w ostatnich latach?
Teresa Bogucka: Na ogół je omijam. Mam wrażenie, że opowiadają o uniwersalnym dramacie miłosnym osadzonym w kontekście historycznym, tym razem w 1968 roku. Młodzi są z różnych światów i historia ich dzieli. Jak zawsze w melodramacie. Choć wystawione przez Krystynę Jandę „Zapiski z wygnania” zrobiły na mnie wrażenie. Są o emigracji, o wykluczeniu, także o tych, co na to patrzą, a nawet chętnie dołączą do atakujących. Ale to świetny teatr i wielka aktorka. Może zatem chodzi o jakość? Powiem tak: nie odnajduję się w tych wspomnieniach, filmach, bo nie czuję się ofiarą. Może też dlatego, że te filmy i książki nie opowiadają o nas - dwudziestolatkach, którym się wydawało, że zmienią świat. Dokładniej rzecz biorąc wiedzieliśmy, że nie zmienimy PRL-u póki istnieje Związek Radziecki, ale chcieliśmy go choć trochę poprawić, bo przecież mieliśmy w nim spędzić całe życie.
PAP: Naprawdę ktoś mógł już wtedy uwierzyć, że system da się zmienić?
Teresa Bogucka: Jacek Kuroń mawiał, że podejmując decyzję o walce myśli się o poprzedniej wojnie, generałowie zawsze do niej szykują. Naszą poprzednią wojną był Październik'56 kiedy to nacisk społeczeństwa wydarł PZPR porcję wolności. Nie starczyła na długo, ale w domach nasi rodzice trzymali roczniki „Po Prostu”, na dowód, że był taki czas, gdy można było swobodnie oddychać, swobodnie mówić i nie bać się. Nie mieliśmy jednak za sobą doświadczeń naszych rodziców, którzy ze względu na pamięć II wojny światowej i Powstania Warszawskiego gotowi byli się zgodzić na wiele, byleby znów tego nie przeżywać. Oni widzieli spalone miasto, śmierć tysięcy młodych ludzi i byli świadkami, że wszystko to poszło na marne, bo na koniec i tak przyszedł Stalin i zrobił swoje. Dlatego kładli nam w głowy, że krwi się nie marnuje, że zamiast kolejny raz zrywać się do buntu trzeba prowadzić pracę organiczną. Uczyć się, studiować, żyć. Naszego pragnienia zmian nie podzielała zresztą nawet część kolegów ze studiów. Gdy jeszcze przed marcem roznosiłam ulotki albo „Kulturę” paryską, oni nie chcieli tego nawet brać do ręki. „Gdyby nie Polska Ludowa nigdy bym nie poszedł na studia, a moja rodzina dalej by klepała biedę w pańskim folwarku” – tłumaczyli. No i mieli rację.
PAP: To oznacza, że Marzec'68 nie był buntem całego pokolenia, ale tylko jego części?
Teresa Bogucka: Oczywiście, bo gdy jedni z nas angażowali się w działania przeciwko systemowi, inni zapisywali się do PZPR i szli pracować w Służbie Bezpieczeństwa, bo dostawali meldunek, pracę i mieszkanie. Rzecz jednak w tym, że Marzec'68 nie był dziełem „grupki inspiratorów”, ale w dwa dni objął uczelnie w całej Polsce. Znaczy to tyle, że to co nas bolało, bolało też naszych rówieśników.
PAP: Jak marzec wpłynął na polską kulturę?
Teresa Bogucka: Doprowadził do jej dewastacji. Czystki objęły nie tylko uczelnie, ale i instytuty naukowe, redakcje, wydawnictwa, biblioteki, zespoły filmowe – wszelkie instytucje, które wypracowały formę działania odporną na naciski władzy. Na miejsce ludzi zwalnianych – już bez względu na pochodzenie – przychodziły miernoty z partyjnego nadania. Odbudowywało się to przez lata i chyba nie wszędzie się udało.
Marzec ze swoją plugawą propagandą wcale nie był jakimś komunistycznym ekscesem. Był pokazaniem czegoś niedobrego, co w Polakach tkwi i co za wolności powróciło, już samo z siebie.
PAP: Czy Marzec`68 był tym momentem, w którym polska inteligencja (a przynajmniej jej część) straciła złudzenia co do szans reformy systemu?
Teresa Bogucka: Przypomnę jednak, marzenie o reformie nie było mrzonką wziętą z sufitu. W Czechosłowacji trwała Praska Wiosna robiona przez część aparatu partyjnego. Atmosfera przypominała polski Październik' 56. Tworzenie sytuacji, która by ułatwiła jakiejś liberalnej frakcji PZPR zmianę kursu była omawiana we wszystkich kawiarniach. A my wymyślaliśmy hasła na 1 Maja takie jak: „Cała Polska czeka na swego Dubczeka”. No ale był Marzec, a potem Sierpień, kiedy to Wojsko Polskie razem z radzieckim i z armiami innych demoludów najechało Czechów i Słowaków wybijając im z głowy ich mrzonki. Tak, po Marcu i Sierpniu 1968 wszyscy stracili złudzenia. PZPR ze swoimi liberałami przestała być ważna. Różne grupy pogruchotane przez marcowe czystki zaczęły się spotykać, łączyć i powstało środowisko tworzące niezależną przestrzeń. W 1976 powstał w niej KOR i zaczęła się inna historia.
PAP: Co, z dzisiejszej perspektywy, jest najboleśniejszą lekcją Marca'68?
Teresa Bogucka: To, że Marzec ze swoją plugawą propagandą wcale nie był jakimś komunistycznym ekscesem. Był pokazaniem czegoś niedobrego, co w Polakach tkwi i co za wolności powróciło, już samo z siebie. (PAP)
Rozmawiał Józef Krzyk (PAP)
jkrz/ aszw/