Kreml nie może sobie pozwolić na rezygnację z dominacji nad ukraińskim prawosławiem; to dla Rosji być albo nie być - powiedział PAP prof. Marek Melnyk, teolog i historyk Kościoła greckokatolickiego z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Kto panuje nad Kijowem, ten kontroluje tradycję Świętej Rusi, której spadkobiercą czuje się Rosja – wskazał.
PAP: Rosyjska kampania dezinformacyjna na temat prześladowań ukraińskich chrześcijan trwa od 2019 roku, kiedy patriarcha Konstantynopola przyznał Cerkwi Prawosławnej Ukrainy autokefalię, czyniąc ją niezależną od Moskwy. Kreml tworzy w mediach fałszywe wrażenie, że Ukraińcy palą i rabują cerkwie, biją prawosławnych duchownych i wypędzają wiernych z kościołów. Ta kampania oszczerstw nabrała tempa po 24 sierpnia br., kiedy prezydent Wołodymyr Zełenski podpisał ustawę zakazującą działalności grup religijnych powiązanych z Rosją, czyli przede wszystkim Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, który po rosyjskiej agresji na Ukrainę jawnie sprzyja Putinowi. Dlaczego Rosjanie chcą przekonać świat, że Kijów niszczy prawosławie?
Prof. Marek Melnyk: To przejaw walki z cywilizacją zachodnią i element większej, prowadzonej od kilku lat kampanii, w której Rosja jest ostoją prawdziwej chrześcijańskiej cywilizacji. I tutaj Ukraina – w myśl narracji Kremla część Świętej Rusi, a w świeckim wymiarze, część rosyjskiego świata – wyłamuje się z tego obrazu i jawi się jako alternatywa dla Rosji. Nastąpiła więc swoista nadnaturalna kolizja z Ukrainą. To także walka o dziedzictwo średniowieczne, o Kijów. I nie chodzi nawet o samo terytorium, choć dla Moskwy to też jest ważne, bo Kijów jest kolebką chrześcijaństwa, które dopiero w XIII wieku rozprzestrzeniło się na tereny dzisiejszej Moskwy. Bardziej istotne jest to, że kto panuje nad Kijowem, ten tak naprawdę kontroluje tradycję Świętej Rusi. Tymczasem koncepcja Świętej Rusi jest formowana w XI-XII wieku nie w Moskwie, ale w Kijowie.
Rosja czuje się spadkobiercą kijowskiego chrześcijaństwa, a w myśl państwowej ideologii, prawosławie legitymizuje władzę Putina i pełni rolę narzędzia polityki wewnętrznej i zagranicznej zarazem.
PAP: Ukraińskie prawosławie, jako konkurenta do dziedzictwa Świętej Rusi, trzeba więc na powrót podporządkować i temu służy zniesławianie Kijowa?
M.M.: Rosjanie twierdzą, że państwo ukraińskie ma charakter sezonowy, incydentalny, a ukraińskie prawosławie jest jedynie ideologiczną manipulacją Stanów Zjednoczonych. To nieprawda. Ukraińskie prawosławie jest tradycją, która ma tysiąc lat. Nigdy nie przestała istnieć.
Moskwa dopiero w XVII wieku podporządkowała lewobrzeżną Ukrainę z Kijowem, po tym jak Rzeczpospolita, zgodnie z umową Grzymułtowskiego (Krzysztof Grzymułtowski, wojewoda poznański, w maju 1686 roku podpisał traktat z Moskwą, w ramach którego Rzeczpospolita zrzekła się lewobrzeżnej Ukrainy z Kijowem oraz Smoleńsczyzny, Czernihowszczyzny, Dorohobuża i Staroduba wraz z pomniejszymi terytoriami w zamian za alians przeciw muzułmańskim sąsiadom – PAP) po wojnach kozackich, utraciła te tereny.
Bardziej istotne jest to, że kto panuje nad Kijowem, ten tak naprawdę kontroluje tradycję Świętej Rusi. Tymczasem koncepcja Świętej Rusi jest formowana w XI-XII wieku nie w Moskwie, ale w Kijowie.
Samo pojęcie Rosji pojawia się dopiero za Piotra I, kiedy Moskwa przejmuje ideę Rusi funkcjonującą w obszarze prawosławia kijowskiego. Dlatego dla nich sprawa kontrolowania prawosławia na Ukrainie jest tak bardzo istotna. Chcą i muszą sprawować także duchowe panowanie nad Ukrainą.
PAP: A tymczasem wojna stworzyła pretekst, aby ukraińskie prawosławie uwolniło się od wielowiekowej rosyjskiej dominacji?
M.M.: Tak, wojna to w jakimś sensie okazja do uniezależnienia się od Patriarchatu Moskiewskiego, ale wyłącznie takie spojrzenie byłoby instrumentalizacją Kościoła. Tymczasem, bez tej tradycji tysiąca lat, wszystkich tych zabytków, ksiąg liturgicznych, nie byłoby żadnego odrodzenia Ukrainy. Przecież prawosławie na Białorusi też jest związane z tradycją kijowską. A skąd się wzięło prawosławie w Polsce? To także jest część dawnej Metropolii Kijowskiej. Głęboka pamięć historyczna o tej tradycji przetrwała na Ukrainie w duchowych katakumbach, a wojna tylko przyspieszyła zerwanie więzi z moskiewskim prawosławiem.
PAP: Prezydent Zełenski powiedział, że ukraińskie prawosławie robi krok w kierunku „wyzwolenia od moskiewskich diabłów”. Co na to Moskwa?
M.M.: Kreml nie może sobie pozwolić na rezygnację z dominacji nad ukraińskim prawosławiem. Dla nich to jest być albo nie być.
W kwietniu br., na ostatnim Światowym Rosyjskim Soborze Narodowym, odbywającym się pod auspicjami Patriarchatu Moskiewskiego, ogłoszono istnienie trójjedynego narodu ruskiego: rosyjskiego, białoruskiego i ukraińskiego. W dokumentach z tego soboru mówi się wprost, że nie ma żadnego narodu ukraińskiego, żadnej oddzielnej cerkwi ukraińskiej, jest tylko jedna tradycja moskiewska i trzeba do tej jedności za wszelką cenę powrócić.
Państwo Rosyjskie nie ma obecnie innych podstaw ideowych niż religijna koncepcja wspólnoty narodowej, której podstawą jest tradycja Świętej Rusi. Dlatego Rosja może nawet zrezygnować z innych terenów, ale obszar dawnej Rusi Kijowskiej to warunek konieczny dla istnienia państwa rosyjskiego, a nawet istnienia narodu. Rosjanie stworzyli więc pułapkę, w którą wpadli. Znajdują się w sytuacji bez wyjścia. Dlatego muszą zwalczać ukraińskie prawosławie jako schizmatyczne, nacjonalistyczne, faszystowskie, a pojawienie się autokefalicznej Cerkwi Ukraińskiej potraktowali jako objawienie się w Kościele antychrysta.
PAP: Ukraińska Cerkiew jest w rosyjskiej propagandzie uosobieniem szatana?
M.M.: Tak. Coraz częściej w retoryce rosyjskiego prawosławia, równoznacznej z propagandą wojenną, pojawiają się takie elementy demoniczne.
PAP: A równocześnie Rosja prezentuje się światowej opinii publicznej jako jedyny obrońca chrześcijaństwa, prawdziwy wybawiciel...
M.M.: To jest przekaz do wszystkich światowych środowisk konserwatywnych, do tradycjonalistów i fundamentalistów religijnych. Ta narracja przemawia także do amerykańskich protestantów, którzy myślą, że Rosja jest ostoją tradycyjnych wartości, moralności seksualnej i rodziny oraz że jawi się jako obrońca prawdziwej ortodoksji.
Trwa wojna, a rosyjska Cerkiew jest instytucją wrogiego państwa, co ma wpływ na decyzje wiernych. Niestety taka jest rzeczywistość, że Kościół może być narzędziem wroga, co w historii już się zdarzało. Państwo, które toczy wojnę, musi tego typu wrogie instytucje delegalizować. Dziwię, że na Ukrainie stało się to tak późno.
PAP: Ostatnio nawet papież Franciszek potępił zakaz działalności rosyjskiego Kościoła Prawosławnego na Ukrainie, bo taka decyzja „może naruszyć wolność wyznania”...
M.M.: Akurat w sprawie oceny wypowiedzi papieża byłbym ostrożny. Z Watykanu płyną różne głosy. Papież musi co pewien czas powiedzieć coś ciepłego o Rosji, bo chce za wszelką cenę utrzymać kanały komunikacyjne z Kremlem. Z drugiej strony papież będzie współczuł Ukrainie, całował jej flagę i płakał na grobach. Zło potępia, ale nigdy nie powie, że agresorem jest Rosja.
PAP: Abstrahując od zakulisowych zabiegów dyplomatycznych, czy wypowiedź papieża nie jest jednak dowodem na skuteczność machiny dezinformacyjnej Kremla?
M.M.: Rosjanie mają większe możliwości docierania do światowej opinii publicznej niż Ukraina i są skuteczni. Dysponują np. instytucjami tylko w teorii powołanymi do wspierania kultury, choć w praktyce to narzędzia szerzenia propagandy wojennej i dezinformacji. Ukraiński głos na świecie jest o wiele słabszy.
PAP: A czy przekonujący jest argument ukraińskich władz, że duchowni związani z Patriarchatem Moskiewskim współpracują na Ukrainie z wrogiem? Jak podał portal Meduza, od 2022 r. ukraińskie służby wszczęły postępowania karne przeciwko ponad stu księżom UKP PM, a 26 duchownych usłyszało wyroki.
M.M.: Pierwszy szpieg rosyjski złapany pod Kostomelem w 2022 roku był prawosławnym duchownym moskiewskiego Patriarchatu. To był Rosjanin, który przyjechał objąć prawosławną parafię obok tego ukraińskiego lotniska. A statystyki, na które się pani powołuje, nie wiem na ile dokładne, to tylko czubek góry lodowej.
Mówię to z bólem, ale duchowni związani z Moskwą czekają na klęskę Ukrainy. Są częścią piątej kolumny. Jeszcze przed wybuchem wojny zwracałem uwagę, że moskiewskie prawosławie jest ekspozyturą FSB, ale dziennikarze nie chcieli w to uwierzyć. Tymczasem te powiązania duchownych z Moskwą są niezwykle silne. Większość biskupów z UKP PM ma podwójne paszporty: rosyjski i ukraiński. Po co patriarsze Onufremu rosyjskie obywatelstwo? No właśnie. Nie da się tak nagle przerwać więzi, które są przecież także efektem wychowania, edukacji jeszcze z czasów ZSRS.
PAP: A wierni? Przejdą z rosyjskiej Cerkwi do ukraińskiego Kościoła?
M.M.: Ależ to się już odbywa. Od kiedy powstała autokefalia, trwa proces przechodzenia parafii na łono Cerkwi niezależnej od Moskwy. Według prawa ukraińskiego to wspólnota parafialna decyduje – ona jest właścicielem budynku i tworzy komitet parafialny – czy przejść do Metropolii Kijowskiej.
Moim zdaniem ten proces będzie postępował. Trwa wojna, a rosyjska Cerkiew jest instytucją wrogiego państwa, co ma wpływ na decyzje wiernych. Niestety taka jest rzeczywistość, że Kościół może być narzędziem wroga, co w historii już się zdarzało. Państwo, które toczy wojnę, musi tego typu wrogie instytucje delegalizować. Dziwię, że na Ukrainie stało się to tak późno.
PAP: Tylko czy Ukraińcy obronią się przed przyklejeniem im łatki destruktora prawosławia na Ukrainie?
M.M.: Jestem pesymistą. Wydaje mi się, że Ukraińcom nie uda się przekonać opinii światowej, że nie są prześladowcami religii. Np. katolicka prasa we Włoszech, nawet ta związana z Watykanem, jest prorosyjska. Oni powielają rosyjską narrację o faszystach prześladujących niewinnych duchownych prawosławnych i o ataku na wolność sumienia.
Na polu informacyjnym Ukraińcy przegrywają, ale to w gruncie rzeczy jest sprawa drugorzędna. Oni są w takiej egzystencjalnie trudnej sytuacji, że nie muszą się podobać całemu światu. Walczą o fizyczne przetrwanie.
PAP: A czy proces uniezależniania ukraińskiego prawosławia jest odwracalny?
M.M.: Klamka zapadła. Ukraińcy wierzyli kiedyś w ideę bratnich narodów, ale wojna zbudowała przepaść nienawiści. Równocześnie Kościół w Rosji jest narzędziem imperialnej polityki państwa. W Moskwie nie mogą wybaczyć, że powstaje inne prawosławie: otwarte, humanistyczne, dialogowe. Oni innego modelu chrześcijaństwa niż takiego związanego w naturalny sposób z państwem nie znają. Zresztą w Rosji odrodzenie prawosławia nie byłoby możliwe bez pomocy państwa. Do kościoła chodzi bardzo mało ludzi. To są procenty. W Ukrainie tworzy się tymczasem inny, nieimperialny model Cerkwi. Niestety to wiąże się z wojną, a wojna jest zła.
Rozmawiała Anna Gwozdowska (PAP)
ag/ ktl/ szuk/