Konająca pod murem na oczach matki 11-latka zgwałcona i pobita przez ronowców; dziewczyna, która wolała umrzeć, niż oddać się zbrodniarzowi, oraz Zosia, matka i żona, zaatakowana przez dziewięciu żołnierzy RONA – „ubranie miała poszarpane, płakała spazmatycznie” - to historie kobiet z Zieleniaka.
Z relacji uczestniczek powstania warszawskiego bardzo rzadko dowiemy się o gwałtach, molestowaniu seksualnym, którego niewątpliwie doświadczały. Te z kobiet, które próbowały nieco bardziej dotknąć tematu, przerzucały opowieść na „koleżankę”, były biernymi obserwatorkami wydarzeń albo mówiły, że im się akurat "udało", ktoś się zlitował, pomógł im uciec. Można powiedzieć, że temat ten został wymazany. Nie chciały do niego wracać skrzywdzone, ani ci, którzy byli świadkami ich tragedii. Bycie zgwałconą oznaczało napiętnowanie, hańbę, łączyło się z ostracyzmem społecznym.
Łatwiej jest mówić o triumfie, udanych akcjach i heroicznych czynach, niż o upokorzeniu, porwanej sukience, strachu i bólu.
„Wśród ludności były rodzące kobiety, kobiety w ciąży, dzieci, starcy, którzy koczowali pod gołym niebem na kostce brukowej. Najgorsze były jednak noce, kiedy pijani ronowcy przychodzili i wyciągali spośród ludności kobiety.”
Za symbol tragedii kobiet w powstańczej Warszawie uznaje się Zieleniak. Przed wojną miejsce to pełniło funkcję targowiska, natomiast latem 1944 r. Niemcy zorganizowali tu punkt zborny, do którego spędzana była ludność cywilna Warszawy. W punktach, tworzonych na terenie całej stolicy, odbywały się selekcje, którym towarzyszyły egzekucje. Ludność stamtąd była pędzona na Dworzec Zachodni, z którego trafiała do obozu przejściowego w Pruszkowie – Dulagu 121.
„Wśród ludności były rodzące kobiety, kobiety w ciąży, dzieci, starcy, którzy koczowali pod gołym niebem na kostce brukowej. Najgorsze były jednak noce, kiedy pijani ronowcy (żołnierze Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej, SS „RONA” - PAP) przychodzili i wyciągali spośród ludności kobiety, aby je zgwałcić. Kobiety często się przebierały za starsze, aby uniknąć najgorszego, choć nie zawsze się to udawało. Do gwałtów dochodziło na Zieleniaku, często też ronowcy ciągnęli kobiety do pobliskich zabudowań” - powiedziała w rozmowie z PAP historyk, zastępca kierownika Pracowni Historycznej Muzeum Powstania Warszawskiego Katarzyna Utracka.
Szacuje się, że przez Zieleniak w czasie pierwszego tygodnia powstania przeszło około 60 tys. ludzi. Rozgrywały się tam sceny dantejskie, przede wszystkim gwałty we dnie i w nocy, zbiorowe, bez opamiętania. Nie miał znaczenia wiek. „Zieleniak stał się przede wszystkim miejscem masowych gwałtów dokonywanych głównie przez ronowców na dzieciach, dziewczynach, młodych i dojrzałych kobietach, a nawet na staruszkach” - napisała Agnieszka Cubała w artykule „Przemilczane zbrodnie – tak Niemcy gwałcili Polki podczas Powstania Warszawskiego”.
„Zieleniak wyglądał jak prawdziwe piekło. Co chwilę straszono nas, że lada moment wpadną własowcy i zrobią z nami, co im się podoba. Bałam się ich, dlatego zabandażowałam całą głowę, zostawiając otwór tylko na oczy. Miałam nadzieję, że w ten sposób ich odstraszę. Na szczęście nic mi się nie stało, ale to, co robili z kobietami, było nieludzkie. Gwałty, bicia, okrutne znęcanie się fizyczne” - opisywała Krystyna Królikiewicz-Harasimowicz (rocznik 1921), której wspomnienia zawarto w książce „Łączniczki. Wspomnienia z Powstania Warszawskiego” autorstwa Marii Fredro-Bonieckiej i Wiktora Krajewskiego.
„Zieleniak wyglądał jak prawdziwe piekło. (...) ale to, co robili z kobietami, było nieludzkie. Gwałty, bicia, okrutne znęcanie się fizyczne.”
Maria Adamska wspominała, że w nocy na Zieleniaku „było okropnie”. „Wyciągano kobiety do gwałcenia, świecąc w twarz latarkami. Wtedy właśnie, pierwszej nocy, podeszło do mnie dwóch ronowców. Byłam uczesana, jeszcze niezbyt brudna, wyglądałam więc możliwie. Jeden z nich powiedział pod moim adresem ordynarny >>komplement<< i zaczął ciągnąć mnie za rękę. Lecz mój syn, krzycząc strasznie, nie puszczał mnie. Jeden z ronowców popatrzył na mnie i powiedział: – Zostaw ją, będzie może jakaś młodsza. (...) Powszechnie znany był fakt mordowania w bestialski sposób dziewcząt stawiających opór. Słyszeliśmy wzywanie o ratunek, ktoś wzywał Boga, ktoś się modlił. Krzyki te mieszały się z wrzaskami ronowców i pojedynczymi wystrzałami”.
Lidia Ujazdowska w książce „Zagłada Ochoty” tak opisuje wydarzenia na Zieleniaku: „Zapadł wieczór i noc, rozświetlona przez pożary domów w pobliżu Zieleniaka. Było czerwono i krwawo. Zaczęła się piekielna noc. Pijane grupy rozwydrzonych mołojców deptały po ludziach, szukając młodych kobiet i dziewczyn. Potem wlekli je pod mur i tam w nieludzkim wrzasku, śmiechu i wyciu, gwałcono je (nawet po jedenastu na jedną dziewczynę). Po tym, półnagie leżały, nieraz z nogami opartymi o mur, zastrzelone przeważnie strzałem w brzuch lub piersi”.
Bardzo dramatyczny wydźwięk mają słowa Ireny Suryn („Kobiety '44” A. Cubała), sanitariuszki i łączniczki IV Obwodu Ochota, która po latach milczenia zdecydowała się po raz pierwszy opowiedzieć o tym, co ją spotkało: „Gwałcili. Przecież nie musiałam się bać, bo przez to wszystkie dziewczyny musiały przejść. (...)”.
Gwałty na Zieleniaku były powszechne, co potwierdza również relacja Zofii Jokiel, łączniczki z IV Obwodu Ochota. Podczas przeprowadzonego z nią wywiadu powiedziała, że „to nie było nic nadzwyczajnego, bo wszyscy to przechodzili”.
Zofia Piotrowska („Kobiety '44”) tak relacjonowała to, co wydarzyło się na Zieleniaku: „8 sierpnia widziałam rzecz następującą: obok nas siedziało małżeństwo z dzieckiem (...). Po żonę przyszli ronowcy. Mąż zaczął krzyczeć, próbował ją bronić, ale na próżno. Bandyci zagrozili, że go zabiją. Wtedy on rzekł: – Zosiu, idź! To było okropne. Po jakimś czasie wróciła. Była pobita, ubranie miała poszarpane, płakała spazmatycznie. Zgwałciło ją dziewięciu ronowców. Mąż uspokajał ją. Innego dnia byłam świadkiem śmierci jedenastoletniej dziewczynki, zgwałconej i pobitej przez ronowców. Umierała pod murem, przy niej klęczała i płakała matka”.
Zieleniak to też historia osiemnastoletniej dziewczyny zgwałconej przy ludziach przez pięciu ronowców. „Kiedy krzyczała, zakneblowano jej usta sucharami. Gdy błagała, by ją dobić, jeden z żołnierzy odprowadził ją na Zieleniak” - napisała Cubała.
W ciągu dnia ronowcy zaciągali kobiety najczęściej do szkoły przy Grójeckiej 93. Tam były gwałcone, bite i nierzadko zabijane.
Kolejne wspomnienie z tego przerażającego miejsca pozostawione zostało przez Wiesławę Chmielewską („Warszawa 1944. Tragiczne powstanie” Alexandra Richie). Zwraca ona uwagę na fakt, że wiele kobiet mając w perspektywie gwałt, świadomie wybierało śmierć.
„Ronowcy chodzący między tłumem zgromadzonym na placu grabili wszelkie cenne rzeczy. Zabierali również kobiety, które im się spodobały. Pamiętam taki fakt: ronowiec wyciągnął kobietę z grona ludzi, nie chciała iść, więc wlókł ją za ręce, a ona wołała o pomoc: – Bracia, siostry, nie dajcie mnie zbrodniarzowi. Nikt nie pomógł. Kobieta poderwała się, stanęła, uderzyła ronowca dwa razy w twarz, ten wyjął pistolet i ją zastrzelił” - opowiadała Chmielewska.
Hanna Karczewska (1899–1984) podczas powstania warszawskiego mieszkała wraz z synem Janem przy ulicy Grójeckiej 41. Podczas wypędzania ludności Ochoty wraz z synem została pognana na punkt zborny Zieleniak. Spędzili tam 10 dni. „A wokoło działy się straszne rzeczy – wywoływano jakichś ludzi, którzy nie wracali. Po drugiej stronie muru często słyszeliśmy strzały rewolwerowe. Chwytano młode kobiety, które też nie wracały. Jakąś ładną panienkę ukrywaliśmy całe dnie pod kocem w tym upale. Czasem ktoś siadał na niej, kiedy szukający Własowiec był blisko! Widziałam ojca, który pod lufą rewolweru osłaniał córkę. Szybko ukryliśmy ją, a Własowiec nie strzelił – wyczuł, że chyba rozszarpany byłby przez tłum” - wspominała („Wspomnienia z Zieleniaka i Pruszkowa” w „Encyklopedia Dulag 121”).
Kobiety i ich rodziny robiły wszystko, żeby uchronić się przed najgorszym. Oszpecano twarze, owijano je bandażami. „Chcąc ochronić najmłodsze dziewczęta, ukrywano je pod kocami, kołdrami czy płaszczami, na których siadali lub kładli się inni ludzie – najczęściej małe dzieci. Niektóre kobiety robiły sobie szpecący makijaż – miał spowodować, że wyglądały na ciężko chore lub mało atrakcyjne” - opisywała Cubała.
30 września i 1 października w Domu Spotkań z Historią w Warszawie w ramach Festiwalu Bohaterek miała miejsce premiera monodramu „Ocalone” dotyczącego przemocy seksualnej na warszawskim Zieleniaku. Za scenariusz odpowiada - Piotr Rowicki, reżyseruje - Maja Kleczewska, występuje - Agnieszka Przepiórska.
Kolejny set przedstawień prezentowany jest od 5 do 10 listopada o godz. 19 na V piętrze budynku warszawskiej PAST-y (ul. Zielna 39).
Spektakl przeznaczony jest dla osób powyżej 16. roku życia. W spektaklu są sceny przemocy, w tym przemocy seksualnej oraz wulgarny język.(PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ dki/