Byliśmy pierwszym pokoleniem urodzonym w wolnej Polsce. Kształtowała nas rodzina, szkoła, harcerstwo, przykłady z okresu walk Legionów. Wiedzieliśmy jak się zachować, gdy ojczyzna będzie w potrzebie - mówi PAP wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich Edmund Baranowski.
PAP: W tym roku mija już 70. rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Czym dla Was, powstańców był ten zryw i jakie jest jego dziedzictwo dla kolejnych pokoleń?
Edmund Baranowski: Dla nas wówczas sprawa była prosta. Byliśmy częścią pierwszego pokolenia Polaków urodzonych w wolnej i niepodległej Polsce po 123 latach niewoli. Ogromny wpływ na kształtowanie naszych charakterów i umysłów miała rodzina, szkoła, harcerstwo, literatura, piękne przykłady z okresu walk legionowych.
Mieliśmy szereg przykładów, które trafiały do naszej świadomości jak płk Leopold Lis-Kula, o którym mówi "Rapsod o pułkowniku Lisie-Kuli": "Otwórzcie złotą księgę, gdzie bohaterów spis/ Na czele w niej widnieje: Pułkownik Kula-Lis". Piękne przykłady, które stanowiły dla nas drogowskaz na przyszłość. Wiedzieliśmy, że kiedy ojczyzna znajdzie się w potrzebie, musimy się zachować podobnie jak ci, których dzieje i życiorysy poznawaliśmy.
Jestem przekonany, że nasza współczesna młodzież, którą obserwujemy starannie, głęboko zatopiona w innej rzeczywistości, a zwłaszcza w cyberprzestrzeni, gdzie niewiele jest wykładni takich słów jak rodzina, wiara, ojczyzna, obowiązek, gdyby ojczyzna stanęła w potrzebie, jestem przekonany, że ci młodzi ludzie związani teraz bardzo ściśle przede wszystkim z internetem, zachowaliby się podobnie jak my i kierowaliby się słowami starej harcerskiej piosenki, która mówiła "Wszystko, co nasze, Polsce oddamy".
Edmund Baranowski: Dla nas wówczas sprawa była prosta. Byliśmy częścią pierwszego pokolenia Polaków urodzonych w wolnej i niepodległej Polsce po 123 latach niewoli. Ogromny wpływ na kształtowanie naszych charakterów i umysłów miała rodzina, szkoła, harcerstwo, literatura, piękne przykłady z okresu walk legionowych.
PAP: Jak Pan ocenia sposób obchodzenia rocznic powstania, czy to właściwa forma pamięci? Czy weźmie Pan w nich udział?
Edmund Baranowski: Póki mi siły pozwolą oczywiście będę uczestniczył w obchodach. Program jest niesłychanie obfity, więc mam nadzieję, że uda się wytrwać. Cieszę się też, że razem ze mną 70. rocznicy wybuchu powstania doczekali również inni weterani. Chcielibyśmy i pracujemy nad tym, żeby etos powstania warszawskiego zagościł także w umysłach i świadomości młodych ludzi. Odbywamy szereg spotkań z młodzieżą, o różnorodnym charakterze. Wiemy, że historia, zwłaszcza najnowsza nie jest tematem dla młodzieży najciekawszym, ale pracujemy nad tym.
Uważam, że forma obchodów rocznicy jest właściwa. Mamy szereg miejsc, które nie tylko pozwalają, ale wręcz obligują nas do tego, żeby być tam obecnym. Jest to oczywiście Cmentarz Wojskowy na Powązkach czy Pomnik Powstania Warszawskiego, ale też szereg miejsc, które wołają o tę pamięć. Niedaleko stąd znajduje się teren walk w dawnym Pasażu Simonsa, który został zbombardowany. Zginęło tam kilkaset osób. Część z nich na zawsze spoczęła w podziemiach Pasażu. To jedno z niewielu tego rodzaju cmentarzysk. Powinniśmy o nim pamiętać.
PAP: Jak Pan zapamiętał tamtą, przedwojenną Warszawę i jak Pan postrzega tę współczesną?
Edmund Baranowski: Miałem już wtedy prawie 20 lat, rozpocząłem 20. rok życia w czasie powstania warszawskiego, więc był to już wiek poborowy, który pozwalał, by patrzeć na otoczenie już oczami dorosłego człowieka. Warszawę ciągle widzę taką, jaką pożegnałem w 1939 roku. Kiedy idę Nowym Światem, od strony al. Jerozolimskich, to aż mnie korci, żeby skręcić na lewo, do Pasażu Italia, gdzie były piękne sklepy, wspaniały lokal Bodega, gdzie śpiewała Hanka Brzezińska, późniejsza łączniczka powstańcza. Zakończony był ten pasaż kinem Bałtyk.
Warszawa mojej młodości to duże, piękne kina znajdujące się właśnie na Nowym Świecie i sklepy, łącznie z filatelistycznymi, szczególnie ciekawymi wówczas dla młodzieży, która licznie zbierała znaczki. Wiedzę ciągle Warszawę, jaką pamiętam z okresu dzieciństwa, młodości, kiedy jej ulice przemierzałem na hulajnodze, zatrzymując się przy każdym interesującym sklepie, zwłaszcza salonach samochodowych. Nie wszyscy o tym wiedzą, że w przedwojennej Warszawie było aż 16 znakomicie wyposażonych salonów samochodowych. Można było wybrać od małej "Dekawki" (popularna niemiecka marka DKW-PAP) za 3,8 tys. zł po wspaniałego Packarda (marka luksusowych amerykańskich samochodów-PAP) za 20 tys. Było się czym się interesować.
Obecnie architektonicznie mam trochę zastrzeżeń do wyglądu miasta, ale fakt, że cały szereg obiektów jak np. Stare Miasto zostało odbudowanych z wielką pieczołowitością, żeby zachować pamięć, mnie cieszy. Ale wydaje się, że duch miasta przetrwał, chociaż już wśród innych warszawiaków.
Rozmawiała Anna Kondek-Dyoniziak (PAP)
akn/ ls/