List biskupów polskich wystosowany do biskupów niemieckich w 1965 r. był przejawem myśli chrześcijańskiej, głoszącej potrzebę przebaczania - powiedział PAP b. sekretarz KEP bp Tadeusz Pieronek. 50 lat temu ukazał się dokument, który zapoczątkował proces pojednania narodów: Polski i Niemiec.
PAP: Jakie były okoliczności powstania listu polskich biskupów do biskupów niemieckich?
Bp T. Pieronek: Właściwie jedyną okolicznością był Sobór Watykański II oraz obecność na Soborze biskupów polskich wraz z biskupami całego świata, w tym także Episkopatu Niemiec. W liście tym chodziło o rozpoczęcie jakiegoś procesu pojednania w 20 lat po II wojnie światowej. A w ludziach trwała jeszcze bardzo mocno pamięć wojny i tego wszystkiego, co się podczas niej stało, tzn. mordów, wysiedleń, obozów koncentracyjnych, śmierci na każdym miejscu i poniżania ludzi.
To robili politycy, ale w dużej mierze także i narody. Przecież Adolf Hitler doszedł do władzy w demokratyczny sposób i błyskawicznie zyskał poparcie swojego społeczeństwa, stawiając się w takiej pozycji, że może wszystko. Przecież traktaty, które zabraniały Niemcom zbroić się były naruszane. Potem, kiedy wzmocnił się przeprowadził anschlus Austrii, zajął Czechy, podporządkował sobie Słowację i zaatakował Polskę z myślą, że pójdzie dalej na wschód. Układy z Mołotowem były tylko zasłoną dymną w stosunku do tego, co się miało stać. Wojna zostawiła ogromne spustoszenie, ogromne rany społeczne.
Sądzę, że list biskupów polskich z listopada 1965 roku był przejawem bardzo głębokiej myśli chrześcijańskiej, głoszącej potrzebę przebaczania. To jest obowiązek chrześcijański, niezależnie co by się działo. Świadomość tego obowiązku była nikła, bo wszystko było przykryte nabrzmiałą nienawiścią. Człowiek, który przeżył wojnę, ciągle miał ją przed oczami. I dlatego - jak ktoś mówił - list od Episkopatu Polski do Episkopatu Niemiec, trafił trochę w pustkę.
Bp T. Pieronek: List biskupów polskich z listopada 1965 roku był przejawem bardzo głębokiej myśli chrześcijańskiej, głoszącej potrzebę przebaczania. To jest obowiązek chrześcijański, niezależnie co by się działo. Świadomość tego obowiązku była nikła, bo wszystko było przykryte nabrzmiałą nienawiścią.
PAP: Dlaczego ten list miałby trafić w pustkę?
Bp T. Pieronek: Z bardzo prostej przyczyny, bo wtedy o jakichś gestach państwa polskiego w stosunku do Niemiec, czy odwrotnie, nie było mowy, ani nie było takich możliwości. Natomiast Kościół mógł sobie na to pozwolić właściwie dlatego, że nie był to akt polityczny, tylko to był akt chrześcijańskiej miłości.
PAP: Kto był jego inicjatorem?
Bp T. Pieronek: Największą rolę odegrał metropolita wrocławski abp Bolesław Kominek. Wokół tej idei skupiło się pewne grono osób, choć nie potrafię wymienić dokładnie wszystkich nazwisk. Wiem na pewno, że brał w tym udział metropolita krakowski abp Karol Wojtyła. Przepuszczam, że musiał być biskup pomocniczy gorzowski Jerzy Stroba oraz biskup katowicki Herbert Bednorz. Byli to ludzie, którzy dobrze znali Niemcy.
Sądzę, że rola abp. Wojtyły odnośnie listu była bardzo ważna. W 1978 roku pojechała delegacja polskich biskupów do Niemiec. Przewodniczył jej prymas Polski kard. Stefan Wyszyński, a drugą osobą, właściwie pierwszoplanową, jeżeli chodzi o rozmowy z biskupami niemieckimi, był kard. Wojtyła. I parę dni później został wybrany papieżem.
PAP: Czy list ten poprzedziła dyskusja wewnątrz Kościoła?
Bp T. Pieronek: Była taka, ale tylko wewnątrz Episkopatu Polski. To była inicjatywa biskupów, zwłaszcza tych, którzy byli obecni na Soborze, inni biskupi zostali powiadomieni w odpowiednim momencie, ale w tworzeniu tego dokumentu nie brali udziału. Włączony w to był oczywiście prymas Polski kard. Wyszyński, który to prowadził.
PAP: Czy władze państwowe wiedziały, że list taki jest przygotowywany?
Bp T. Pieronek: Sądzę, że nie. Nie słyszałem nigdy, żeby informacja na ten temat przeciekła, żeby ktoś nieupoważniony o tym się dowiedział. Jestem przekonany, że nie wiedzieli o liście nawet polscy księża, którzy przebywali wówczas w Rzymie.
PAP: Czy Kościół zakładał tak ostrą reakcję na list ze strony komunistycznych władz i społeczeństwa?
Bp T. Pieronek: Sądzę, że liczył się z tym, że reakcja władz będzie ostra, może nie przypuszczał, że tak ostro zareaguje społeczeństwo. Pamiętam, że ludzie pluli na mnie, kiedy szedłem do kościoła św. Anny w Krakowie odprawić mszę św. Taka była pierwsza reakcja. To trwało krótko, kilka miesiący, choć niektórzy do dziś mają pretensje o list.
Owszem byli też tacy ludzie, którzy uważali, że nie można utrzymywać tego stanu jaki jest, że nie możemy ciągle ze sobą się kłócić, jesteśmy sąsiadami, rozumieli to i popierali. Większość jednak była zbulwersowana.
Z punktu widzenia chrześcijańskiego, list ten był wielką sprawą i okazało się, że to był gest o charakterze oczyszczającym, międzynarodowym, głęboko chrześcijańskim. I Bogu dzięki, że to się stało
Po drugie, co należy podkreślić, odpowiedź Episkopatu Niemiec nie była taka, na jaką liczył Kościół w Polsce, bo niemieccy hierarchowie mieli opory. Co do samego przebaczenia, to tak. Mogli jednak zrobić krok dalej i po chrześcijańsku powiedzieć: "mea culpa, mea culpa".
Biskupi zachodnioniemieccy byli jednak w dość trudnej politycznie sytuacji, ze względu na niezałatwioną kwestię uznania granicy na Odrze i Nysie przez RFN. Oni mieli pretensję o to, że Kościół w Polsce, jeszcze za czasów kard. Augusta Hlonda obsadzał stanowiska kościelne na Ziemiach Zachodnich. Z punktu widzenia polskiego Kościoła te działania duszpasterskie, np. obsada biskupów, były konieczne. Nie można było przecież zostawić ludzi bez opieki duchowej, tym bardziej, że była to już ludność polska przesiedlona ze Wschodu na Zachód.
Bp T. Pieronek: Niektórzy do dziś mają pretensje o to. Ale z punktu widzenia chrześcijańskiego, list ten był wielką sprawą i okazało się, że to był gest o charakterze oczyszczającym, międzynarodowym, głęboko chrześcijańskim. I Bogu dzięki, że to się stało.
PAP: Co z perspektywy 50 lat okazało się najważniejsze w tym dokumencie?
Bp T. Pieronek: Sądzę, że najważniejsze jest to, że potrafiliśmy patrzeć na Niemców jak na ludzi, a oni zaczęli wreszcie zastanawiać się nad tym, co zrobili. Sytuacja była rzeczywiście skomplikowana, gdyż wiadomo, że tylko 10 proc. zbrodniarzy zostało osądzonych. Reszta albo uciekła, albo się ukrywała, czasem korzystając z pomocy rodaków. Na zabójcach należy wymóc skruchę, a to jest bardzo trudne. Ale powoli to się działo. Później doszło do zbliżenia w sensie politycznym.
W Polsce powstawały Kluby Inteligencji Katolickiej, w Niemczech wschodnich również zakładano tego typu organizacje, jak chrześcijański Znak Pokuty, przekształcony w Anna Morawska Gesellschaft, zaangażowane w problematykę polsko-niemiecką. Stowarzyszenia te działały na rzecz pojednania, kontaktowały się ze sobą, ale wszystko odbywało się w sposób tajny.
Pamiętamy jak kanclerz Niemiec Willy Brandt uklęknął w Warszawie przed pomnikiem Bohaterów Getta. Następnie w 1989 roku miało miejsce pojednanie w Krzyżowej Tadeusza Mazowieckiego z Helmutem Kohlem. To wszystko się łączy. Gdyby nie było tamtego listu, to nie byłoby tych gestów.
To był proces. Bez tego jednego ogniwa, jakim był list niczego więcej nie można było się spodziewać. Z resztą komunizm zaczął też tracić popularność, a bardzo wielu komunistów już w komunizm nie wierzyło, tylko szukali możliwości, żeby jakoś się ustawić.
PAP: Czy reakcja niemieckiego episkopatu była zgodna z oczekiwaniami Kościoła w Polsce?
Bp T. Pieronek: Nie. Już wcześniej o tym wspomniałem. To była połowiczna odpowiedź bez takiej otwartości, jaką wykazali Polacy, którzy powiedzieli "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Myśmy też byli winni, bo wojna nie jest walką, w której tylko jedna strona dopuszcza się niesprawiedliwości wobec drugiej strony. Jest za co przepraszać.
Oczywiście jeśli chcielibyśmy porównać nasze winy z tym, co zrobili Niemcy, to nie ma o czym mówić. Ale człowiek, który chce mieć czyste sumienie, zawsze mówi przepraszam, bo może i ja zrobiłem coś złego.
PAP: Czy list wywołał kontrowersje także w polskim Kościele?
Bp T. Pieronek: Sądzę nie było takiej dyskusji czy sporu o to, czy było to słusznie czy nie. Może w pierwszych dniach, kiedy ta lawina krytyki komunistycznej się wylała. Może ktoś tam mówił, że po co to było robić, trzeba było zaczekać, nie dorośliśmy jeszcze do tego, ale tylko w tym sensie.
Natomiast co do istoty listu, czy to było potrzebne, czy było dobre, czy też złe, to takich głosów nie słyszałem.
Bp T. Pieronek: Dziś list na arenie międzynarodowej jest wzorem wszelkiego postępu między wrogami. Cytuje się w tych kręgach, które są zainteresowane. List ten był sygnałem dla całego ówczesnego świata zniewolonego, że można coś zrobić i trzeba zrobić.
PAP: Jak orędzie sprzed 50 lat jest oceniane dziś?
Bp T. Pieronek: Dziś na arenie międzynarodowej jest wzorem wszelkiego postępu między wrogami. Na 50-lecie tego listu ambasador Polski przy Stolicy Apostolskiej zorganizował dwudniowe sympozjum "Ku pojednaniu". Na sympozjum tym przemawiali Ukraińcy, Czesi, Niemcy, Litwini, którym list dodawał ducha. Było to sympozjum bardzo udane. Był na nim przedstawiciel papieża Franciszka; papież nie mógł być, bo się kończył Synod Biskupów o rodzinie, ale było skierowane przesłanie papieża z tej okazji.
List ten był sygnałem dla całego ówczesnego świata zniewolonego, że można coś zrobić i trzeba zrobić.
Rozmawiał Stanisław Karnacewicz (PAP)
skz/ ls/