Wystawa w Królewskiej Akademii Sztuki w Londynie prezentuje twórczość Petera Paula Rubensa (1577-1640) i jej oddziaływanie na malarzy tak różnych, jak Watteau i Cezanne. Ale realizację koncepcji wystawy skrytykowali uznani brytyjscy krytycy.
Zakrojona przez organizatorów jako jedno z najważniejszych wydarzeń roku, wystawa "Rubens i jego dziedzictwo" stara się ukazać oddziaływanie flamandzkiego malarza na przestrzeni kilkuset lat.
Rubens - kwintesencja baroku - słynął ze zmysłowości, dramatyzmu, teatralnego gestu i rozmachu swoich obrazów, czy to mitologicznych, czy alegorycznych, ołtarzowych, historycznych, czy portretów. Niezależnie od emocjonalnego zabarwienia, wszystkie przepełnił wibrującą energią witalną. Jego żywiołowy realizm podziwiano przez stulecia, a do klienteli "księcia malarzy" należały najważniejsze rody arystokratyczne i panujące oraz Kościół.
Zdaniem organizatorów wystawy wpływ Rubensa zaznaczył się m.in. w rycinach i Rembrandta, i Picassa, w dewocyjnych obrazach Delacroix oraz w pejzażach Constable'a, a nawet u wiktoriańskiego malarza i rzeźbiarza animalisty Edwina Henry'ego Landseera, impresjonisty Edouarda Maneta, czy wreszcie Paula Cezanne'a i Gustava Klimta.
Zdaniem organizatorów wystawy wpływ Rubensa zaznaczył się m.in. w rycinach i Rembrandta, i Picassa, w dewocyjnych obrazach Delacroix oraz w pejzażach Constable'a, a nawet u wiktoriańskiego malarza i rzeźbiarza animalisty Edwina Henry'ego Landseera, impresjonisty Edouarda Maneta, czy wreszcie Paula Cezanne'a i Gustava Klimta.
Dobór obrazów na wystawę krytykowali znany z prowokacyjnego stylu Jonathan Jones w "Guardianie", oraz Waldemar Januszczak, polskiego pochodzenia wzięty brytyjski krytyk i autor filmów dokumentalnych o sztuce.
Januszczak wcale nie jest pewien, czy wszystkich wystawa przekona o doniosłej roli Rubensa. "To tak, jakby poszło się do zoo zobaczyć tygrysa, a zamiast niego znalazło w klatce popielicę" (zwierzątko mniejsze od myszy) - stwierdził na swojej stronie internetowej.
Krytyk ten zauważa przy tym, że "w czasach, kiedy Rubensa szanowano najbardziej, za jego życia po wiek XIX, jego wyważenie zła i dobra, chaosu i porządku podziwiano jako triumf zdrowia psychicznego. Dziś wydaje się, że jest on zbyt zdrowy, aby być jednym z największych artystów". Ta diagnoza Januszczaka okazuje się trafna, tłumaczy bowiem słabsze niż kiedyś zainteresowanie Rubensem i jego niesłusznie niską ocenę w mniemaniu szerokiej publiczności.
Jones na wystawie nie pozostawił suchej nitki, gdyż według niego "nie oferuje ona żadnych nowych sposobów spojrzenia" i "oparta jest na kolosalnym zniekształceniu prawdy".
Kpiąco pisał, że to Rubens wymyślił tęczę - skoro widać ją i na obrazie Constable'a; akt - skoro podejmowali go liczni malarze, portrety - bo malował je świetny angielski malarz Gainsborough, a przed nim Anthony Van Dyck, bezpośredni uczeń Rubensa.
Są na wystawie oczywiście słynne rubensowskie piękności - korpulentne, o karnacji bladej, rozwibrowanej, pulchne, zmysłowe, niemalże lubieżne, którym nasza współczesność zarzuca nadwagę i celulit.
Dobór obrazów na wystawę krytykowali znany z prowokacyjnego stylu Jonathan Jones w "Guardianie", oraz Waldemar Januszczak, polskiego pochodzenia wzięty brytyjski krytyk i autor filmów dokumentalnych o sztuce.
Znalazła się w Londynie m.in. pełna wdzięku "Venus frigida" (1614) - skulona, zziębnięta bogini z Królewskiego Muzeum Sztuk Pięknych w Antwerpii, zainspirowana słowami rzymskiego poety Terencjusza "Bez Cerery i Bachusa stygnie Wenus" (odmiana powiedzenia "jadło i napoje potęgują miłość").
"Doszukiwanie się rubensowskiego echa" u Cezanne'a według Jonesa jest śmieszne - trąci wprost reklamiarskim chwytem. Pokazano tylko jeden z obrazów "kąpiących się", podczas gdy należałoby pokazać cezanne'ów dużo więcej, aby zasadnie udowodnić tę zależność.
Z madryckiego Prado sprowadzono słynny "Ogród miłości" (ok. 1635), nazywany też "Dworem rozkoszy Wenus". Rubens namalował w nim siebie samego ze swoją drugą żoną Heleną Fourment, najpiękniejszą kobietą Antwerpii. Na nim wzorował się Antoine Watteau (1684-1721), którego rokokowe "fete galantes" ukazują wytworne towarzystwo na tle przyrody.
Januszczak zwraca jednak uwagę, że między Rubensem a Watteau różnica w nastroju jest dogłębna. U Rubensa widać "pełnokrwistą, pewną siebie namiętność - opisuje znany z barwnego, bezpośredniego języka krytyk. U Watteau zaś - po ogrodzie miłości pary snują się jak cienie we śnie". Podczas gdy u Rubensa "nie mogą doczekać się, by zrzucić jedwabne gatki i wziąć się do dzieła".
W sumie pokazano tylko sześć wielkich dzieł Rubensa - podkreśla z kolei Jones, wytykając organizatorom brak "Upadku potępionych", który zastąpiono jedynie kopiami tego olbrzymiego i wstrząsającego obrazu z monachijskiej Starej Pinakoteki.
"Poważna wystawa" o wpływie Rubensa na sztukę powinna zacząć się od wpływów na jego własne malarstwo - twierdzi krytyk. I złośliwie podsumowuje: "Być może enigmatyczna skądinąd obecność Andy'ego Warhola (na wystawie) jest aluzją do jego obrazów kraks samochodowych. Bo +Rubens i jego spuścizna+ to katastrofa".
Niezależnie od oceny wystawy, która trwa jeszcze do 10 kwietnia, w jej kontekście warto przedstawić także pokrótce polskie echa twórczości "malarza królów".
Niepoślednią rolę w jego oddziaływaniu miały rozchodzące się szeroko po świecie grafiki. Były one źródłem m.in. dla jednego z malarzy polskiego baroku - bernardyna Franciszka Lekszyckiego (1600-1668), który w miejsce swojej sygnatury malował misę z kropidłem. Jego wielkie rozmiarami dzieła, sprawne rysunkowo lecz kolorystycznie mierne, znajdowały się w klasztorach i kościołach w Małopolsce i na terenach wschodnich. W warszawskim kościele ss. wizytek zobaczyć można jego "Nauczanie Najświętszej Marii Panny" sprzed 1668 r.
Bezpośrednim klientem Rubensa był królewicz Władysław Waza (1595-1648), który zamawiał obrazy w jego antwerpskiej pracowni. Z ocalałych, portret królewicza z 1624 r. znajduje się w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, a portret konny, dzieło z kręgu mistrza, z bitwą pod Chocimiem w tle - na Zamku Królewskim na Wawelu. Wiadomo też, że po śmierci Rubensa król Władysław IV poprzez swoich agentów nabył wielką ilość obiektów na licytacji urządzonej przez rodzinę malarza, "ustępując tylko królowi Hiszpanii". W zbiorach Wazów znajdował się już wcześniej m.in. "Korowód Sylena".
Pod wpływem słynnego Flamanda tworzył także Michał Leopold Willmann (1630-1706), wprost nazywany śląskim Rubensem. Stosował rubensowską dynamiczną kompozycję, dosłowność detalu, dramatyzm, postaci umieszczał w bogatych skomplikowanych pozach. Najwięcej jego dzieł zobaczyć można we Wrocławiu. A w kościołach warszawskich grupę wielkoformatowych obrazów z cyklu Męczeństwa Apostołów znajdziemy w kościele Wszystkich Świętych na Grzybowie.
Monika Klimowska (PAP)
klm/ ro/