Autorka we wstępie zastrzega, że jej książka nie jest pracą historyczną, że opowiada nie tylko o faktach historycznych, ale – przede wszystkim - o towarzyszącym im bólu, cierpieniu, złu, zezwierzęceniu, okrucieństwie, trudzie wybaczania i pojednania. Oddanie głosu świadkom i skupienie się na ich emocjach, na palecie szarości, a nie tylko czerni i bieli czyni książkę „Wołyń. Siła traumy” wyjątkową, również w dzisiejszej, po latach milczenia bogato reprezentowanej literaturze dotyczącej straszliwej wołyńskiej rzezi. Jest to książka nie tyle o samych dramatycznych wydarzeniach, co o pamięci o nich. I o tym, jak mogło do dramatu dojść.
Przeszłość nabiera dosłowności: sceną otwierającą książkę M.Fredro-Bonieckiej jest przeprowadzana w 2011 roku ekshumacja ofiar ukraińskich nacjonalistów, którzy sześćdziesiąt osiem lat wcześniej zabijali mieszkańców Woli Ostrowieckiej i Ostrówka – wsi, w których jak – w wielu innych – setkami ginęły kobiety, dzieci, starcy. Gdy grzebano zabitych, zwłoki prawdopodobnie wrzucano do wykopanego dołu za pomocą chwytaków, bosaków; już wtedy odrywały się kończyny, włosy. Widok musiał być makabryczny. Miejsce pochówków w improwizowanych dołach zostało nazwane przez miejscowych Ukraińców Trupim Polem.
Ten wstęp mógłby otwierać prosty opis okrucieństwa i makabry – jednak autorka nie idzie tym prostym tropem: szuka przyczyn, skutków i tego, co po rzezi wołyńskiej w pamięci i świadomości ludzi pozostało. W 1992 roku do Ostrówka i Woli Ostrowieckiej przyjeżdżają byli mieszkańcy tych wsi, ich dzieci i wnuki – po pierwszych ekshumacjach mają uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych przodków. Na cmentarz przechodzą też miejscowi. Dawni sąsiedzi rozmawiają ze sobą po latach. Nie ma złości, nienawiści, zadawnionych emocji, chęci zemsty.
Dziennikarze relacjonujący wydarzenie biegają z kamerami i mikrofonami. Pytają Ukraińców:
- Polacy, wiadomo przyjechali, by pogrzebać swoich, a po co wy tu przychodzicie?
- Przyszliśmy na pogrzeb, to byli nasi sąsiedzi, dobrzy ludzie – odpowiadają zdziwieni takim pytaniem. Taki jest zwyczaj, że chodzi się na pogrzeby, by pożegnać sąsiada, nawet po latach. Przecież znali ich, albo rodzice ich znali.
Przeszłość i teraźniejszość zdają się być od siebie nawzajem na wyciągniecie ręki, a jednocześnie tak bardzo do siebie nie przystawać, chyba, że w traumie, która karze krewnym ofiar widzieć w każdym Ukraińcu – tamtych Ukraińców, a Ukraińcom w Polakach sąsiadów, którzy, na Wołyniu, mieli uważać się za lepszych.
Autorka wykorzystując relacje siedmiorga świadków, łącząc je z wypowiedziami trójki współczesnych komentatorów prowadzi czytelnika przez poszczególne rozdziały: od opowieści jak wyglądały przed wojną sąsiedzkie relacje na „sielskim” Wołyniu, poprzez wojnę i jej etapy – okupację sowiecką i niemiecką (ta ostatnia w drugiej fazie „konsumowała” nadzieje Ukraińców na mgliście obiecywaną im przez Hitlera niepodległość), antypolską akcję propagandową, która przerodziła się w fizyczne unicestwienie, ucieczkę ocalałych, aż do powojennych prób pojednania. Nie wiele jest w tej opowieść „czarno-białych” fragmentów – oczywiście oprócz faktu nieludzkiego okrucieństwa. Budowa kontekstu sprawia, że mamy do czynienia z pełną paletą barw – szarości.
Korzenie Marii Fredro Bonieckiej – jej arystokratyczna rodzina pod koniec XIX wieku osiadła na Podolu - dodają książce „osobistej specyfiki”: autorka od dzieciństwa słuchała opowieści o tym, jak wojna pozbawiła przodków majątku, nadziei i planów związanych z rozbudową włości, ale także o tym, jak po prostu żyło się na pograniczu kultur polskiej i ukraińskiej, bo w tym Podole było bardzo bliskie Wołyniowi.
Poprzez te różne plany – historyczny, ludzki, osobisty, książka „Wołyń siła traumy nabiera” wartości uniwersalnej, można ją czytać jako opowieść o losach i demonach budzących się kiedyś na Wołyniu, a całkiem niedawno w Rwandzie, Serbii, Bośni, Kurdystanie i w wielu innych miejscach współczesnego świata.
Maria Fredro-Boniecka, "Wołyń. Siła traumy. Wspomnienia i pamięć". Wydawnictwo WAB, Warszawa 2016.
Źródło: MHP