Czwartkowe uroczystości odsłonięcia pomnika Danuty Siedzikówny "Inki" w Białymstoku zostały źle zorganizowane - uważają działacze PiS i niektóre organizacje społeczne. Mówią nawet o konieczności powtórzenia tej uroczystości. Magistrat odpiera te zarzuty.
W czwartek, w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, w Białymstoku został odsłonięty pomnik poświęcony Danucie Siedzikównie "Ince" - 18-letniej sanitariuszce AK, w 1946 r. skazanej na śmierć i rozstrzelanej. Pomnik powstał jako projekt zgłoszony do budżetu obywatelskiego na 2016 r.; stanął w Parku Planty, na Skwerze im. Lecha i Marii Kaczyńskich.
Teren przy pomniku na czas odsłonięcia był wydzielony barierkami, gdzie stali przedstawiciele władz i służb mundurowych, a za barierkami - mieszkańcy. Po oficjalnych uroczystościach, hołd "Ince" mogli też oddać białostoczanie. Część z kilkudziesięciu osób była niezadowolona, że nie wpuszczono ich wcześniej na teren bliżej pomnika.
W sobotę białostoccy działacze PiS oraz organizacje społeczne zorganizowali w Białymstoku konferencję prasową, podczas której domagali się przeprosin od prezydenta miasta za niezaproszenie wszystkich mieszkańców i organizacji na te uroczystości.
Jak mówił przewodniczący białostockich struktur PiS Artur Kosicki, z informacji, jakie otrzymał wynika, że wiele organizacji i osób nie zostało zaproszonych na uroczystości, nie miało też możliwości złożenia kwiatów. "Pomniki powinny łączyć, a nie dzielić ludzi. W związku z powyższym pan prezydent swoim zachowaniem podzielił białostoczan na tych lepszych i gorszych" - powiedział. Dlatego zaapelował do prezydenta Białegostoku, aby - jak mówił Kosicki - jeśli ma "choć trochę honoru i godności", przeprosił mieszkańców za zaistniałą sytuację.
Jedną z organizacji, która nie otrzymała zaproszenia, nie została też wpuszczona na wygrodzony teren bliżej pomnika, była m.in. Fundacja "Patria Mater", która była zaangażowana w projekt pomnika. Jak mówił Zdzisław Panasewicz z tej organizacji, w zaproszeniu prezydenta upublicznionym na oficjalnej stronie internetowej urzędu napisano, że zaproszeni są wszyscy mieszkańcy miasta. Dodał, że po przybyciu na miejsce musiał stać za barierkami, a kwiaty mógł złożyć dopiero po oficjalnych uroczystościach.
Zaproszenia nie otrzymał też Klub Więzionych, Internowanych, Represjonowanych w Białymstoku. Obecna na konferencji Stanisława Korolkiewicz z tej organizacji powiedziała, że zdaniem WIR to nie było oficjalne odsłonięcie pomnika. Według niej ustalono wcześniej z prezydentem, że pomnik ma stanąć w miejscu, by było go widać od strony ulicy, a do niego miała prowadzić aleja, a jej nie ma. W jej ocenie dopiero po wykonaniu tych prac będzie można oficjalnie odsłonić pomnik.
Kosicki poinformował, że zwróci się do prezydenta Białegostoku, aby pomnik "Inki" odsłonić jeszcze raz. Dodał, że jeśli prezydent nie wyrazi zgody, będzie apelował o to do wojewody podlaskiego.
Interpelację w sprawie okoliczności odsłonięcia pomnika "Inki" do prezydenta Białegostoku ma też złożyć radny PiS Paweł Myszkowski. W swoim piśmie pyta prezydenta m.in. o to, dlaczego nie wszyscy białostoczanie mogli wziąć udział w odsłonięciu pomnika i dlaczego np. Fundacja "Patria Mater" mogła złożyć kwiaty dopiero po zakończeniu oficjalnych uroczystości.
Jak poinformowała w sobotę PAP rzeczniczka prezydenta Białegostoku Urszula Mirończuk, informacja o uroczystościach została podana do publicznej wiadomości, znalazło się tam też zaproszenie do wszystkich mieszkańców. Dodała, że kwestia nie wpuszczenia przedstawicieli Fundacji "Patria Mater" na teren przy pomniku jest wyjaśniana.
Mirończuk poinformowała też, że środki, które założono w projekcie budowy pomnika w ramach budżetu obywatelskiego nie były wystarczające, aby także zagospodarować teren wokół pomnika. Ale - jak dodała - "skoro budzi to taką reakcję", prezydent na najbliższej (marcowej) sesji rady miasta złoży propozycję przesunięcia 50 tys. zł z renowacji pomnika Bohaterów Białostocczyzny. Dodała, że te prace to była propozycja radnych PiS do budżetu miasta.
Pytana, czy prezydent zgodzi się na ponowne odsłonięcie pomnika powiedziała, że "brzmi to jak żart".
Danuta Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. we wsi Guszczewina. Była sanitariuszką 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. W 1943 r. w wieku 15 lat złożyła przysięgę AK i odbyła szkolenie sanitarne. W czerwcu 1945 r. została aresztowana przez NKWD-UB za współpracę z antykomunistycznym podziemiem. Z konwoju uwolnił ją patrol AK Stanisł awa Wołoncieja "Konusa", podkomendnego mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki".
"Inka" znów działała jako sanitariuszka oraz łączniczka, uczestnicząc w akcjach przeciw NKWD i UB. W lipcu 1946 r. została wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne. W nocy z 19 na 20 lipca została aresztowana przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa w jednym z mieszkań konspiracyjnych w Gdańsku-Wrzeszczu.
"Inkę" osadzono w więzieniu w Gdańsku. Po śledztwie, podczas którego próbowano wydobyć od niej informacje o działalności oddziału "Łupaszki", została skazana na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r. w gdańskim więzieniu.
Szczątki "Inki" ekshumowano we wrześniu 2014 r. na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym. Miejsce, gdzie je znaleziono, oznaczone zostało kamienną tablicą. 28 sierpnia 2016 r., w 70. rocznicę jej śmierci, odbył się jej uroczysty państwowy pogrzeb. (PAP)
autor: Sylwia Wieczeryńska, Robert Fiłończuk
swi/ rof/ pad/