Wspomnienia są jednym z najcenniejszych świadectw funkcjonowania polskiej konspiracji. Pomimo upływu ponad 70 lat od zakończenia wojny i 60 od końca walki Żołnierzy Niezłomnych wciąż zdarza się, że otrzymujemy nowe źródła do poznania najtrudniejszego okresu polskiej historii.
Wspomnienia Władysława Kołacińskiego „Żbika” ukazują się na rynku wydawniczym już po raz trzeci, lecz dopiero to wydanie opublikowane przez Wydawnictwo Capital i Instytut Pamięci Narodowej trafia do szerszego grona czytelników. Po raz pierwszy ukazały się w 1961 r. na emigracji. W PRL wciąż z bronią w ręku ukrywali się żołnierze podziemia antykomunistycznego, a wielu innych, głównie związanych z Narodowymi Siłami Zbrojnymi, nie mówiło o swojej przeszłości. Kołaciński zachowywał więc wciąż zasady konspiracji i nie podawał we wspomnieniach prawdziwych pseudonimów swoich żołnierzy i innych dowódców oddziałów partyzanckich NSZ. Kolejne wydanie z 1991 r. z powodu problemów we współpracy z wydawnictwem również trafiło do niewielkiego grona czytelników, głównie weteranów podziemia narodowego. Dopiero obecna publikacja wspomnień „Żbika” jest wyposażona w pełny aparat naukowy oraz uzupełniona zdjęciami, kopiami dokumentów i komentarzami jednego z najwybitniejszych znawców historii Narodowych Sił Zbrojnych Leszka Żebrowskiego.
Autorem jest mjr Władysław Kołaciński. Urodził się w 1911 r. w ubogiej rodzinie we wsi Piekary koło Bełchatowa. Służył w Marynarce Wojennej, m.in. na pokładzie niszczyciela ORP „Burza”. W drugiej połowie lat trzydziestych pracował jako mechanik w Polskich Liniach Lotniczych „LOT”. Po mobilizacji w sierpniu 1939 r. powrócił do służby w Marynarce. Tu rozpoczyna się wojenna opowieść Władysława Kołacińskiego. Ostatnie dni pokoju „Żbik” odczuwał tak jak wielu innych przedstawicieli jego pokoleń, z dala od dominującego w propagandzie entuzjazmu. „Młodość! Zdawało się – świat stoi otworem. Że wystarczy tylko otworzyć szeroko ramiona, a radość i szczęście będą wpadały same i bez końca. Wrzesień 1939 roku przeciął tę sielankę. Pomieszał szyki. Rozwiał piękne sny i marzenia. Zniszczył plany” – pisze Kołaciński. Walczył na Kępie Oksywskiej, aż do jej kapitulacji. Bardzo szybko awansował na dowódcę kompanii. Na jego dowódcach wielkie wrażenie wywarła jego postawa podczas szturmu na bagnety na niemieckie pozycje pod Gdynią.
Zaledwie kilka miesięcy przebywał w niewoli. Dzięki współpracy z polskim lekarzem obozowym w czerwcu 1940 r. uzyskał fałszywy status inwalidy wojennego i powrócił do domu. Jego przyjaciele niemal natychmiast wciągnęli go do pracy konspiracyjnej. „Mnożyły się sekcje, powstawały kompanie, rosły bataliony. Ten instynkt samoobrony, ten fantastyczny zryw oporu urodził się nie z rozkazów i nawoływań przywódców. Zrodził się sam przez się w duszy każdego Polaka samorzutnie, bez względu na stan i wykształcenie” – podkreślał Kołaciński. Mimo że przed wojną Kołaciński nie był zaangażowany w jakąkolwiek działalność polityczną, wstąpił w szeregi wywodzącej się z szeregów narodowej demokracji Narodowej Organizacji Wojskowej i w sierpniu 1940 r. złożył przysięgę. Jak sam mówił, równie dobrze mógłby trafić do szeregów Związku Walki Zbrojnej lub Batalionów Chłopskich. O przynależności organizacyjnej zadecydowało to, że Kołaciński pierwszą organizacją z jaką uzyskał kontakt była NOW. Do walki z podziemiu Kołacińskiego pchnęły te same motywacje co innych przyszłych żołnierzy NSZ i innych organizacji konspiracyjnych. „Wiadomo było nam przecież, że w tej sytuacji istniały tylko dwie możliwości: wolność i walka albo aresztowanie i śmierć. Nie było wszak różnicy, czy ktoś został schwytany z pistoletem i jednym nabojem, czy też z karabinem maszynowym z naładowaną taśmą. Za wszystko groziła śmierć. I to nie ta śmierć-wyzwolicielka, szybka żołnierska śmierć na polu walki, ale ponura i przerażająca. […] Śmierć niewolnika” – pisze Kołaciński.
Ze względu na znakomite warunki terenowe zalesionej kielecczyzny partyzantka na tym obszarze tworzyła się już od pierwszych miesięcy okupacji. Problemem było jednak zdobywanie środków pieniężnych na utrzymanie struktur oraz broni. M.in. dlatego tak ważne stawały się dowodzone przez „Żbika” ataki na kontrolowane przez Niemców banki, spółdzielnie rolnicze czy magazyny żywności. Dla utrzymania dyscypliny i morale miejscowych społeczności równie istotna była walka z donosicielstwem i szmalcownictwem. „Żbik” opisuje jeden z „zajazdów” na miasteczko niedaleko Radomska, podczas którego rozstrzelany miał zostać sekretarz urzędu gminnego, a „jednocześnie miała być udzielona lekcja wójtowi volksdeutschowi”. „Akcja zakrojona była na dużą skalę, a już naszą rzeczą było aby zajazd odbył się imponująco. Chodziło mianowicie o to, aby zrobić wrażenie na miejscowej ludności maltretowanej przez Niemców i urząd gminy, aby podnieść ją na duchu” – pisze „Żbik”. Sam dowódca podczas ataku był ubrany w przechowany przez rodzinę mundur marynarza polskiej floty. Wyrok nie został wykonany, ponieważ „łzy matki wstrzymały wyrok”. Kilka miesięcy później został wykonany przez żołnierzy AK.
Dramat wykonania wyroku pokazuje „Żbik” na kolejnych stronach swoich wspomnień, gdy opisuje egzekucję konfidentce gestapo dorabiającej się na grabionym przez Niemców majątku żydowskim. „Nagle przeszywa mnie krótka myśl, stwierdzenie: ty boisz się zabijać. Ty boisz się albo nie chcesz śmierci tej pięknej kobiety. Stąd ten twój sztuczny cynizm i próba potępienia jej. Zadrżałem wewnętrznie” – wspomina „Żbik”. Wyrok został wykonany.
Najbardziej dramatycznym momentem w wojennym życiorysie „Żbika” było jego aresztowanie przez gestapo. Niemcy doskonale wiedzieli, że mają w swoich rękach jednego z najważniejszych członków miejscowych Narodowych Sił Zbrojnych. Los „Żbika” wydawał się więc przesądzony. „Przepadło wszystko. Przepadło. Już nie wróci nigdy. Pełna męki i bólu myśl nie łamie murów. Nie zrywa pęt. Nie rwie się ku jasnemu jutru. Złamana zdruzgotana opada ciężko w niemocy” – wspominał żołnierz NSZ. Swoje ocalenie zawdzięczał w dużej mierze brawurze i przemyślanemu planowi ucieczki z transportu do Auschwitz.
Niedługo potem, we wrześniu 1943 r., „Żbik” na rozkaz dowództwa NSZ rozpoczął tworzenie dużego oddziału partyzanckiego. W tym czasie coraz więcej akcji Narodowych Sił Zbrojnych było wymierzonych nie tylko w administrację niemiecką czy donosicieli, ale również regularne siły Wehrmachtu oraz żandarmerii. Każda z nich lub przemarsz oddziału przez wieś wywoływały ogromny entuzjazm miejscowej ludności. Wyjątkiem była tylko wizyta w dworze wcześniej „odwiedzonym” przez bandę związaną z Polską Partią Robotniczą, która podobnie jak NSZ przedstawiała się jako „wojsko polskie”. „Postrzelane ściany, połamane meble i obandażowane głowy domowników, wszystko to robiło przygnębiające wrażenie. Przygnębiająca atmosfera domu udzieliła się i mnie. Straciłem dobry poprzedni humor. Wśród żołnierzy posypały się soczyste przekleństwa i odgrażanie pod adresem bandytów” – wspominał „Żbik”.
Zbrodnie i rabunki polskojęzycznych komunistów przygotowujących się na przyjęcie armii sowieckiej oraz nominatów Moskwy przeznaczonych do przejęcia władzy w nowej Polsce sprawiały, że stali się oni kolejnym groźnym przeciwnikiem oddziałów NSZ i AK. „Żbik” i jego żołnierze zdawali sobie sprawę z rzeczywistych celów komunistów z Gwardii Ludowej. Stały się one szczególnie wyraźne po śmierci trzech żołnierzy NSZ w zasadzce pod Rząbcem przygotowanej przez GL 11 lipca 1943 r. „Wskutek wiadomości o tak ohydnym mordzie dokonanym przez komunistów, nastąpiła we mnie przemiana, która zaciążyła na dalszymi moimi czynami. Zrozumiałem przede wszystkim, że z ludźmi tymi nie ma mowy o porozumieniu, nie ma mowy o wspólnym języku. Bo jeśli nawet są w ich szeregach ludzie dobrej woli i czujący po polsku, to są oni bezsilni wobec obcej ręki, która tłumi w zarodku najmniejsze odchylenie oraz niszczy ich fizycznie. Było teraz jasne, że drugi okupant jest tak samo niebezpieczny, że należy się go strzec, że wydał nam także walkę na śmierć i życie” – podkreśla „Żbik”. Jak podkreśla autor przypisów Leszek Żebrowski, postawa „Żbika” i jego żołnierzy wynikała również z rozkazów „przeciwbandyckich” wydanych przez dowódców NSZ już pod koniec 1942 r. Z czasem obejmowały one głównie zwalczanie band GL/AL. Jedna z najważniejszych, dowodzona przez Stanisława Olczyka „Garbatego”, działała na tym samym obszarze co oddział „Żbika”. Przypadki karania rozstrzelaniem ujętych członków GL/AL były już w trakcie wojny wykorzystywane przez propagandę sowiecką do stworzenia czarnego wizerunku „Żbika”. Książka Władysława Kołaczyńskiego jest więc nie tylko wspomnieniem walki pomiędzy komunistycznym młotem i nazistowską swastyką, lecz w równej mierze rozliczeniem z nieprawdziwą czarną legendą NSZ, budowaną przez propagandę komunistyczną już od 1943 r. i częściowo pokutującą do dziś. „Głoszono, że jestem sadystą-mordercą, potworem o nieludzkiej twarzy. Imieniem moim straszono dzieci” – pisał autor o czerwonej propagandzie.
Wiele miejsca autor poświęca również warunkom, w jakich żyli partyzanci. Wbrew obiegowym opiniom dowódcy oddziałów starali się za wszelką cenę do minimum ograniczyć kontakty z miejscową ludnością. Wiedza o współpracy wsi z NSZ lub AK mogłaby być dla Niemców lub komunistów okazją do przeprowadzenia brutalnej pacyfikacji. „Żbik” nazywa tę ostrożność w kontaktach z okolicznymi osadami „odpowiedzialnością za teren”. „A poza tym wieś kryła w sobie niebezpieczeństwo demoralizacji dla młodych chłopców w postaci bimbru, zabaw i kobiet. Wszystkie te rzeczy odpadały w lesie. I jeszcze jeden plus to możliwość przeprowadzenia ćwiczeń” – wyjaśnia „Żbik”.
Pomimo że służba w partyzantce różniła się od regularnej służby wojskowej, to jednak „Żbik” i inni dowódcy dążyli do jak największej „profesjonalizacji” swoich żołnierzy. Służyć miały temu codzienne ćwiczenia bojowe, musztra oraz modlitwa rozpoczynająca dzień. „Żbik” podkreśla również, jak bardzo różniła się służba partyzancka w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej. „Warunki bytowania podczas okupacji bolszewickiej były bez porównania trudniejsze i cięższe, niż podczas okupacji niemieckiej. Przede wszystkim nigdy nie było wiadomo kto swój, a kto jest wtyczką i zdrajcą. Niepewność ta miała miejsce nawet w stosunku do niektórych własnych żołnierzy” – pisze autor.
Jednymi z najciekawszych epizodów w historii oddziału „Żbika” jest obecność w jego szeregach brytyjskiego lotnika oraz tak zwanych „Poleszuków”. Sierżant Richard Tullet służył w 77. Dywizjonie Bojowym RAF. Został zestrzelony podczas nalotu bombowego na Pilzno w kwietniu 1943 r. Po ucieczce ze stalagu w Toruniu trafił do szeregów oddziału „Żbika”. W oddziale zyskał pseudonim „Harry”. „Był wzorowym żołnierzem, bardzo zabawnie operującym anglosaską polszczyzną, ogólnie lubianym i szanowanym przez wszystkich” – wspominał go „Żbik”. Po wojnie „Harry” powrócił do Wielkiej Brytanii. Poleszukami nazywano żołnierzy „ludowego” WP, którzy w czerwcu 1945 r. po bitwie pod Kotkami koło Buska przeszli na stronę dowodzonego przez „Żbika” oddziału nazywanego wówczas Brygadą Jasnogórską. Większość z nich pochodziła z Polesia zajętego przez ZSRS. Wbrew opiniom na temat antysemityzmu żołnierzy NSZ swoje miejsce w oddziale „Żbika” znaleźli równie Polacy żydowskiego pochodzenia, którym groziła śmierć ze strony Niemców. Jednym z nich był dr Juda Kamiński z Przedborza, który po ucieczce z miejscowego getta ukrywał się wśród chłopów dzięki pomocy oddziałów NZS, a następnie służył im pomocą medyczną. Po wojnie dr Kamiński przeszedł na katolicyzm, wciąż pomagał okolicznym mieszkańcom. Zeznając w komunistycznych procesach, mówił o pomocy, jakiej oskarżani żołnierze NSZ, również ci, których nigdy osobiście nie poznał, udzielali mu pomocy. „Czasem myślę o tym lekarzu. Stanowi on skromny, ale jakże piękny rozdział w historii stosunków polsko-żydowskich w okresie walk o wolną Polskę” – wspomina autor.
Tropiony przez NKWD, KBW, UB „Żbik” we wrześniu 1945 r. rozwiązał oddział i przedostał się na Zachód. Służył w II Korpusie Polskim, a następnie kompaniach wartowniczych w okupowanych Niemczech. W 1950 r. wyemigrował do USA. Powrócił do Polski w roku 1990. Jak wspomina w posłowiu Leszek Żebrowski, jego przylot z Chicago miał niezwykłą oprawę. Byli członkowie band GL i AL zapowiadali, że krwawo rozprawią się ze „Żbikiem”. „Nic zatem dziwnego że kilku byłych partyzantów +Żbika+ przybyło na Okęcie z bronią krótką, przechowaną jeszcze z czasów okupacji. Byli gotowi do jego obrony za wszelką cenę” – wspomina Leszek Żebrowski.
Kołaciński zamieszkał w Płocku. Ostatnie lat życia poświęcił zbieraniu materiałów dokumentujących działalność NSZ. Brał udział w pierwszych uroczystościach upamiętniających walki jego żołnierzy z Niemcami i komunistami. W 1994 r. Ministerstwo Obrony Narodowej zatwierdziło „Żbikowi” stopień majora WP. Zmarł 8 listopada 1995 r.
Wspomnienia Władysława Kołacińskiego „Żbika” „Między młotem a swastyką” w opracowaniu Leszka Żebrowskiego ukazały się nakładem Wydawnictwa Capital i Instytutu Pamięci Narodowej.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/