Dziesięć lat temu, 28 września 2014 roku, Michał Kwiatkowski został w hiszpańskiej Ponferradzie mistrzem świata elity w wyścigu ze startu wspólnego. Był to jeden z największych sukcesów w historii polskiego kolarstwa, odniesiony w spektakularnym stylu.
Od 1996 roku jest rozgrywany jeden wyścig o mistrzostwo świata, bez podziału na zawodowców i amatorów. W tej rywalizacji tylko raz – w 2000 roku we francuskim Plouay – biało-czerwoni odgrywali główne role, a Zbigniew Spruch zdobył srebro. W 2014 roku Kwiatkowski został pierwszym i jedynym do dziś Polakiem, który założył tęczową koszulkę mistrza świata.
Trasa wydawała się skrojona dla niego. Trudna technicznie runda, z dwoma podjazdami i karkołomnymi zjazdami, liczyła 18,2 km, a zawodnicy musieli pokonać ją 14 razy. Dystans - 254,8 km, natomiast łączne przewyższenie - 4284 metry (po 306 metrów na rundzie), czyli tyle co na etapie Tour de France w Alpach czy w Pirenejach, z tą jednak różnicą, że wspinaczki były krótsze i częstsze.
Start nastąpił przy pochmurnym niebie. Pogoda zmieniała się - to deszcz, to słońce. Zawodnicy na zmianę zakładali i zdejmowali pelerynki. W decydującej fazie nie padało, ale znów lunęło zdrowo w czasie ceremonii dekoracji Kwiatkowskiego.
Na pierwszych rundach peleton jechał niemrawo. Nikt nie przejmował się zawiązaną już na pierwszym okrążeniu ucieczką, w której brali udział Litwin Zydrunas Savickas, Chorwat Matija Kvasina, Ukrainiec Ołeksandr Poliwoda i Kolumbijczyk Carlos Quintero.
Jako pierwsi zareagowali... Polacy. Cała dziewiątka wyjechała na czoło peletonu i podkręciła tempo. Budziły się wątpliwości, czy to właśnie biało-czerwoni, a nie inne ekipy, powinni brać na siebie ciężar pościgu i tracić siły. Tym bardziej, że do mety pozostało jeszcze 190 kilometrów.
Polacy prowadzili peleton przez ponad 100 kilometrów i dopiero na dziesiątej rundzie zmienili ich Włosi. Przy intensywnym deszczu rozciągnięta zasadnicza grupa doścignęła uciekających kolarzy, a potem zaczęły się ataki.
Skład czołówki wciąż się zmieniał. Czterdzieści kilometrów przed metą na czele jechała 11-osobowa grupa, a za nią z 40-sekundową stratą kolejnych 89 zawodników, z czterema Polakami: Kwiatkowskim, Maciejem Paterskim, Michałem Gołasiem i Pawłem Poljańskim. Pozostali biało-czerwoni zeszli z trasy.
Ostatnie okrążenie rozpoczynało czterech kolarzy: Duńczyk Michael Andersen, Francuz Cyril Gautier, Białorusin Wasyl Kiryjenka oraz Włoch Alessandro De Marchi, zachowując wciąż około 40 sekund przewagi nad peletonem prowadzonym przez Paterskiego, za którym jechał schowany Kwiatkowski.
Dziewięć kilometrów przed metą ostatnią mocną zmianę dał Gołaś, wyprowadzając Kwiatkowskiego na czołową pozycję w peletonie. Kwiatkowski, który słynie z mistrzowskich zjazdów, doścignął za zaporą wodną Barcena prowadzącą czwórkę, chwilę odpoczął, minął liderów i samotnie zaczął się wspinać na ostatni, kilometrowy podjazd.
Miał na nim dziewięć sekund przewagi. Niewiele, ale czekał go kolejny zjazd i półtorakilometrowy płaski odcinek do mety. Przewaga topniała - osiem, siedem sekund – ale wciąż była na tyle duża, aby nie dać sobie wyrwać zwycięstwa. Ostatni odcinek Polak przejechał z uśmiechem na twarzy, podniósł triumfalnie ręce do góry i ucałował orzełka na koszulce.
Na konferencji prasowej Kwiatkowski, odpowiadając na pytania płynnie po angielsku, mówił, że jego jedyną szansą była ucieczka.
"Wiedziałem, że mając nawet parę sekund przewagi przed zjazdem mam szansę wygrać, że rywale mogą mnie nie dogonić. Nie oglądałem się, jechałem na zjazdach skoncentrowany. Nie jestem sprinterem. Potrafię zafiniszować, ale nie tak jak Simon Gerrans i Alejandro Valverde. Moją szansą był samotny odjazd i zrealizowałem ten plan".
Trzy godziny później Kwiatkowski spotkał się z kibicami, którzy czekali na niego przed hotelem w Ponferradzie. Pochodzący z Chełmży kolarz był bardzo wzruszony. Dziękował i częstował niespodziewanych gości szampanem.
"Nie było łatwo przyjechać im do Ponferrady. Czułem ich doping. To byli najlepsi kibice na trasie. Cały czas śpiewali, krzyczeli. To jest nam naprawdę potrzebne. Nie tylko dziewięciu kolarzy stoi za tym wynikiem, ale również oni" - mówił.
A wracając do wyścigu, Kwiatkowski podkreślał rolę kolegów z drużyny.
"To, co dziś zrobił Michał Gołaś, przeprowadzając mnie do przodu peletonu w decydującym momencie, było niesamowite. Wspaniale pojechali też inni koledzy z reprezentacji. Jestem im bardzo wdzięczny za to, że wierzyli we mnie i że dali mi mnóstwo energii na końcówkę wyścigu. Nawet nie musiałem wychylać nosa. Kontrolowaliśmy cały czas tempo, a ja miałem dużo sił na ostatni atak".
W następnych latach kariera Kwiatkowskiego pięknie się rozwinęła. Wygrał m.in. prestiżowy klasyk Mediolan-San Remo, dwukrotnie Amstel Gold Race, a także wyścigi etapowe Tirreno-Adriatico i Tour de Pologne. Ostatnie z 31 zwycięstw odniósł w ubiegłym roku, wygrywając etap Tour de France.
Artur Filipiuk (PAP)
af/ co/