40 lat temu, 8 kwietnia 1976 roku, polscy hokeiści jedyny raz pokonali reprezentację Związku Radzieckiego. Mecz mistrzostw świata w Katowicach zakończył się wynikiem 6:4. "To była wielka frajda dla wszystkich" – powiedział PAP Wiesław Jobczyk, zdobywca trzech goli.
"Przed meczem trener Józef Kurek mówił, żebyśmy przede wszystkim jak najdłużej nie stracili bramki. O strzelaniu nikt nawet nie wspominał. Bo przecież ledwo dwa miesiące wcześniej na igrzyskach w Innsbrucku przegraliśmy z tym samym rywalem 1:16. A wcześniej bywało i 0:20" – wspominał były napastnik biało-czerwonych.
Przed spotkaniem w Spodku Polacy z ekipą ZSRR przegrali wszystkie 27 pojedynków, tracąc średnio po 10 bramek.
"Zagraliśmy na sto procent, pomogła publiczność, a Rosjanie nas chyba zlekceważyli. Zagrali bez rozgrzewki, myśleli pewnie, że urządza sobie trening. Tymczasem my zdobywaliśmy bramki, a czas uciekał. Mimo to dopiero, kiedy zdobyłem gola na 6:3, a do końca zostało niewiele ponad minuta zacząłem wierzyć, że możemy wygrać" – zaznaczył Jobczyk.
Wygrana z faworytem nie ustrzegła Polaków przed spadkiem z elity.
"Nie wytrzymaliśmy niestety tego turnieju. Ale wygrana ze Związkiem Radzieckim sprawiła wszystkim wiele radości. Wysłuchaliśmy po meczu Mazurka Dąbrowskiego i patrzyliśmy na twarze zszokowanych rywali" – dodał.
W dniach 23-29 kwietnia katowicka hala znowu będzie areną MŚ, tym razem Dywizji 1A. Polacy zagrają o awans do elity z Włochami, Japonią, Słowenią, Koreą i Austrią.
"Wszyscy chcielibyśmy sukcesu. Jednak to jest tak wyrównana grupa, że możemy zarówno wywalczyć awans, jak i spaść. Na wsparcie kibiców na pewno nasi reprezentanci będą mogli liczyć i oby publiczność ich poniosła" – nadmienił były reprezentant Polski.
Zdaniem innego uczestnika historycznego meczu Andrzej Zabawy wygrana ze "Sborną" na inaugurację mistrzostw była sukcesem, ale goryczą doprawiła go porażka z RFN 1:2 po stracie gola 21 sekund przed końcem i w efekcie opuszczenie hokejowej elity.
"Nikt trzeźwo myślący przed spotkaniem z ZSRR na nas nie stawiał. Rywale podeszli +na lajciku+, z drugim bramkarzem, a podstawowy Władysław Tretjak wszedł dopiero w 24. minucie. My dostaliśmy wiatr w plecy, a im wszystko zaczęło przeszkadzać. A ciężko się gra, gdy wychodzi się na lód z pozycji niedźwiedzia, którym nagle zaczyna kręcić jakiś mały zajączek" - zauważył Zabawa.
W jego opinii Polakom pomogła wtedy m.in. świetna atmosfera w zespole.
"Ta jest zawsze najważniejsza. I w szatni, i na boisku. Nie musimy się kochać, ale wychodząc na lód musimy się nawzajem szanować i swoją pracę także. A prywatnie nie musimy się spotykać. To jest profesjonalizm. Z drugiej strony w trójce napastników musi być przynajmniej dwóch myślących podobnie" - dodał obecny kierownik polskiej reprezentacji.
Zauważył, że w kwietniowych mistrzostwach awans Polaków do elity jest realny, ale i każdy wynik poszczególnych meczów będzie możliwy.
Porównując hokej sprzed 40 lat z obecnym stwierdził, że znacząco poprawiła się m.in. technika jazdy, zwłaszcza obrońców.
"Inaczej bronią bramkarze, no i miewają po dwa metry wzrostu. Wiele zmieniła likwidacja spalonego na czerwonej linii, zaostrzono przepisy dotyczące brutalnej gry, współczesne kije pozwalają na szybszy lot krążka. Inaczej wyglądają też przygotowania. Już nie biega się po 12–15 km, czego nie lubiłem" - wyliczył Zabawa.
Podkreślił, że dużo łatwiej jest trenerowi przygotować zespół do meczu.
"Ma nagrania treningów i spotkań. Analizuje je z drużyną i indywidualnie, wskazuje błędy. A kiedyś wszystko było oparte na zapiskach w notesie szkoleniowca" - podsumował były napastnik biało-czerwonych. (PAP)
gir/ pp/