„Najbardziej kreatywna ulica Mińska”, „mekka hipsterów”, „główna alternatywna przestrzeń kulturalna” – tak określana jest ulica Kastrycznicka w Mińsku, zagłębie knajpiane i biznesowe pod murami Mińskich Zakładów Rewolucji Październikowej (MZOR).
„Mińskie Zakłady im. Rewolucji Październikowej zarabiają na hipsterach. Kto wie, może to właśnie dzięki nim jeszcze trwają” – śmieje się Wital Jackiewicz, biznesmen z Kastrycznickiej.
Kastrycznicka, po rosyjsku Oktiabrska, to po prostu swojska ulica Październikowa. Ale chociaż nazwą nawiązuje do minionej epoki komunizmu, jej klimat przypomina raczej przełom XIX i XX wieku. Charakterystyczna budowla z czerwonej cegły, która powstała w latach 1907-1908 jako zakłady „Gigant”, ciągnie się wzdłuż ulicy, przeciętej na pół torami tramwajowymi.
„Od zakładów MZOR wynajmujemy ten kawałek chodnika, na którym stoi nasz pawilon” – mówi Ilja, właściciel kawiarni „Drewa”, która opiera się o ścianę fabryki. Obok powstają kolejne kioski. „Ceny wynajmu rosną, bo chętnych jest sporo, a i MZOR jest tym żywotnie zainteresowany, bo dzięki temu zarabia” – dodaje.
Kilkanaście metrów dalej znajduje się główne wejście do zakładów MZOR, które działają od ponad 100 lat, a swój okres świetności przeżywały oczywiście w czasach ZSRR. Do dzisiaj produkowane są tu maszyny i obrabiarki, jednak firma zmaga się z poważnymi problemami finansowymi.
Mimo upływu czasu pewne rzeczy pozostają niezmienne. Na tablicy przy głównym wejściu wiszą solidnych rozmiarów portrety najlepszych pracowników. Obok dumnie pręży pierś Włodzimierz Iljicz Lenin.
Na murze nad jego głową widnieje imponujący mural – efekt pracy twórców street artu z Ulicy Brasil. To doroczna impreza, w ramach której Białorusini i Brazylijczycy ozdabiają różne budynki w Mińsku swoją kolorową twórczością. Kastrycznicka to jedna z ich wizytówek – postindustrialna przestrzeń i pofabryczne budynki stały się dla nich wdzięcznym miejscem pracy.
„Na Kastrycznickiej jest kolorowo, ale to nie wszystko. Mocno czuć tutaj puls miasta, bo to miejsce przyciąga ciekawych, aktywnych ludzi” – mówi Witalik. Od 10 lat razem z partnerem prowadzi firmę brandingową, jej biuro znajduje się oczywiście na Kastrycznickiej. „Skończyłem studia podyplomowe w Polsce, ale wróciłem na Białoruś, żeby coś próbować tutaj zrobić. Takich jak ja nie było zbyt wielu” – opowiada.
Kastrycznicka tętni życiem i ciągle się zmienia, a postsowiecki smutek wypierają nowe restauracje, bary, galerie i kolejne murale. Część budynków MZOR wykupił Biełgazprombank, który w pozakładowych halach ma stworzyć nową „przestrzeń kulturalną”. Nieopodal usytuowała się nowa siedziba niezależnej „Galerii U”, siłownia „Moby Dick”, do której – według miejskiej legendy – uczęszczają członkowie popularnego białoruskiego zespołu Brutto. Jest oczywiście studio jogi i bar z burgerami. Obrazu dopełnia fabryka drożdży, której historia zaczęła się jeszcze pod koniec XIX w., i zakłady Mińsk Kristałł produkujące alkohole (obok których działa cieszący się dużym zainteresowaniem sklep firmowy).
Serce Kastrycznickiej bije jednak na tak zwanym podwórku, wokół którego znajdują się kultowe już restauracje „Enzo” i „Depo”, a także kanapkarnia „Ławka”. Do „Ławki” – pierwszego takiego miejsca w białoruskiej stolicy - kolejki ustawiają się przez całą dobę, przyjeżdżają tu ludzie z całego miasta.
„Jeszcze całkiem niedawno była tutaj giełda samochodowa” – mówi Władisław Łuniewicz, młody menedżer, którego można nazwać „ojcem założycielem” Kastrycznickiej w jej obecnym kształcie. To człowiek, który walnie przyczynił się do tego, że z na wpół obumarłej postindustrialnej ulicy powstało centrum miejskiego życia.
„Przyglądałem się takim miejscom w Europie, choćby w Łodzi, w Galerii OFF. Pomyślałem, że w Mińsku też jest potrzebna taka przestrzeń” – dodaje.
Łuniewicz namówił inwestorów na zmianę koncepcji zagospodarowania przestrzeni wokół „podwórka”. Powstały „Enzo”, „Ławka”, w końcu naleśnikarnia „Depo”, które wraz z legendarnym barem „Chuligan”, znajdującym się po przeciwnej stronie ulicy, zaczęły tworzyć niepowtarzalny klimat. Na Kastrycznickiej robiło się coraz gęściej.
„Jeździłem po Mińsku i namawiałem ciekawe firmy, agencje reklamowe, różne kreatywne biznesy, by przeniosły się do nas. Byłem przekonany, że same knajpy to za mało, potrzebny jest twórczy ferment, całodobowe życie” – opisuje Łuniewicz.
„Mówienie o Kastrycznickiej jako o miejscu hipsterów to duże uproszczenie, to nie fair. To kreatywna przestrzeń dla aktywnych ludzi” – przekonuje.
Pod koniec ubiegłego roku na Kastrycznickiej otworzył się nowy hotel, który stylistyką wpisał się w charakter ulicy. Hotelowa restauracja „Simple” to również dzieło Łuniewicza. „Można powiedzieć, że sam wychowałem kucharza. Jeździliśmy na kursy, odwiedzaliśmy różne europejskie restauracje, testowaliśmy różne przepisy. Na pracowników szukam ludzi, którzy chcą się uczyć, są ciekawi świata” – mówi menedżer.
„Wielu Białorusinów jest gotowych na +europejskość+, zmiany, szukanie czegoś nowego. Nie znoszę stereotypów, gdy ktoś mówi, że Białorusini są tacy czy inni, że wszyscy muszą kochać ziemniaki, bo to nieprawda” – oświadcza Łuniewicz.
Jackiewicz, specjalista od marketingu marki, nie byłby sobą, gdyby nie zmierzył się z tematem Kastrycznickiej. „Chcemy utrwalić ją jako brand, by była jeszcze bardziej rozpoznawalna, stała się jednym z symboli Mińska” – deklaruje. Na razie – idąc za głosem bywalców ulicy Październikowej – biznesmen otworzył na „podwórku” sklep z alternatywnymi pamiątkami „Wialikij Dziakuj” (Bardzo Dziękuję). „W Mińsku jest wiele miejsc, gdzie można kupić tzw. tradycyjne pamiątki – haftowane ręczniki, jakieś figurki ze słomy, wyszywanki, lniane obrusy. My chcemy zaproponować coś innego, bardziej nowoczesnego. Oczywiście wszystko, co sprzedajemy, robią białoruscy artyści” – konkluduje.
Z Mińska Justyna Prus (PAP)
just/ akl/ son/