Mija 40 lat od śmierci jednego z dowódców bohaterskiego Oddziału „999W” Kontrwywiadu Komendy Głównej Armii Krajowej. W Polsce pod rządami komunistycznymi nigdy nie został on doceniony, niewielu pamięta też o nim dzisiaj.
Stefan Matuszczyk urodził się 23 grudnia 1912 r. we wsi Wiązowe w Kieleckiem. Od 1930 r. uczył się w Gimnazjum im. Jana Długosza we Włocławku, gdzie cztery lata później zdał maturę. Kolejny rok szkolny (do czerwca 1935) poświęcił na ukończenie podchorążówki. Od 1937 r. nosił stopień podporucznika rezerwy. W październiku 1935 r. zaczął natomiast studia z filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Nie ukończył ich normalnym trybem. Pracę magisterską napisał już w czasie okupacji. Po wojnie uzyskał stosowne potwierdzenie, iż posiada wyższe wykształcenie i jest absolwentem UW.
Pierwszą pracę zawodową podjął już podczas studiów, w 1936 r. został kierownikiem działu prasy i propagandy w Dyrekcji Poczt i Telegrafów w Warszawie. O jego przedwojennej działalności wiadomo jeszcze, że był członkiem Zarządu Koła Polonistów na UW. Choć w organizacjach studenckich stolicy dominowali wówczas prawicowi działacze, on sam, według ustaleń historyków Władysława Bułhaka i Andrzeja Kunerta, miał być sympatykiem Polskiej Partii Socjalistycznej.
W kampanii wrześniowej 1939 r. Matuszczyk dowodził plutonem w 114. pułku piechoty, wchodzącym w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”, a następnie kompanią w Grupie „Kowel” płk. Leona Koca. Po jej kapitulacji na początku października powrócił do Warszawy i od razu zaangażował się w konspirację. W 1951 r. mówił na ten temat przesłuchującym go funkcjonariuszom UB (o jego powojennym aresztowaniu będzie jeszcze mowa): „W listopadzie 1939 r. nawiązałem kontakt z grupą wojskową za pośrednictwem dra Bonawentury Kamińskiego […]. Otrzymałem zadanie werbowania oficerów – swoich znajomych, którzy by współpracowali ze mną jako dowódcą plutonu. Poprzez system »łańcuszkowy« utworzyłem pluton (ok. 20 osób) w którym oprócz mnie było dwóch oficerów rez[erwy], moich kolegów Leszek Kowalewski i Librowicz. Pozostali byli to ludzie nie służący w wojsku albo szeregowi – kilku podoficerów. Otrzymałem zadanie »rozpracowania« Powiśla – kolejno domami i wyławiania podejrzanych o współpracę z Niemcami. Meldunki miałem składać osobiście do dra Kamińskiego”.
Według ustaleń Andrzeja K. Kunerta Matuszczyk służył w tym czasie w Organizacji Wojskowej „Wilki”, zaś we wrześniu 1940 r. z dowódcy plutonu awansował na dowódcę kompanii. Miał zachować takie samo stanowisko po połączeniu „Wilków” z OW „Unia” rok później, a od grudnia 1941 r. zostać w niej także zastępcą dowódcy I batalionu i oficerem organizacyjnym sztabu pułku „Południe”. Kiedy „Unię” scalono z Armią Krajową (marzec 1942 r.), powierzono Matuszczykowi dowództwo 214. plutonu w Obwodzie Żoliborz Okręgu Warszawa AK i jednocześnie prowadzenie tajnych kursów podchorążych rezerwy.
„Z kilkoma swoimi ludźmi – relacjonował sam Matuszczyk w 1951 r. początki swojej służby w AK – otrzymałem przydział do oddz. 214 obejmującego – Powązki, Zdobycz Robotniczą i Marymont. Mianowano mnie d-cą tego oddziału z zadaniem zorganizowania ludzi na tym terenie i bojowego rozpracowania go na wypadek powstania. […] Po miesiącu pracy organizacyjnej odwołano mnie z tego stanowiska i przekazano do dyspozycji komendanta konspiracyjnych szkół podchorążych. Otrzymałem rozkaz prowadzenia kursu dla jednej klasy kandydatów. Kurs taki przeprowadziłem przy pomocy przydzielonych mi wykładowców. Po zakończeniu tego kursu przeszkoliliśmy drugą klasę w terminie przyspieszonym. Po zakończeniu drugiego kursu nie wróciłem już na poprzednie stanowisko, a zostałem przeniesiony do oddz. likwidacyjnego 993/W jako jego dowódca”.
Warto odnotować, że Matuszczyk już wcześniej wspomagał wraz ze swoimi ludźmi podczas kilku akcji rzeczony oddział (pierwotnie działający pod krypt. Wapiennik), który funkcjonował w strukturze KG AK od jesieni 1941 r. Początkowo tworzyły go tylko dwie osoby – dowódca ppor./por. Leszek Kowalewski pseud. „Czarny”, „Leszek”, „Tomasz”, „Twardy”, „Tomasz Twardy” oraz jego zastępca: kpr. pchor./ppor. Tadeusz Towarnicki pseud. „Naprawa”, „de Vran”, „Tadeusz de Vran”. Głównym zadaniem oddziału było wykonywanie wyroków na zagrażających głównemu dowództwu podziemnej, polskiej armii niemieckich agentach. Porucznik Kowalewski dowodził oddziałem do lipca 1943 r., kiedy został pojmany przez Niemców, a następnie rozstrzelany. Po nim, ale tylko tymczasowo, dowództwo oddziału powierzono „Naprawie”.
Okoliczności objęcia dowództwa „993/W” następująco relacjonował Matuszczyk w spisanych po latach, niepublikowanych wspomnieniach: „W tym czasie niespodziewanie otrzymałem zaproszenie do odbycia rozmowy z »Józefem« [Stefanem Rysiem – przyp. M.S.], przełożonym por. »Twardego«, którego dobrze poznałem w okresie starań o uwolnienie z Gestapo mego przyjaciela. »Józef« na tym spotkaniu zaproponował mi objęcie dowództwa oddziału 993/W, wyjaśniając jego cele i zadania oraz charakteryzując niektórych członków”. Dalej „Porawa” wspominał, iż na propozycję tę zareagował zaskoczeniem i początkowo nie mógł się zdecydować. Bardzo dobrze współpracowało mu się bowiem z dotychczasowymi przełożonymi i był zżyty ze swoimi kolegami z 214. plutonu. W końcu jednak zdecydował się – przeważyć miała chęć zemsty na Niemcach za śmierć przyjaciela, którą umożliwiała działalność w oddziale likwidacyjnym. Kiedy o pozytywnej decyzji powiadomił ppor. Rysia, ten załatwił wszystkie formalności, związane z przeniesieniem.
Pod nowym dowództwem nastąpiła znacząca rozbudowała kadrowa oddziału „993/W”. Jego dotychczasowi żołnierze niebawem odnotowali też zmianę stylu dowodzenia. O ile „Twardy” często brał w akcjach bezpośredni udział, sam wykonywał wyroki, „Porawa” raczej dowodził przebiegiem akcji z zewnątrz, wyznaczając innych bezpośrednimi wykonawcami. „Zaakcentowanie tego – konstatował żołnierz AK i historyk Juliusz Kulesza – nie ma nic wspólnego z posądzeniem »Porawy« o niedostatek odwagi osobistej. Różnica zachowań obu dowódców brała się przede wszystkim z nieco innego rozumienia roli dowódcy. […] Jeśli sięgnąć do historycznych analogii, jednocześnie pamiętając o różnej skali porównywanych wydarzeń, to Leszek Kowalewski kojarzy się z księciem Józefem na grobli falęckiej, z karabinem w garści i fajeczką w zębach prowadzącym swych piechurów do starcia na bagnety, Stefan Matuszczyk natomiast jawi się raczej w roli Jagiełły, z dość odległego pagórka obejmującego wzrokiem całe pole grunwaldzkiej bitwy”.
Cytowany wyżej historyk przywołuje także inne cechy stylu dowódczego Matuszczyka i charakterystyczne dla niego zachowania. Podkomendni zapamiętali np., że starał się ich oszczędzać oraz „lubił dozorować akcje”. Plotka głosiła (co komentowano różnie), że chodził na akcje „boso”, co w gwarze konspiracyjnej oznaczało nic innego, jak – bez broni. Trudno stwierdzić, jak było naprawdę, nawet jeśli tak w istocie, miałoby to logiczne uzasadnienie: ubezpieczeniem zajmowały się i tak wyznaczone do tego osoby, zaś gdyby dowódcy zdarzyło się zatrzymanie przez wroga, zawsze mógł stosować tłumaczenie, iż znalazł się w jakimś miejscu zupełnie przypadkowo – posiadanie broni byłoby natomiast automatycznie okolicznością obciążającą.
Na przestrzeni kolejnych miesięcy pod dowództwem „Porawy” żołnierze „993/W” przeprowadzili kilkadziesiąt udanych akcji. W 1944 r. Matuszczyk zrealizował natomiast sprawnie reorganizację oddziału, związaną z przygotowaniami do wybuchu w stolicy powstania. „Porawa” oceniał: „Powstanie zastało oddział całkowicie przygotowanym. Nie wiedzieliśmy, jaką rolę w nim odegramy i jakie zadania powierzy nam los, ale chcieliśmy być jak najlepszymi żołnierzami i w tym celu wszyscy przeszli odpowiednie wyszkolenie. Część ludzi skończyła tajne kursy podchorążych, a część podoficerskie. Każdy doskonale znał się na broni, mając z nią stale do czynienia i umiał z niej zrobić odpowiedni użytek, a zahartowany w walkach ulicznych dawał gwarancję, że i w czasie powstania nie zawiedzie”.
W Powstaniu Warszawskim podkomendni Matuszczyka w istocie walczyli bardzo ofiarnie, choć po dotkliwych stratach pierwszego dnia już jako kompania „Zemsta” w składzie batalionu „Pięść”. „Porawa” wspominał natomiast, iż miał problemy z dowodzeniem, gdyż jego ludzie byli ciągle rozdzielani i rzucani w różne miejsca przez wyższych przełożonych. W publikowanych biogramach można odnaleźć również informację, iż był ranny 14 września 1944 r. podczas walk o remizę przy ul. Muranowskiej. Pozostał jednak na tyle sprawny, aby do końca brać udział w dramacie Warszawy. Przeszedł szlak bojowy: Wola–Muranów–Stare Miasto–kanały–Żoliborz–Puszcza Kampinoska. Był jednym z nielicznych, którzy przeżyli.
Po powstańczej zawierusze Matuszczykowi udało się dotrzeć do żyrardowskiego szpitala. „Będąc obłożnie chory i ranny w głowę – relacjonował w 1951 r. – zgłosiłem się do szpitala w Żyrardowie, gdzie konspiracyjnie leczony trochę się wyleczyłem. Następnie ukrywałem się u kamieniarza przy cmentarzu. Częściowo koleją, częściowo pieszo dotarłem do mego brata we wsi Wiązowe pow. Kielce. Tam przyjechała moja żona z dziećmi [Matuszczyk miał wówczas dwie małe córki: Ewę urodzoną w 1939 i Barbarę, ur. 1943 r. – przyp. M.S.]. Zajmowałem się tam leczeniem chłopów i partyzantów. W styczniu [1945 r. – przyp. M.S.], gdy zaczął mój pobyt być niebezpiecznym, wysłałem koleją moją żonę z dziećmi do Zakopanego, a sam bojąc się schwytania na kolei, przeszedłem pieszo trasę do Zakopanego […]. Na tym skończyła się moja działalność konspiracyjna”.
W powojennej Polsce zamiast honorów czekała na Matuszczyka podejrzliwość nowych władz, zainstalowanych nad Wisłą przez Związek Sowiecki. Wszystko wskazuje natomiast na to, że on sam dążył już przede wszystkim do ułożenia sobie normalnego życia. Pierwszym krokiem w tym kierunku było skorzystanie z „amnestii” w 1945 r. i ujawnienie się przed komisją likwidacyjną AK. Akcja ujawnieniowa posłużyła jednak aparatowi komunistycznego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przede wszystkim do zewidencjonowania byłych akowców.
W kolejnych latach Matuszczyk, prowadzący wówczas ze wspólnikiem prywatną wytwórnię metalowych pudełek, był inwigilowany przez funkcjonariuszy UB jako „podejrzany o działalność antypaństwową”. „Według naszych poufnych informacji – głosił meldunek skierowany w lutym 1949 r. na biurko słynnej dyrektor Departamentu V MBP Julii Brystiger – Matuszczyk jest prowodyrem Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, które jest ośrodkiem koncentracji b[yłych] akowców i w ogóle elementu wybitnie reakcyjnego. Towarzystwo to prowadzi podejrzaną działalność na terenie Warszawy”. Czytając akta aparatu represji z tego okresu, odnieść można wrażenie, że „podejrzany” funkcjonariuszom wydawał się właściwie każdy przejaw aktywności, choćby tylko towarzyskiej, byłych akowców. Wówczas, tj. w 1949 r., zainteresowanie UB Matuszczykiem nie wywołało jednak jeszcze dalej idących konsekwencji.
Były dowódca oddziału „993/W” został aresztowany we wrześniu 1951 r., jak podają Bułhak i Kunert „w związku z zamachem na Stefana Martykę, spikera propagandowej audycji Fala 49”. Zachowane akta wskazują natomiast, że funkcjonariuszy UB interesowała przede wszystkim działalność Matuszczyka w AK. W streszczeniu sprawy zapisano, iż został on zatrzymany „jako podejrzany o działalność antykomunistyczną w okresie okupacji”. Zwolniony został „z braku dowodów” dopiero w lipcu 1952 r. Warto odnotować, iż choć składał zeznania, to nie przekazał funkcjonariuszom komunistycznego aparatu represji informacji, które mogłyby kogoś obciążyć. Jeśli przywoływał konkretne nazwiska, to zazwyczaj osób, o których wiedział, że nie przeżyły wojny.
Poglądy na ówczesną rzeczywistość społeczno-polityczną miał natomiast jasno określone. Ubecy byli o tym poinformowani m.in. przez agenta, którego w okresie aresztowania Matuszczyka umieszczono z nim w jednej celi. Mówił więc m.in. o zbrodniczej działalności Rosjan wobec Polaków podczas wojny oraz panujących w kraju biedzie i głodzie, których przyczyną miały być rządy komunistyczne. Choć odzyskał wolność, w kolejnych latach był więc nadal inwigilowany. W notatce z marca 1953 r. funkcjonariusz MBP zapisał natomiast, że „figurant” nie udziela się w życiu społeczno-politycznym i prowadzi spokojny tryb życia. Byłym dowódcą przestano bliżej interesować się dopiero po „odwilży” 1956 r.
W dokumentacji pozostawionej przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa, przechowywanej obecnie w archiwach IPN, można jednak odnaleźć dotyczące Matuszczyka pojedyncze dokumenty jeszcze z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (pracował wówczas m.in. w Spółdzielni Turystyczno-Wypoczynkowej „Gromada”, a następnie w Wydawnictwie Handlu Zagranicznego), z których wynika, iż zaktywizował się nieznacznie w środowiskach kombatanckich. Aktywność ta polegała jednak głównie na wymianie korespondencji z kilkoma byłymi towarzyszami broni.
Matuszczyk nie doczekał się w powojennej Polsce żadnych honorów. Ostatnie awanse i odznaczenia uzyskał jeszcze od władz Polskiego Państwa Podziemnego. W 1943 został awansowany do stopnia porucznika, a w 1944 r. kapitana. Dwukrotnie (w 1939 i 1944 r.) odznaczany był Krzyżem Walecznych, a w październiku 1943 r. Krzyżem Virtuti Militari V Klasy. Zmarł 9 grudnia 1979 r. w Warszawie.
Michał Siedziako
Źródło: MHP