Główną cechą świątecznych przygotowań w PRL były wszechobecne kolejki po wszystko - mówi Marek Stremecki z Muzeum Historii Polski. Jak wspomina na Boże Narodzenie tradycyjnie przypływał też statek z cytrusami, a po sprzedawane z ciężarówek karpie chodziło się z własnym wiaderkiem.
"Boże Narodzenie w PRL było równie ważne jak dzisiaj. Starano się, by Święta były bogate, ale wymagało to trudu i zdobywania wszystkiego we wszechobecnych kolejkach. Największy problem był z zakupami spożywczymi. Podstawowym produktem była oczywiście ryba, czyli karp, który prawdę mówiąc był właśnie pomysłem PRL-owskim. Przed wojną w Polsce podczas Wigilii jedzono głównie szczupaka i śledzie. Natomiast po wojnie spopularyzowano karpia, którego zakładano całe hodowle. Można więc powiedzieć, że karp jest +zasługą+ PRL" - opowiadał PAP Stremecki, który prowadzi w Programie Trzecim Polskiego Radia program "Historie jak z książki".
Wspominał, że karpie sprzedawano z wielkich ciężarówek, w których znajdowały się duże "baseny" z częściowo zamarzniętą wodą, bo Święta były wówczas z reguły mroźne. "Nikt nie myślał wtedy o +dramacie ryb+, które były przechowywane w fatalnych warunkach. Okropnie to wyglądało, ta częściowo zamarznięta woda, z której się te karpie wyciągało. Oczywiście jak po wszystko były monstrualne kolejki. Stało się w nich z własnym wiaderkiem, do którego wrzucano rybę. Ale trzeba było uważać, bo czasem były bardzo żywotne, potrafiły wyskoczyć na jezdnię i trzeba było za nimi gonić. Karpie po przyniesieniu do domu trzymano w wannie, dlatego często mycie się do Wigilii było utrudnione" - mówił Stremecki.
"Znanym motywem było też, że owoce cytrusowe były dostępne jedynie na Boże Narodzenie, czasami trochę na Wielkanoc. Już na długo przed Świętami otrzymywaliśmy wiadomość, którą PAP dystrybuował, że płynie do Polski statek z cytrusami i wszyscy śledzili gdzie już się znajduje. Kiedy statek dopływał pokazywano to w kronice filmowej i w telewizji, podobnie jak samochody, które wiozły w Polskę te pomarańcze, mandarynki, cytryny. Pochodziły one przeważnie z krajów +zaprzyjaźnionych+, głównie z Kuby" - powiedział.
Jak podkreślił, wszystkie te świąteczne towary były drogie, dlatego zbierało się na nie już dużo wcześniej. "Dzięki temu Święta były bardzo cenione, bo naprawdę wymagało wysiłku, żeby je dobrze zorganizować. Świąteczne prezenty w okresie PRL były skromne. Często bardziej obchodziło się Mikołajki 6 grudnia, natomiast te podarki pod choinkę były często symboliczne, co wynikało również z faktu, że nie było za bardzo co kupować" - zaakcentował Stremecki.
"Dużą popularnością cieszyły się wtedy Pewexy. Były to sklepy, w których sprzedawano za obce waluty polskie towary. Pewexy były po to, by od obywateli, którzy mieli waluty - od rodziny z Zachodu, z pracy +na czarno+ czy na tzw. saksach, te waluty wyciągnąć. Władza ludowa, która była bez przerwy zadłużona musiała jakoś zbierać te pieniądze od obywateli. I te towary, które powinny normalnie być w sklepach - dobra herbata, mydło, czekolada, lepsze alkohole były tylko w Pewexach. Oczywiście przez cały rok miały one powodzenie, ale na Święta było ono wyjątkowo duże, bo chciano kupić produkty, które można było dać komuś pod choinkę" - opowiadał.
Jak wspominał, w związku z faktem, że w PRL wszystkiego zawsze brakowało, a wiele towarów przez długie okresy było dostępnych tylko na kartki, przed Świętami zakłady pracy dostawały tzw. towary ekstra, które rozdawano wśród pracowników. "W 1980 r. jako początkujący dziennikarz byłem na zebraniu gdańskiej Solidarności, wtedy najważniejszej części związkowej w Polsce. Było ono poświęcone rozprowadzaniu właśnie tych towarów, którymi była szynka, mak czy słodycze. Pamiętam, że była długa debata, z kłótnią włącznie, by dobrze rozdzielić te dobra. Ich dystrybucja była często zresztą zupełnie przypadkowa. Bo o ile szynka czy słodycze były ogólnie pożądane, to z innymi towarami bywało różnie" - mówił Stremecki.
"Była np. taka sytuacja w Tarnowie, gdzie m.in. był ekstra przydział na żyletki. I na chybił trafił, losowo je rozdysponowano i tak trafiły do sióstr urszulanek. Napisały one potem pismo do Urzędu Wojewódzkiego czy mogłyby dokonać wymiany tych żyletek na czekoladę czy inny artykuł spożywczy. Także te towary nie zawsze były dystrybuowane z głową. Przed Świętami rzucano oczywiście także nieco więcej towarów do sklepów, by kronika czy telewizja mogła nagrać jak wiele dóbr czeka na rodaków przed Świętami" - relacjonował.
Podkreślił, że świętowanie Bożego Narodzenia było tak zakorzenione w naszym kraju, że komunistom nie udało się tego zmienić. "Władza ludowa nie +rozprawiła się+ z Kościołem, bo wiedziała, że nie ma na to szans, bo napotkałoby to zbyt duży sprzeciw. Dlatego mówiono i życzono nam wszystkiego najlepszego np. w telewizji, ale nie wspominano o Bożym Narodzeniu czy że jest to święto kościelne. Chodziło o nadanie tego wydźwięku laickości, więc wprowadzano jak najwięcej takich elementów. Wieczorem w Wigilię nie transmitowano oczywiście Pasterki z Watykanu, ale nadawano hollywoodzkie filmy. Ludzie lubili je oglądać, bo były z reguły zabawne i lekkie. Ich wyświetlanie miało pokazać pewną odświętność programu, ale skierowaną oczywiście na elementy całkowicie laickie" - mówił Stremecki.
"Inny wymiar miały oczywiście Święta w okresie tzw. przesileń politycznych w Polsce. Taką specjalną Wigilią był 1981 r., kiedy tysiące ludzi siedziało w więzieniach, które eufemistycznie określano internowaniem. Mnóstwo rodzin po 13 grudnia było pozbawionych swoich bliskich. Pamiętam jak jeździło się do przyjaciół internowanych w różnych miejscach w Polsce, z paczkami i życzeniami +żeby się trzymali+. Wyjątkowo tragiczne Święta były w 1970 r. tuż po tzw. wydarzeniach na Wybrzeżu, gdzie władza strzelała do robotników. Pogrzeby ofiar odbywały się w tajemnicy, komuniści nie pozwalali ich robić oficjalnie. Więc można sobie wyobrazić jak takie Święta wyglądały w domach najbliższych ofiar. Są więc także takie wyjątkowe polskie Święta stygmatyzowane tragicznymi wydarzeniami historycznymi" - dodał. (PAP)
autor: Anna Kondek-Dyoniziak
edytor: Paweł Tomczyk
akn/ pat/