Silnik i elementy bombowca "Liberator", który został zestrzelony w 1944 r., zostały odnalezione w okolicach Krzczonowa (woj. świętokrzyskie) - poinformował w środę PAP Michał Sochoń, rzecznik prasowy Stowarzyszenia "Wizna 1939", które prowadziło prace poszukiwawcze.
Poszukiwany "Liberator" brał udział w transporcie zrzutów broni i leków dla Armii Krajowej. Jego załogę stanowili brytyjscy i południowoafrykańscy piloci. 16 października 1944 r., podczas lotu z lotniska Brindisi we Włoszech, razem z innymi samolotami RAF został zaatakowany w rejonie Krakowa przez niemiecką Luftwaffe.
Prace mające na celu odnalezienie szczątków maszyny były prowadzone w miniony weekend w rejonie miejsca upadku samolotu.
Jak wyjaśnił Sochoń, miejsce katastrofy ustalili członkowie Społecznego Komitetu Upamiętnienia Lotników "Liberatora" B24J EW250 L, korzystając z relacji jedynego członka załogi bombowca, który przeżył katastrofę.
"Pomocne były także relacje miejscowej ludności i ich rodzin. +Liberator+ rozbił się na polu w okolicach Krzczonowa. Członkowie lokalnego komitetu znajdowali tam elementy bombowca, ale tylko te, które były na wierzchu ziemi. Nie mają jednak specjalistycznego sprzętu, który pozwoliłby im na dokładniejsze określenie miejsca uderzenia samolotu czy wydobycie jego większych części" - wyjaśnił Sochoń.
Rzecznik Stowarzyszenia "Wizna 1939" zaznaczył, że tuż po katastrofie Niemcy pozbierali większość elementów maszyny. "Niemniej, ten bombowiec uderzył z ogromną siłą w ziemię. Niektóre z jego elementów wbiły się na głębokość kilku metrów, natomiast szczątki maszyny rozrzucone były na powierzchni w promieniu kilkuset metrów. Silnik, który znaleźliśmy, był 3,5 metra pod ziemią, a trzeba pamiętać, że w każdym +Liberatorze+ było ich cztery" - wyjaśnił Sochoń.
Jak powiedział, do zestrzelenia samolotu doszło, gdy prowadził on walkę z niemieckim myśliwcem Focke-Wolf 190; wtedy został postrzelony i jeden z jego silników zaczął się palić. "Pilot próbował wykonać manewr pikowania w dół, by ugasić pożar, ale niestety okazało się, że nie będą już w stanie dalej lecieć. Początkowo padła komenda dowódcy, by przygotować się do awaryjnego lądowania. Chwilę później dowódca zmienił rozkaz i kazał lotnikom wyskakiwać z samolotu. Z ośmioosobowej załogi uratował się tylko strzelec pokładowy(sierżant), który miał stanowisko przy ogonie bombowca. Reszta załogi niestety poległa, kiedy +Liberator+ uderzył w ziemię" - mówił Sochoń.
Po katastrofie miejscowa ludność pochowała siedmiu brytyjskich i południowoafrykańskich pilotów w prowizorycznej mogile. Po wojnie zostali oni przeniesieni na Cmentarz Rakowicki w Krakowie.
Z katastrofy ocalał tylko strzelec pokładowy sierżant Ronald T. Pither. Rannego lotnika, który wyskoczył z samolotu nad wsią Kocina, przejął lokalny oddział Armii Krajowej pod dowództwem st. sierż. Mieczysława Jańca ps. Lot. "Na czas powrotu do zdrowia był przechowywany przez +Lota+ i jego siostrę w domu dowódcy przez pięć tygodni, mimo że we wsi stacjonowały oddziały ukraińskie z Waffen SS Galizien i frontowe oddziały Wehrmachtu. Po tym czasie, ze względów bezpieczeństwa, został przetransportowany do majątku Rachwałowice (rodzina Gawrońskich związana z oddziałem AK "Pelagia"), następnie do Krakowa, gdzie został zaewidencjonowany jako żołnierz aliancki. Następnie przez Odessę i Kair trafił do Londynu. W połowie lat sześćdziesiątych lotnik wyjechał do Australii, ale podobno po kilku latach powrócił do Anglii. Co ciekawe, w komitecie społecznym upamiętnienia lotników jest syn +Lota+ Jacek Janiec, który wspólnie z Adamem Jarkiewiczem i władzami lokalnymi oraz innymi pasjonatami historii dba o pamięć o bohaterskich lotników" - powiedział Sochoń.
Stowarzyszenie "Wizna 1939" wstrzymuje dalsze prace poszukiwawcze do jesieni, ponieważ miejsce katastrofy maszyny jest wciąż polem uprawnym. "Będziemy chcieli jesienią tutaj wrócić, ponieważ mogą się tu znajdować pozostałe silniki i inne elementy konstrukcji maszyny. Z zachowanych relacji wiemy, że jeden z silników miał się palić, więc prawdopodobnie się rozpadł. Być może jeden lub dwa silniki wciąż są pod ziemią. Mamy nadzieję, że uda nam się znaleźć też inne elementy +Liberatora+, takie jak zegary czy części radiostacji pokładowej. Być może odnajdziemy też jakieś rzeczy osobiste załogi, które będzie można potem wyeksponować w muzeum" - dodał Sochoń.
Prace były prowadzone na zaproszenie „Społecznego Komitetu Upamiętnienia Poległych Pilotów SAAF RAF w katastrofie Liberatora B24L EW-250 w 1944 r.". Komitet planuje wybudowanie w miejscu katastrofy pomnika. (PAP)
autor: Maciej Puchłowski
pmm/ itm/