Strajki szczecińskie w grudniu 1970 r. miały odmienną dynamikę i były na pewno lepiej zorganizowane. 18 grudnia powstał tam Ogólnomiejski Komitet Strajkowy. Na kilka dni przejął on w mieście władzę oraz stworzył coś, co potocznie nazywa się Republiką Szczecińską. OKS był zresztą ewenementem, na koniec protestu skupiał ponad 100 zakładów pracy – mówi PAP dr hab. Sebastian Ligarski, historyk z IPN.
Polska Agencja Prasowa: Czy można zaryzykować stwierdzenie, że skala grudniowego buntu roku 1970 przerosła władzę?
Dr hab. Sebastian Ligarski: Jeśli prześledzimy sposób, w jaki dowodzono siłami milicyjnymi czy wojskowymi, to widać, że tak. Zarówno ze strony partyjnej, politycznej, jak i strony wojskowej czy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych widać było ogromny chaos, a zarazem strach kierownictwa partyjnego. Najlepiej słychać ten strach na nagraniach rozmów prowadzonych w gabinetach MSW przez najważniejsze osoby w państwie, które obawiały się, że gniew społeczeństwa, który eksplodował na Wybrzeżu, przeniesie się nawet do Warszawy, co spowoduje atak na Komitet Centralny PZPR. Podejmowane decyzje na różnych szczeblach, a zarazem przez poszczególne osoby, nierzadko wykluczały się i doprowadziły do tragedii. Warto tu chociażby przypomnieć wezwanie do przyjścia do pracy wydane wieczorem 16 grudnia przez wicepremiera Stanisława Kociołka, kiedy już praktycznie przegrupowywano wojska w Gdyni w taki sposób, żeby zablokować stoczniowcom dostęp do Stoczni im. Komuny Paryskiej. Wiadomo było, że jeżeli zatem dojdzie do starcia między strajkującymi a wojskiem, to padną strzały, bo przecież wcześniej strzelano w Gdańsku. Rano 15 grudnia 1970 r. Gomułka i jego najbliżsi współpracownicy zgodzili się na użycie broni przeciwko własnemu społeczeństwu w Gdańsku, bo przecież według nich była to kontrrewolucja.
PAP: Dlaczego właśnie Wybrzeże stało się sceną tego buntu?
Dr hab. Sebastian Ligarski: Na początku warto ten mit obalić. Grudzień ’70 to nie tylko Wybrzeże. Dzisiaj brakuje nam jeszcze gruntownej monografii naukowej na ten temat. Są wybory dokumentów „Grudzień 1970 poza Wybrzeżem w dokumentach aparatu władzy” Łukasza Kamińskiego i Tomasza Balbusa oraz „Grudzień 1970 roku w Krakowie w świetle dokumentów. Przebieg wydarzeń i konsekwencja” Juliana Kwieka, kilkanaście regionalnych ujęć w postaci artykułów, ale jednak nie mamy monografii dotyczącej Grudnia ’70 poza Wybrzeżem. Proszę zauważyć, że w książce Jerzego Eislera „Grudzień 1970: geneza, przebieg, konsekwencje”, będącej absolutnym kompendium wiedzy na temat rewolty grudniowej, rozdziały dotyczące tego, co działo się poza Wybrzeżem, są niewielkie. A działo się jednak bardzo dużo, co więcej, akcje strajkowe były kontynuowane w kolejnym roku. Tak naprawdę zwycięstwo, czyli odwołanie podwyżki cen z 12 grudnia 1970 r. było efektem strajku łódzkich włókniarek w lutym 1971 r.
PAP: Dlaczego jednak to w stoczniach Wybrzeża wybuchły strajki, które są obecne w pamięci zbiorowej Polaków?
Dr hab. Sebastian Ligarski: Stocznie były zakładami pracy, które jak w soczewce skupiały bolączki ówczesnego społeczeństwa. Były to bardzo młode zakłady, jeśli chodzi o strukturę wieku pracowników – stoczniowcami byli głównie młodzi ludzie, którzy często nie założyli jeszcze własnych rodzin. Widzimy również ówczesne bolączki, jakimi było oczekiwanie na mieszkania po 15 lat czy niejasne kryteria przydziału tych mieszkań, kiedy uprzywilejowani były członkowie partii lub decydowały o tym koneksje osobiste. Bardzo często stoczniowcy wynajmowali mieszkania, więc podwyżka cen uderzyłaby ich straszliwie po kieszeni, lub mieszkali w hotelach robotniczych w straszliwych warunkach, których dzisiaj nie jesteśmy sobie w stanie tak naprawdę wyobrazić. Do tego dochodziły wyjątkowo ciężka praca i coraz bardziej widoczny brak perspektyw na przyszłość. W książce Małgorzaty Szejnert i Tomasza Zalewskiego „Szczecin: Grudzień–Sierpień–Grudzień” jeden ze stoczniowców tłumaczył, co to znaczy spawać bez rękawic kontenerowce czy ładownie statków, stojąc na platformach, kiedy na dworze jest minus 15 stopni i kiedy iskry sypią się na robotnika. Nie zawsze komplet rękawic, kasków ochronnych czy masek spawalniczych był na stanie stoczni, a nierzadko w tych ciężkich warunkach nie zabezpieczał on robotników wystarczająco.
W stoczni ponadto spotykały się efekty pracy wielu podmiotów – hut, zakładów chemicznych i przemysłu ciężkiego, a także np. zakładów meblarskich i armatury sanitarnej. Warto dodać, że w zakładach tych odbywała się również produkcja „S” –czyli specjalna dla wojska. To wszystko miało znaczenie dla przyczyn wybuchu tak dużego niezadowolenia na Wybrzeżu.
Nie możemy również zapominać o tym, że Wybrzeże było miejscem kontaktu z innymi kulturami – do portów przypływały statki nie tylko z krajów komunistycznych, lecz także kapitalistycznych. Zagraniczni marynarze chodzili po mieście, wyglądali inaczej, mieli pieniądze, bawili się w najdroższych barach i restauracjach. To wszystko mieszkańcy Wybrzeża widzieli i chłonęli. Ci ludzie nie byli stricte pokoleniem II wojny światowej, ich młodość i dorosłość przypadła na okres PRL, siermiężnego socjalizmu Gomułki, który im już nie pasował. Ich aspiracje coraz bardziej rosły, a co jakiś czas były przez władzę ograniczane. W grudniu 1970 r. to ograniczenie, a co najważniejsze: poczucie bezsilności, było szczególnie odczuwalne – ludzie myśleli, że będzie już lepiej, a tym czasem znów dostali po kieszeniach podwyżką cen artykułów żywnościowych pierwszej potrzeby, i to jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
Dr hab. Sebastian Ligarski: Na początku warto ten mit obalić. Grudzień ’70 to nie tylko Wybrzeże. Dzisiaj brakuje nam jeszcze gruntownej monografii naukowej na ten temat. Są wybory dokumentów „Grudzień 1970 poza Wybrzeżem w dokumentach aparatu władzy” Łukasza Kamińskiego i Tomasza Balbusa oraz „Grudzień 1970 roku w Krakowie w świetle dokumentów. Przebieg wydarzeń i konsekwencja” Juliana Kwieka, kilkanaście regionalnych ujęć w postaci artykułów, ale jednak nie mamy monografii dotyczącej Grudnia ’70 poza Wybrzeżem.
PAP: W swoich badaniach zajmuje się pan m.in. Grudniem ’70 w Szczecinie. Czym szczecińskie wydarzenia różniły się od tych z Trójmiasta?
Dr hab. Sebastian Ligarski: Przede wszystkim miały odmienną dynamikę, a strajk w Szczecinie był na pewno lepiej zorganizowany. 18 grudnia powstał Ogólnomiejski Komitet Strajkowy. Na kilka dni przejął on w mieście władzę oraz stworzył coś, co potocznie nazywa się Republiką Szczecińską. Stocznia Warskiego stała się centrum zarządzania miastem, a do Komitetu Strajkowego zwracano się z pytaniami, ile ton chleba należy wypiec, czy ma działać komunikacja miejska, a także czy sprzedaż alkoholu powinna być prowadzona, czy nie.
OKS był ewenementem. Zakłady pracy, które przystąpiły do strajku, uznały prymat Stoczni Warskiego, a delegacje przyjeżdżały do protestującej stoczni i tam ogłaszały, że ich macierzyste zakłady przystępują do strajku i popierają 21 postulatów OKS – ich liczba zresztą wydaje się znajoma. Na koniec protestu, czy tez jego zawieszenie, OKS skupiał ponad 100 zakładów pracy. Doszło do negocjacji z władzami, na które wpływ miały zmiany zachodzące na szczytach władzy. Wówczas w Gdańsku na taką skalę tego nie udało się zorganizować, a Główny Komitet Strajkowy w Gdyni aresztowano po decyzji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
PAP: Czy postulaty strajkujących także różniły się między ośrodkami?
Dr hab. Sebastian Ligarski: Jednym z najważniejszych postulatów był oczywiście ten dotyczący odwołania podwyżki płac i on się nie różnił. W obu komitetach strajkowych domagano się również ukarania sprawców zbrodni grudniowej, a także otoczenia opieką rodzin ofiar. W postulatach znalazł się też ten dotyczący wyeliminowania nierówności społecznej w postaci dostępu do takich artykułów w takim zakresie, jakim mieli funkcjonariusze MO i SB.
Natomiast tym, co szczególnie wyróżniało komitet szczeciński, oprócz długości jego trwania i liczby zakładów wchodzących w jego skład, było to, że w jednym z pierwszych punktów nawoływano do stworzenia związków zawodowych niezależnych od Centralnej Rady Związków Zawodowych. Był to rewolucyjny postulat polityczny. Wystąpiono bowiem z czymś, co do tej pory praktycznie nie istniało w świadomości społecznej – że może istnieć innych związek zawodowy niż ten kierowany przez CRZZ.
PAP: Pamięć o Grudniu ’70 kształtowała opór społeczny i działalność opozycji w następnych latach. Jak przebiegał ten proces?
Dr hab. Sebastian Ligarski: Pierwszym wydarzeniem upamiętniającym Grudzień ’70 były dwa czarne pochody w Gdańsku i Szczecinie, które odbyły się 1 maja 1971 r. Potem jednak w tej pamięci nastąpiła cisza. Służba Bezpieczeństwa, dokonując prewencyjnych zatrzymań, pacyfikowała bowiem wszelkie odruchy tej pamięci. W ten sposób udaremniła chociażby masowe upamiętnienie ofiar 1 listopada 1971 r. oraz w pierwszą rocznicę wydarzeń grudniowych.
Przełom nastąpił natomiast po powstaniu opozycji demokratycznej. Zarówno Ruch Młodej Polski (1979), jak i Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża (1978) czy Pomorza Zachodniego opierały się na pamięci o Grudniu ’70, a także tę pamięć kultywowały. 16 grudnia 1979 r. pod bramą Stoczni Gdańskiej – wedle szacunków SB oraz ówczesnych działaczy WZZ i RMP – przyszło od 5 do 10 tys. osób, które w ten sposób chciały upamiętnić wydarzenia sprzed dziewięciu lat. To wówczas padły słynne słowa Lecha Wałęsy, że na następną rocznicę każdy ma przynieść po jednym kamieniu, z których następnie zostanie zbudowany pomnik upamiętniający ofiary Grudnia ‘70. Co jednak ciekawe, w czasie strajków w Gdańsku w sierpniu 1980 r., na samym początku padł postulat postawienia takiego pomnika, jednak ostatecznie zniknął on z 21 postulatów przedstawionych władzy. Natomiast podczas strajku w Szczecinie przez cały czas był on wprost artykułowany w 36 postulatach szczecińskich. Najważniejsze, że w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu upamiętniono w przestrzeni publicznej ofiary Grudnia 1970 r. i nadal ta pamięć o nich trwa.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /