Możliwości działania na tak wielką skalę pojawiły się dzięki strajkom sierpniowym. Natomiast to, że zdołaliśmy utworzyć jedną ogólnopolską organizację, było wynikiem wcześniejszego poznania się podczas różnych działań. Inaczej niezależny ruch studencki byłby rozbity. Władze zresztą dążyły do jego podziału – mówi PAP prof. Jacek Czaputowicz, jeden z założycieli Niezależnego Zrzeszenia Studentów, działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL, były minister spraw zagranicznych.
Polska Agencja Prasowa: Jak pan trafił do opozycji demokratycznej w PRL?
Jacek Czaputowicz: To było jeszcze przed sierpniem 1980, mniej więcej w roku 1978. Ważne jest jednak pierwsze zatrzymanie, bo to zawsze jest jakaś cezura, często moment, w którym ktoś albo decyduje się dalej działać, albo się wycofuje. Dla mnie tą cezurą był 20 października 1979 r., dzień demonstracji z inicjatywy krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności, m.in. Bronka Wildsteina, pod Ośrodkiem Kultury Czechosłowackiej w Warszawie, w związku z procesem działaczy Karty 77.
PAP: W tamtym okresie odbywała się też głodówka opozycji w tej samej sprawie w Kościele św. Krzyża.
Jacek Czaputowicz: Tak, odwiedzaliśmy ich. Pamiętam zdjęcia robione przez ubeków, którzy wysoko podnosili aparaty, żeby udokumentować tych, którzy odwiedzali głodujących. Tym niemniej krakowski SKS postanowił, że studenci też muszą coś zrobić.
PAP: Pan był wtedy studentem?
Jacek Czaputowicz: Moja droga była nietypowa, bo pracowałem w Centrum Projektowania i Zastosowania Informatyki jako młodszy programista, a jednocześnie studiowałem zaocznie na SGPiS. W 1979 r. miałem już zgodę na przeniesienie się na studia dzienne, jednak po tym zatrzymaniu prorektor prof. Witold Sierpiński zgodę tę cofnął. Ale dzięki temu, że nadal pracowałem, mogłem równolegle działać w ruchu studenckim i w związkach zawodowych. Pracowałem w miejscu, w którym było sporo działaczy opozycyjnych, przede wszystkim Jan Lityński, członek KSS „KOR”, ale też inni: Zofia Winawer, Mieczysław Grudziński. W momencie, o którym mówimy, czyli jesienią 1979 r., to był taki czas, kiedy warszawski SKS był w kryzysie. Działali jeszcze Rafał Zakrzewski, Jan Cywiński, Wojtek Frąckiewicz, Waldek Maj, jednak stopniowo kończyli studia i przechodzili do „dorosłej” działalności. Działacze krakowskiego SKS zostali zatrzymani jeszcze przed demonstracją, już przy Hortexie na placu Konstytucji, natomiast pod samym ośrodkiem – Jurek Szczepkowski i Kuba Bułat z Warszawy. Ja zostałem zatrzymany w kotle w mieszkaniu Jana Lityńskiego. Wcześniej w sprawie koordynacji tego protestu dzwonił do mnie z Krakowa Lesław Maleszka…
PAP: Maleszka zapewne zadziałał…
Jacek Czaputowicz: Tak, chociaż łączy się z tym jeszcze jedna historia. Wcześniej w tym roku 1979 byłem podczas wakacji w Paryżu, gdzie odwiedziłem rosyjską dysydentkę Natalię Gorbaniewską. Tam poznałem działaczkę opozycji czechosłowackiej, która okazała się współpracowniczką czechosłowackich służb. Poinformowały one o tym spotkaniu polską SB, która zastanawiała się, czy to moje spotkanie w Paryżu miało związek z tym październikowym protestem. Po latach w publikacji IPN na temat współpracy służb państw komunistycznych znalazłem informację, że służby czechosłowackie chciały wykorzystać ten kanał w celu przesyłania materiałów dezinformujących do Jacka Kuronia, Janka Lityńskiego i do mnie.
PAP: Wtedy w lecie 1979 r. służby po raz pierwszy pana zauważyły?
Jacek Czaputowicz: Zauważyły mnie w październiku, a tę informację o spotkaniu u Gorbaniewskiej dostały później. Oni to zaczęli kojarzyć z tą demonstracją dopiero post factum. Ale akurat to letnie spotkanie w Paryżu nie miało związku z październikową manifestacją.
PAP: Mówił pan, że udzielał się pan też jako współpracownik KOR, niezależnie od działalności w SKS? Jest takie zdjęcie ze spotkania współpracowników KOR u Jacka Kuronia w styczniu 1980 r., na którym pan jest.
Jacek Czaputowicz: Te środowiska się przenikały. Uczestniczyłem w akcjach KOR-u na rzecz robotników. Zostałem ponownie zatrzymany w połowie grudnia 1979 r., gdy kolportowaliśmy ulotki z informacją o mszy w intencji ofiar grudnia 1970 r. Po tym władze założyły mi Sprawę Operacyjnego Rozpracowania, prowadzoną do 1990 r. Kolejne zatrzymanie było przy okazji akcji „uwolnić Edmunda Zadrożyńskiego”, robotnika z Grudziądza, którego aresztowano pod jakimś pretekstem. Rozdawaliśmy też wtedy wydaną przez „Robotnika” Kartę Praw Robotniczych, która uświadamiała robotników, co do ich praw. Zostałem zatrzymany przed zakładami Tewa na Służewcu. Wyszedłem po 48 godzinach i odwiedził mnie wtedy w moim mieszkaniu Heniek Wujec. Był bardzo zainteresowany przebiegiem akcji, bo Tewa to był jego zakład pracy.
PAP: Co działo się w okresie strajku latem 1980 r.?
Jacek Czaputowicz: Wtedy w Warszawie wybuchły strajki komunikacji miejskiej. Kuroń mnie wówczas prosił, żebym obserwował zajezdnię na Chełmskiej, bo wtedy pracowałem na Czerniakowskiej. Patrzyłem, ile autobusów wyjechało, i przekazywałem informację do Kuronia. Kuroń na to: a co na Ostrobramskiej? Pojechałem więc na Ostrobramską i też obserwowałem, czy autobusy wyjeżdżają. 14 sierpnia rano rozmawiałem z kierowcami autobusów na placu Zwycięstwa (obecnie plac Piłsudskiego), gdzie był wówczas przystanek końcowy kilku linii, i wtedy zostałem zatrzymany pod zarzutem agitowania do strajków. Znamienne było wówczas zachowanie klawiszy, którzy dopytywali: są strajki, jak to się wszystko skończy? Wyszedłem po 48 godzinach.
Po aresztowaniu Kuronia kontaktowałem się z Ulą Doroszewską, która koordynowała zbieranie informacji. Starałem się dowiedzieć, co działo się w Szczecinie. 23 sierpnia funkcjonariusze SB przyszli do mojego domu, by mnie aresztować, jednak ostrzegł mnie Wojtek Kamiński, który zadzwonił do mnie do pracy. Wtedy zacząłem się ukrywać i kontaktować z tymi, którzy byli jeszcze na wolności – m.in. Wojtkiem Onyszkiewiczem i Markiem Nowickim.
PAP: Gdzie pan się ukrywał?
Jacek Czaputowicz: U znajomych, m.in. u Justyny Csato na ul. Marszałkowskiej. Po podpisaniu Porozumień Sierpniowych mieliśmy poczucie sukcesu, przyczynienia się do zmian o znaczeniu historycznym. Uczestniczyłem jeszcze w zebraniach Rady Zakładowej Centrum, zostałem nawet wybrany do NSZZ Informatyków przy Regionie Mazowsze, jednak ostatecznie skoncentrowałem się na działalności w środowisku studenckim.
PAP: Co zdecydowało, że po Sierpniu zaangażował się pan przede wszystkim w ruch studencki? Zdaje się w 1980 r. rozpoczął pan równolegle z SGPiS dzienne studia na geografii UW?
Jacek Czaputowicz: Latem 1980 r. zostałem przyjęty na studia podyplomowe na Wydziale Geografii UW. Trzeba jednak wrócić jeszcze do wcześniejszej działalności studenckiej i tej demonstracji w październiku 1979 r. Wówczas poznaliśmy się bliżej z działaczami krakowskiego SKS. Jednocześnie współpracowałem z SKS-em w Poznaniu i we Wrocławiu. Jak już mówiłem, w 1979 r. warszawski SKS obumierał. Ludzie kończyli studia, przechodzili do innej działalności, poza tym zależało mi, by wyjść poza formułę SKS-ów i nadać temu ruchowi jakąś nową jakość.
Wraz z Wojtkiem Borowikiem i Wackiem Holewińskim stworzyliśmy niezależną bibliotekę studencką, składającą się z wydawnictw emigracyjnych i drugoobiegowych. Udało nam się ją zgromadzić m.in. dzięki przemycaniu różnych książek przez granicę. Wykorzystałem do tego moją wizytę w Paryżu, gdzie odwiedziłem Jerzego Giedroycia. Poza tym w Warszawie była tzw. biblioteka KOR-owska. Prowadziła ją Teresa Bogucka, która przekazywała nam duplikaty. Wiele książek kserowaliśmy na tzw. dojściach. Udało nam się zgromadzić zbiór obejmujący blisko dwieście tytułów książek i wiele czasopism, zarówno emigracyjnych, takich jak paryska „Kultura”, „Zeszyty Historyczne” czy „Aneks”, jak i podziemnych, jak np. „Zapis” czy „Puls”.
Spotykaliśmy się np. w Harendzie, Mikrusie czy innych akademikach i co tydzień robiliśmy wymianę książek, które były zamawiane według katalogu. Potem osoby te włączały się w inne działania. Gdy np. SB objęła represjami studentów Politechniki Wiktora Karpińskiego i Krzysztofa Lachowskiego, wystąpiliśmy w ich obronie, wydając stosowne oświadczenie.
PAP: Włączyliście się też w inicjatywę powołania organizacji studenckiej…
Jacek Czaputowicz: Szukaliśmy nowej jakości. SKS-y miały doprowadzić do powstania niezależnej organizacji studenckiej, co jednak nie nastąpiło, przede wszystkim na skutek przeciwdziałania władz. Zarazem w Krakowie podjęta została wówczas akcja rozwiązania SZSP i powołania niezależnej organizacji studenckiej o charakterze związku zawodowego. Zainicjowali ją Marek Ciesielczyk i Małgorzata Bator, którzy zebrali 2 tys. podpisów. My w Warszawie wystosowaliśmy osobny apel i zebraliśmy tysiąc podpisów. Zarząd Stołeczny SZSP wydał odezwę, w której stwierdził, że przeciwnik polityczny dąży do rozbicia jedności studenckiej. Z ich perspektywy nasza inicjatywa mieściła się w nurcie reprezentowanym przez zmiany konstytucji w 1976, zakłócanie juwenaliów krakowskich w 1977 r. i działalność Towarzystwa Kursów Naukowych w latach 1978–1979. Krakowscy inicjatorzy złożyli wniosek o rejestrację nowej organizacji studenckiej – Akademickiego Ruchu Odnowy. Minister nauki i szkolnictwa wyższego Janusz Górski odmówił jednak rejestracji, twierdząc, że jest już przecież organizacja, która reprezentuje studentów, i jest nią SZSP.
PAP: Pan był wśród wnioskodawców tego ARO?
Jacek Czaputowicz: Nie, to byli tylko działacze krakowscy. My jednak powołaliśmy Akademickie Biuro Interwencyjne. Zaczęło się od tego, że Janusz Majewski, który brał udział w akcji zbierania podpisów, został relegowany z Uniwersytetu Warszawskiego. Wystosowaliśmy protest, pod którym podpisało się 40 osób. Na czele tego apelu znalazły się cztery nazwiska – Ania Iwanowska, Teodor Klincewicz, Wojtek Frąckiewicz i ja – które reprezentowały ABI. Celem ABI była obrona represjonowanych studentów.
PAP: Trochę na wzór Biura Interwencyjnego KOR?
Jacek Czaputowicz: To prawda. Wyszliśmy z założenia, że trzeba się bronić, skoro naszych wyrzucają. ABI powołaliśmy w maju 1980 i to był już skok jakościowy, bo nasze zaplecze stanowiło 40 osób gotowych występować pod swoim nazwiskiem, znacznie więcej niż w czasach SKS. Jest to już kolejny etap zaangażowania – jak to określała SB – polegający na wydawaniu komunikatów i odezw podpisywanych własnym nazwiskiem.
Kontaktowaliśmy się także z innymi ośrodkami w celu zbierania podpisów pod apelem o rozwiązanie SZSP. Podpisy zbierała Krystyna Kuta w Toruniu i Sławek Najniger we Wrocławiu. W Poznaniu aktywny był Jacek Kubiak. Po wakacjach planowaliśmy powołanie niezależnej organizacji studenckiej.
PAP: Czy wykłady TKN były popularne wśród studentów?
Jacek Czaputowicz: W tym czasie działalność Towarzystwa zamarła. Chcieliśmy ją reaktywować, o czym rozmawiałem z Bronisławem Geremkiem, jako przedstawicielem TKN. W materiałach IPN zachowały się zapisy naszych rozmów w mieszkaniu Geremka przy ul. Freta. Chciałem, żeby TKN poparł nas w sprawie Majewskiego, my natomiast oferowaliśmy zorganizowanie wykładów TKN w czterech warszawskich akademikach. Po podpisaniu Porozumień Sierpniowych była już jednak inna rzeczywistość, i te wykłady TKN zorganizowaliśmy w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego. Pierwszy wykład miał członek KOR prof. Edward Lipiński. Pamiętam, że prowadziłem cieszący się dużą popularnością wykład Adama Michnika.
PAP: W marcu 1981 r. była na UW sesja, poświęcona Marcowi ’68, chyba w podobnym cyklu. To była chyba pierwsza w ogóle sesja naukowa na temat marca?
Jacek Czaputowicz: Organizowała ją m.in. moja późniejsza małżonka, Magdalena Sadowska. Nam wtedy chodziło o odkłamanie tego marca, o którym czytaliśmy wcześniej w wydawnictwach podziemnych. Zainicjowaliśmy też wmurowanie tablicy na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego upamiętniającej tamte wydarzenia. Stosowną informację o wydarzeniach 1968 r. rozpoczyna cytat z Norwida: „Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom, A Prawdom kazać, by za drzwiami stały”. Myślę, że zachowuje on aktualność w każdych warunkach…
PAP: Czyli powstanie NZS nie było echem powstania po sierpniu Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych, tylko wcześniej to zaplanowaliście?
Jacek Czaputowicz: Nie oszukujmy się, możliwości działania na tak wielką skalę pojawiły się dzięki strajkom sierpniowym. Natomiast to, że zdołaliśmy utworzyć jedną ogólnopolską organizację, było wynikiem wcześniejszego poznania się podczas różnych działań. Inaczej niezależny ruch studencki byłby rozbity. Władze zresztą dążyły do jego podziału.
PAP: Jak pan pamięta tworzenie niezależnych organizacji studenckich po sierpniu 1980 r.? Bo takie organizacje powstawały w kilku ośrodkach akademickich, trochę inaczej się nazywały. Trzeba było to jakoś skoordynować i zjednoczyć.
Jacek Czaputowicz: Tam, gdzie były strajki, np. w Gdańsku, organizacje studenckie powstały w sposób naturalny, tworzone przez studentów wspierających strajk robotników. Pytanie, jak stworzyć je tam, gdzie nie było strajku, a przecież wrzesień to dla studentów okres wakacji. 10 września 1980 r. odbyło się spotkanie u mnie w domu, na którym powołaliśmy komitet założycielski Niezależnego Związku Studentów. Statut wzorowaliśmy na statucie „Solidarności” i w zasadzie odpowiadałoby nam, gdybyśmy byli częścią „S”. Władze jednak twierdziły, że studenci to nie pracownicy i do związku zawodowego należeć nie mogą. W innych miastach te organizacje też powstawały w ciągu września. Warszawa była specyficzna o tyle, że równolegle powstał samorząd, którego animatorami byli Marcin Frybes i Jan Skórzyński. Rozmawialiśmy z nimi o włączeniu się w działania NZS, ale bez skutku. Później inicjatywy te funkcjonowały obok siebie, a po rozwiązaniu NZS na początku stanu wojennego samorząd odgrywał ważną rolę.
PAP: Tak, bo w 1982 r. uchwalono w miarę liberalną ustawę o szkolnictwie wyższym, która dawała spore uprawnienia samorządowi.
Jacek Czaputowicz: W każdym razie w 1980 r. samorząd trochę utrudniał funkcjonowanie NZS na UW. Lokal na początku dostaliśmy gdzieś na Żwirki i Wigury, podczas gdy SZSP i samorząd miały na głównym kampusie. Jeszcze we wrześniu główny punkt zapisów do NZS był w akademiku Politechniki w Mikrusie. Z akt IPN wiemy, że SB ingerowała w proces powstawania NZS w Warszawie. Prowadzono ścisłą obserwację, dokumentowano spotkania, starano się wprowadzać agentów. Wtedy zdecydowaliśmy, że schodzimy na poziom poszczególnych uczelni, gdzie ludzie lepiej się znają.
PAP: „Solidarność” ostatecznie powstała jako jedna organizacja. Jak postępowała integracja środowiska studenckiego na poziomie krajowym?
Jacek Czaputowicz: Na początku powstawały odrębne organizacje, z których każda miała własny statut i inaczej się nazywała. Do integracji wykorzystaliśmy kontakty nawiązane przed Sierpniem. Zwołaliśmy spotkanie u mnie w domu 22 września 1980 r., które później przenieśliśmy do Mikrusa, by nadać mu bardziej oficjalny charakter. Przyjechali przedstawiciele ARO z Krakowa i SKS krakowskiego, m.in. Marek Ciesielczyk, Ewa Kulik i Wojtek Sikora, z poznańskiego SKS Jacek Kubiak, z Gdańska Jacek Jancelewicz i Marek Sadowski, ze Śląska Barbara Kozłowska, a na miejscu byli działacze z Warszawy. Powołaliśmy komisję statutową, która spotykała się później w różnych miastach. Ujednolicenie statutu okazało się niełatwe, bowiem poszczególne ośrodki były przywiązane do własnych rozwiązań.
PAP: Jak na powstanie NZS reagowały władze?
Jacek Czaputowicz: Władze grały na rozbicie środowiska. Popierały powstawanie samorządów, ewentualnie godziły się na organizacje, ale oddzielne na każdej uczelni. Wówczas SZSP miałoby monopol jako organizacja ogólnokrajowa, obok której byłoby kilkadziesiąt organizacji o zasięgu uczelnianym. Niektórzy rektorzy byli gotowi rejestrować NZS-y uczelniane. Mniejsze ośrodki dostrzegały w tym zagrożenie i opowiadały się za organizacją ogólnopolską. 18 i 19 października zwołaliśmy zjazd, w którym wzięli udział przedstawiciele blisko 60 uczelni z różnych ośrodków akademickich. Zdecydowaliśmy definitywnie o jednym statucie, wybraliśmy też nazwę – Niezależne Zrzeszenie Studentów. Powołaliśmy Ogólnopolski Komitet Założycielski, który złożył w sądzie wniosek o rejestrację. Nie chcieliśmy rejestrować się na podstawie rozporządzenia u ministra, który wcześniej odmówił zarejestrowania ARO. Niestety Kraków złożył równolegle cztery wnioski o zarejestrowanie organizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego, Politechniki, Akademii Medycznej i Akademii Rolniczej.
PAP: Kto był liderem tego krakowskiego NZS?
Jacek Czaputowicz: Tam był spór miedzy środowiskiem ARO z Markiem Ciesielczykiem a środowiskiem nawiązującym do SKS, na którego lidera wyrastał Janek Rokita. Mnie oczywiście zależało, żeby Kraków był w zrzeszeniu ogólnopolskim.
PAP: A kto był największym rzecznikiem tej indywidualnej rejestracji?
Jacek Czaputowicz: Oni wszyscy byli wtedy za indywidualną rejestracją. Po prostu mieli taką koncepcję. Nie chcieli być podporządkowani pod Warszawę itd.
PAP: Uważali, że NZS powinien być federacją organizacji uczelnianych?
Jacek Czaputowicz: Tak. Przez następne miesiące podejmowałem działania, żeby powołać jednak jedną organizację. Gdy tworzyliśmy statut tej ogólnopolskiej organizacji, jako doradca prawny pomagał nam Jarosław Kaczyński, który zrobił doktorat z samorządności uczelni. Pracował wówczas w Ośrodku Badań Społecznych przy Regionie Mazowsze. Kaczyński na zjeździe NZS tłumaczył zawiłości statutu i dostosowywał go tak, żeby można było złożyć wniosek o zarejestrowanie Zrzeszenia jako związku zawodowego. Wówczas powołaliśmy Ogólnopolski Komitet Założycielski, który złożył wniosek o rejestrację w sądzie i do czasu zjazdu w Krakowie pełnił funkcję władz NZS.
Jednocześnie staraliśmy się, żeby Kraków wrócił. Poszerzyliśmy OKZ o Andrzeja Mietkowskiego z krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Główne krakowskie uczelnie upierały się jednak, że trzeba zmienić statut, by nadać Zrzeszeniu bardziej zdecentralizowany charakter. Przeforsowałem więc zmiany w statucie, zgodnie z ich postulatami, co miało być szansą na wyjście z tego z twarzą. Jednak na zjeździe w Auditorium Maximum UW był opór: dlaczego mamy zmieniać statut, jak Kraków nie chce, to won! Ola Mietkowska reprezentująca wówczas środowisko krakowskie przeżywała ciężkie chwile. Jednak po zaszantażowaniu sali, że odejdziemy z OKZ, udało się atmosferę rozładować i tę jedność z Krakowem utrzymać. Trójka z OKZ – ja, Klincewicz i Osiński – dostała pełnomocnictwa do dalszych rozmów.
PAP: Takie jakby prezydium OKZ?
Jacek Czaputowicz: Raczej pełnomocnicy ds. rejestracji i negocjacji z władzami.
PAP: Ale ministerstwo cały czas nie chciało was zarejestrować? Zdaje się, pojawił się postulat, by wpisać do statutu kierowniczą rolę PZPR?
Jacek Czaputowicz: To było później. W międzyczasie okazało się, że władza na rejestrację w sądzie się nie godzi. Dążyliśmy więc do zmiany rozporządzenia ministra ds. organizacji studenckich w taki sposób, by akt rejestracji wynikał z mocy prawa, a nie był wynikiem dobrej woli ministra. Nie chcieliśmy, aby minister miał możliwość ingerencji w statut NZS. Występowały z tym opóźnienia, zorganizowaliśmy więc strajk w Pałacu Kazimierzowskim UW. Nie przyniósł on rozstrzygnięć, a w tym czasie zaostrzyła się sytuacja międzynarodowa.
PAP: W grudniu 1980 r. po raz pierwszy miało dojść do interwencji radzieckiej.
Jacek Czaputowicz: W końcu rozporządzenie powstało, a zaraz potem rozpoczął się strajk łódzki.
PAP: To był styczeń 1981 r. i to był wspólny strajk NZS i SZSP?
Jacek Czaputowicz: Tak, na czele stał Studencki Komitet Jedności. W międzyczasie złożyliśmy wniosek o rejestrację, dostosowując statut do nowego rozporządzenia i uwzględniając postulaty Krakowa. Po jakimś czasie ministerstwo nam statut odesłało z propozycjami piętnastu zmian, jakie powinniśmy uwzględnić. Czyli zadziałało po staremu, uzurpując sobie prawo do kształtowania statutu NZS. Wprowadziliśmy kilka poprawek formalnych i odesłaliśmy statut jako ostateczny. Wspieraliśmy oczywiście strajk w Łodzi, kluczowe było to, czy dotrwa on do końca ferii zimowych. Jeździłem wówczas do Gdańska, by załatwić poparcie „Solidarności” dla strajkujących studentów.
PAP: Władze chciały wpisania do statutu kierowniczej roli PZPR…
Jacek Czaputowicz: Dzwonił w tej sprawie Stanisław Ciosek do rzecznika „Solidarności” Karola Modzelewskiego. Do mnie do Łodzi zadzwonił Geremek, mówiąc, że w statucie „S” jest kierownicza rola partii i jest oczekiwanie władzy, żeby znalazło się to w statucie NZS. Odpowiedziałem, że to jest absolutnie wykluczone. Geremek nie naciskał, pytał raczej pro forma, wiedział, że jesteśmy na posłuchu. Wtedy władza wystąpiła va bank, zażądała zmiany statutu w trzech punktach: NZS będzie przestrzegał konstytucji PRL, będzie współpracował z władzami w realizacji procesu dydaktyczno-wychowawczego oraz wprowadzi do statutu zasady ogłaszania strajku, w szczególności konieczność uzyskania poparcia co najmniej połowy studentów. Odmówiliśmy, choć działacze łódzcy naciskali, żeby się na to zgodzić. Przyjechaliśmy do Warszawy na spotkanie u mnie w mieszkaniu z doradcami – Chrzanowskim, Geremkiem i Kuroniem – i wraz z Chrzanowskim pojechaliśmy znów do Łodzi. Gdy dotarliśmy na miejsce nieco spóźnieni, ministra Górskiego już nie było na strajku. Przesłaliśmy mu do Urzędu Wojewódzkiego kompromisową propozycję, na którą on się nie zgodził. Wygłosił natomiast w telewizji oświadczenie zaostrzające sytuację. Równocześnie organizacja partyjna Huty Warszawa potępiła studentów, zarzucając im uchylanie się od obowiązków obywatelskich. My wystosowaliśmy apel o podjęcie strajków z żądaniem rejestracji NZS bez zmian w statucie. Natomiast SZSP apelowała o zaniechanie wszelkich akcji strajkowych.
Następny dzień, w którym po przerwie rozpoczynały się zajęcia, okazał się kluczowy. Od rana zaczęły napływać informacje, że kolejne uczelnie przyłączają się do strajku. Gdy stało się jasne, że strajk przybrał charakter ogólnopolski, przywróciliśmy punkt statutu z wersji złożonej do sądu, że Zrzeszenie respektuje konstytucję i ratyfikowane przez Polskę umowy międzynarodowe. Po dalszych negocjacjach i przy pośrednictwie Geremka min. Górski rezygnował z warunku dotyczącego strajku i odpowiedzialności za program nauczania i zarejestrował NZS.
PAP: Tak, to był 17 lutego 1981 r.
Jacek Czaputowicz: Rejestracja NZS otwierała drogę do podpisania Porozumienia Łódzkiego, co nastąpiło w dniu następnym. Co prawda część ośrodków, m.in. Poznań i Kraków, kwestionowała porozumienie i chciała prowadzić dalsze rozmowy z ministrem, jednak w tamtym czasie nie można było osiągnąć więcej.
PAP: Na początku kwietnia właśnie w Krakowie odbył się I zjazd NZS, na którym powołaliście Krajową Komisję Koordynacyjną, czyli stałą władzę.
Jacek Czaputowicz: Zaproponowałem, by zjazd odbył się w Krakowie, żeby mocniej zintegrować to środowisko z resztą Zrzeszenia.
PAP: Z tego samego powodu Jarosław Guzy został przewodniczącym Prezydium KKK? Bo tak naprawdę to panu należała się ta funkcja.
Jacek Czaputowicz: Wyboru dokonywał nie Zjazd, lecz KKK. Ja także kandydowałem, jednak to Jarek został wybrany. Siedziba NZS mieściła się w Warszawie, więc dla równowagi przewodniczącym została osoba z innego ośrodka.
PAP: Co działo się później?
Jacek Czaputowicz: Kolejne miesiące to ciągłe utarczki z władzami, a jesienią strajk na WSI w Radomiu, który przerodził się w strajk ogólnopolski. Poświęciłem się wówczas organizacji Biura KKK, które mieściło się przy ul. Szpitalnej w Warszawie. Pojawiły się też konflikty, Maciej Kuroń, Barbara Kozłowska, Leszek Przysiężny i Wojtek Bogaczyk odeszli z Prezydium KKK. Przygotowywaliśmy się do zorganizowania kolejnego zjazdu NZS we Wrocławiu.
PAP: Rozumiem, że wszystko skończyło się 13 grudnia 1981 r., gdy zostaliście internowani.
Jacek Czaputowicz: NZS został zdelegalizowany już 5 stycznia 1982 r. Władze wszczęły śledztwo ws. nielegalnej działalności KKK. Przesłuchani zostali wszyscy pracownicy biura, którego byłem kierownikiem, jednak ostatecznie odstąpiono od wniesienia aktu oskarżenia. Po wyjściu z obozu internowania pod koniec listopada 1982 r. zacząłem wydawać pismo „Czas Przyszły”. Wraz z Kostkiem Radziwiłłem i Józkiem Taranem odtworzyliśmy ABI, organizując pomoc dla represjonowanych studentów i starając się integrować środowisko NZS. Jeszcze w ośrodku internowania napisałem tekst pt. „NZS i co dalej”, który po przemyceniu na wolność wydrukowała paryska „Kultura”. Pisałem tam, że studenci nie mogą odpuszczać legalnych struktur, że powinni wchodzić do samorządów. Samorząd studencki odgrywał pozytywną rolę jeszcze do 1985 r., gdy ustawa o szkolnictwie wyższym została zmieniona i samorządność uczelni ograniczona. Wtedy powstał też Ruch „Wolność i Pokój”, w którym ton nadawali działacze NZS i który odegrał ważną rolę w dochodzeniu do przełomu 1989 r. Ale to już odrębna historia…
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)
pś/ skp /