Czwartek 15 lutego 1979 r. wydawał się zwykłym dniem. Wszystko zmieniło się około godziny 12.40, gdy śródmieściem Warszawy wstrząsnął potężny wybuch. To właśnie wyleciał w powietrze III Oddział Powszechnej Kasy Oszczędności Banku Państwowego (PKO BP) przy ul. Marszałkowskiej, który mieścił się w budynku Rotundy.
Była to ogromna tragedia – według oficjalnych danych zginęło 49 osób. Faktycznie jednak ofiar było 50 – jedna z kobiet, która zmarła w szpitalu była w ciąży. Zapewne śmierć poniosłoby zresztą zdecydowanie więcej osób, gdyby nie lekka konstrukcja budynku, co z kolei zwiększyło ilość rannych, których było ponad 100 – najczęstszymi obrażeniami były uszkodzenia kręgosłupa, złamania rąk i nóg oraz wstrząs mózgu. Wiele osób zostało również pokaleczonych odłamkami szkła. Budynek warszawskiej Rotundy został poważnie – jak później szacowano w 70 proc. – zniszczony. Szczęściem w nieszczęściu podczas akcji ratowniczej nie doszło do ponownego wybuchu, co wobec dużego stężenia gazu mogło się w każdej chwili zdarzyć.
To właśnie gaz był bezpośrednią przyczyną katastrofy z połowy lutego 1979 r. Jednak – co trzeba przypomnieć – doprowadził do niej cały szereg zdarzeń.
Bo to właśnie gaz był bezpośrednią przyczyną katastrofy z połowy lutego 1979 r. Jednak – co trzeba przypomnieć – doprowadził do niej cały szereg zdarzeń. Wynikały one zarówno z zaniedbań konkretnych osób, peerelowskiej bylejakości, jak i problemów systemowych (np. braków etatowych instytucji odpowiedzialnych za kontrolę stanu bezpieczeństwa w stolicy). Jak stwierdzano równo miesiąc po tragedii w jednym z roboczych opracowań: „Przy sprawnym, odpowiedzialnym, skoordynowanym i zgodnym z obowiązującymi przepisami działaniu którejkolwiek ze służb miejskich i kierownictwa Rotundy PKO BP, uniknięcie wypadku było bardzo prawdopodobne”.
To jednak jedynie część prawdy, gdyż za wybuch w centrum stolicy odpowiadały również osoby pełniące znacznie wyższe stanowiska w państwie – gdyż analogicznych przypadków wybuchów w obiektach niepodłączonych do sieci gazowej, w wyniku migracji gazu z uszkodzonych gazociągów wnioski wyciągnięto jedynie „na papierze”. Być może dlatego, że tam ofiar było dużo mniej. W każdym razie w obawie przed ujawnieniem tego faktu przed sądem w trakcie ewentualnego procesu nikogo z powodu wybuchu w Rotundzie nie postawiono przed sądem, choć były ku temu podstawy.
To, co się stało w centrum Warszawy stało się przedmiotem rozmów, komentarzy i plotek. Tym bardziej, że media kontrolowane przez peerelowskie władze starały się te tragiczne wydarzenia wyciszyć
Nic zatem dziwnego, że to, co się stało w centrum Warszawy stało się przedmiotem rozmów, komentarzy i plotek. Tym bardziej, że media kontrolowane przez peerelowskie władze starały się te tragiczne wydarzenia wyciszyć. Tak na marginesie politykę informacyjną władz za „zbyt późne i lakoniczne informowanie społeczeństwa” krytykowano nawet w środowisku wojskowym. I nic dziwnego, skoro np. w prasie (w tym w „Życiu Warszawy”) informacja o tych tragicznych zdarzeniach nie znalazła się nawet na pierwszej stronie. Oczywiście rządzących interesowało to, co na ten temat mówili Polacy. Informacje na ten temat zbierała – co oczywiste – Służba Bezpieczeństwa, ale również – co na pierwszy rzut oka wydaje się zaskakujące Wojskowa Służba Wewnętrzna. Przy czym WSW interesowały komentarze w ludowym Wojsku Polskim, instytucjach z nim związanych oraz rodzin wojskowych.
Jak informowano w dzień po katastrofie, kiedy jeszcze – co warto przypomnieć – nie były powszechnie znane jej przyczyny, „dużo zwolenników” miała mieć np. wersja o podłożeniu ładunku wybuchowego przez „członka zachodniego lub arabskiego ugrupowania terrorystycznego”.
Pierwszych 48 opinii i komentarzy zebrano jeszcze w dniu 15 lutego 1979 r. Na tej podstawie stwierdzano, że większość wypowiadających się nie wierzy, że był to wybuch gazu. Taki pogląd wyrażało jedynie 17 osób, podczas kiedy 29 twierdziło, że był to efekt podłożenia materiałów wybuchowych. Dwie inne z kolei podejrzewały, że katastrofę spowodował śnieg zalegający na dachu, który miał doprowadzić do jego zawalenia się. Jak informowano w dzień po katastrofie, kiedy jeszcze – co warto przypomnieć – nie były powszechnie znane jej przyczyny, „dużo zwolenników” miała mieć np. wersja o podłożeniu ładunku wybuchowego przez „członka zachodniego lub arabskiego ugrupowania terrorystycznego”.
Zdecydowanie rzadziej pojawiały się inne spekulacje, np. że eksplozja miała na celu zatarcie malwersacji w PKO BP czy też, iż była ona wynikiem „celowego działania oraz liberalizmu władz w stosunku do elementu kryminalnego i ludzi prowadzących pasożytniczy tryb życia”. Zdarzały się również spekulacje bardziej sensacyjne, np. że wybuch był dziełem działaczy opozycji, a konkretnie Komitetu Obrony Robotników albo też, iż odwrotnie – był on prowokacją ze strony peerelowskich władz w celu „zaostrzenia kursu przeciwko opozycji”.
Zdecydowanie rzadziej pojawiały się inne spekulacje, np. że eksplozja miała na celu zatarcie malwersacji w PKO BP czy też, iż była ona wynikiem „celowego działania oraz liberalizmu władz w stosunku do elementu kryminalnego i ludzi prowadzących pasożytniczy tryb życia”.
Wybuch w Rotundzie łączono również z wcześniejszymi wydarzeniami nadzwyczajnymi w Warszawie – pożarami w Centralnym Domu Towarowym „Smyk” i mostu na Trasie Łazienkowskiej, wykolejeniem pociągu relacji Kraków – Warszawa czy pożarem sklepu „Pewex” przy ulicy Armii Ludowej. Katastrofie towarzyszyły również spekulacje i pogłoski, np. „niektórzy pracownicy” ambasady amerykańskiej mieli twierdzić, że rzekomo pracownicy Powszechnej Kasy Oszczędności Banku Państwowego zostali ostrzeżeni o mającej nastąpić eksplozji.
Krążyła też wersja o rzekomym ostrzeżeniu obecnych w budynku, np. przez dwóch młodych mężczyzn, którzy mieli wbiec do budynku z okrzykiem „ludzie uciekajcie, zaraz będzie tu gorąco” lub przez samotną kobietę krzyczącą „uciekać, uciekać”. Pojawiły się też obawy, a w niektórych środowiskach wręcz narastająca psychoza – podsycana zresztą przez głupie żarty – że nie jest to ostatni tego rodzaju przypadek. Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała zresztą kilka zapowiedzi i pogróżek na temat rzekomo podłożonych w różnych miejscach bomb, np. 16 lutego anonimowa kobieta zadzwoniła do Grand Hotelu, że za niespełna godzinę „stanie się to samo co wczoraj z Rotundą”, a tydzień później „nieznany osobnik” zatelefonował z podobną informacją do hotelu „Bristol”, podając nawet dokładną datę (24 luty godz. 18.00). Podobny telefon wykonał – 17 lutego 1978 r. – do Przedsiębiorstwa Handlu Zagranicznego „Uniwersal”, które zresztą mieściło się tuż obok Rotundy, nieznany mężczyzna i „zachrypniętym głosem” powiedział: „opuszczajcie budynek, o 12.00 nastąpi wybuch”. Czasami udawało się zresztą ustalić osoby, które pogłoski o kolejnych wybuchach rozpowszechniały. Tak było np. w przypadku mieszkańca Pragi Południe Hieronima Walewskiego, który wśród znajomych miał twierdzić, że „w najbliższym okresie [w powietrze – GM] +wyleci+ jeszcze jeden budynek”.
Krążyła też wersja o rzekomym ostrzeżeniu obecnych w budynku, np. przez dwóch młodych mężczyzn, którzy mieli wbiec do budynku z okrzykiem „ludzie uciekajcie, zaraz będzie tu gorąco” lub przez samotną kobietę krzyczącą „uciekać, uciekać”. Pojawiły się też obawy, a w niektórych środowiskach wręcz narastająca psychoza – podsycana zresztą przez głupie żarty – że nie jest to ostatni tego rodzaju przypadek.
Szczególnie bacznie – co nie powinno dziwić – Służba Bezpieczeństwa przyglądała się komentarzom działaczy opozycji. I tak np. Jacek Kuroń „po uzyskaniu informacji”, że przyczyną tragedii był wybuch gazu miał odetchnąć z ulgą. Także Helena Łuczywo – powołując się na opinię swego męża Witolda, który do 1978 r. był pracownikiem Instytutu Chemii Przemysłowej – twierdziła, że przyczyną wypadku był wybuch gazu. Z kolei żona Kuronia Grażyna (Gaja) dzieliła się zasłyszanymi opiniami, że wybuch miał zostać spowodowany przez „jakąś rządzącą klikę w celu ukrycia nadużyć”. Związany z Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela Henryk Ziółkowski miał wyrażać opinię, że wybuch w Rotundzie był elementem „rozgrywki wewnątrzpartyjnej”. Inny działacz ROPCiO Marek Skuza miał z kolei stwierdzić, że była to „ohydna, barbarzyńska prowokacja, która ma towarzyszyć zmianie ekipy”. A niektórzy opozycjoniści (np. Andrzej Czuma i Marian Gołębiewski z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela czy Bogusława Blajfer, Jerzy Ficowski i Jan Lityński ze środowiska korowskiego) twierdzili – przynajmniej według SB – że katastrofa była „wynikiem prowokacji władz”. Przy czym Blajfer miała dopuszczać również drugą możliwość – dzieło wariata.
Z kolei Marek Burak współzałożyciel i rzecznik wrocławskiego Studenckiego Komitetu Solidarności wyrażał pogląd, że wybuch był „dziełem polskich terrorystów”. Przeciwnego zdania była współzałożycielka KOR Aniela Steinsbergowa, która wykluczała „możliwość celowego podłożenia ładunku wybuchowego”. Notabene w środowisku opozycyjnym dosyć często była wyrażana obawa, że wydarzenia z połowy lutego 1978 r. mogą zostać wykorzystane przez władze do represji wobec działaczy opozycji. Często łączyła się ona z tezą o prowokacji. Z drugiej strony trzeba przypomnieć, że Służba Bezpieczeństwa w ramach prowadzonej po wybuchu sprawy o kryptonimie Rotunda” zakładała, że jednym z wariantów jest i ten, że był on dziełem działaczy opozycji.
Do dziś – mimo ujawnienia dokumentów, tajnych przez 1989 r. – nadal zdarzają się opinie, że rzekomo nie był to wybuch gazu. No, ale teorie spiskowe są wyjątkowo żywotne.
Co ciekawe zdecydowanie bardziej zgodni od opozycjonistów byli w tej kwestii dziennikarze zachodni – większość z nich była zdania, że przyczyną katastrofy był wybuch gazu, jak bowiem twierdzili „problem terroryzmu w Polsce nie istnieje”. Nie zmienia to oczywiście faktu, że do dziś – mimo ujawnienia dokumentów, tajnych przez 1989 r. – nadal zdarzają się opinie, że rzekomo nie był to wybuch gazu. No, ale teorie spiskowe są wyjątkowo żywotne.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP